Panów jest dwóch i w sumie tworzą bardzo miłą dla ucha muzykę, tylko troszkę zbyt jednostajną. Witamy w Niemczech, gdzie będziemy podziwiać żółte ściany na drewnianym szczycie...
"Yellow Walls" to już czwarty album Jonasa Woltera (wokalisty, gitarzysty i klawiszowca) i Sebastiana Bode (perkusisty, klawiszowca i zajmującego się elektroniką) pod nazwą Wooden Peak. Nie mam porównania z ich wcześniejszymi albumami, a żółto-czarna okładka z odwróconymi nazwami jest intrygująca, ale moment włączenia płyty jest zgoła rozczarowujący. Nie trwa ona długo, bo nie przekracza trzech kwadransów (zamykając się w równym czasie czterdziestu jeden minut i czterdziestu jeden sekund) i dziesięciu numerach, które same w sobie są bardzo sympatyczne, ale dość monotonne i jak napisałem wyżej - jednostajne. Dziwi mnie to tym bardziej, że panowie w notce piszą o przekraczaniu granic i sprawdzaniu limitów, ekspansywnych pejzażach dźwiękowych i różnych wymiarach. Oczywiście, takie efekty też można uzyskać pisząc muzykę łagodną i nastawioną na wyciszenie, ale odnoszę wrażenie, że te "żółte ściany" są za mało "czarne".
Zaczynamy od numeru zatytułowanego "Point" z ciepłą, ale nienachalna lekką elektroniką i perkusjonaliami na początku i miłym dla ucha głosem Jonasa Woltera, który śpiewa niespiesznie, trochę sennie. Później dochodzą do tego jeszcze pojedyncze akordy gitary i dziwnie nie pasujące do całości okrzyki jakby wyrwane z koncertu duetu. Tempo nie przyspiesza w drugim kawałku zatytułowanym "Lamp" choć zdecydowanie bardziej całość opiera się na gitarze, bo elektornika i perkusjonalia dopełniają w nim tła. Jest też dość klimatycznie, ale dla mnie zbyt łagodnie, trochę ospale. Od elektroniki zaczyna się "Wednesday", po czym wraz z nią przechodzi do kolejnej miłej gitarowo-perkusyjnej niespiesznej piosenki, której słucha się bardzo przyjemnie, ale znów mam poczucie, że jest trochę za wolno, za przejrzyście, brakuje jakiejś przeciwwagi dźwiękowej. W "Swarm" czyli utworze czwartym jest więcej gitary, a perkusja delikatnie szura w tle, później rozwijają go o elektronikę, ale tempo i klimat pozostaje taki sam - lekki, ciepły i miły. Docieramy do połowy płytki wraz z "Fanfare" który ponownie delikatnie szura, puka i kołysze gitarową melodią. Elektronicznymi szumami na koniec przechodzimy do "Stitch" w którym jest odrobinę tylko inaczej za spraw postawienia na nieco ciemniejszy bit, wysunięcie na przód basowych tonów, a na tym dodano lekką gitarę i wokal Woltera. W "Thin Ice", czyli siódmym kawałku zwalniamy ponownie do kołysankowych dźwięków, robi się jeszcze bardziej leniwie i niepozornie. W ósmym noszącym tytuł "Wires" wita nas elektronika, która mogłaby zwiastować wreszcie coś cięższego, bardziej pokręconego, ale to nie chodzi po głowach panów z Wooden Peak i znów pogrywają delikatnie gitarą. Ciekawie brzmi tutaj wokal Woltera, który troszkę może skojarzyć się z młodym Chrisem Reą. Na próżno jednak szukać motorycznych uderzeń gitary i surowego basu, nawet wówczas gdy z wejściem perkusji robi się troszkę żwawiej. Przedostatni nosi tytuł "The Gap" i tu również nie ma zmian w tempie. Delikatność, niespieszność i senność przypominająca budzącą się przyrodę i pierwsze ciepłe promyki słońca. Na koniec instrumentalny "Zeep", który znów zaczyna się delikatnymi gitarowymi tonami i elektroniką, po czym ponownie rozwija się w niespieszny pląs.
Przyznam, że mam z najnowszym albumem Wooden Peak problem. Sama muzyka jest naprawdę ładna, miła i nieprzesadzona, ale jednostajność i powtarzalność założeń brzmieniowych i dźwiękowych nie sprawia, że w te propozycje można zaangażować się szczególnie mocno, ja w każdym razie nie potrafię. Odnoszę wrażenie, że gdyby rozbić je na dwie dwudziestominutowe epki i wydać w kilkumiesięcznym odstępie czasu materiał robiłby większe wrażenie, potrafiłby oczarować, a tak przez chwilę docenia się pomysł i naprawdę fajne wykonanie, a następnie coraz bardziej nie zwraca się uwagi na to, co do nas dociera z głośników. Jest to taki album, który można sobie puścić na leniwy poranek - gdy nie jesteśmy jeszcze w pełni rozbudzeni, a niekoniecznie ma się ochotę na coś ciężkieg0 - niezależnie od pory roku, bo "Yellow Walls" wyszło zimą, ale wiosną słucha się go równie przyjemnie, ale brakuje tu jakiegoś kontrastu, większej rozwojowości poszczególnych kompozycji i czegoś, co naprawdę by poraziło i zaskoczyło.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz