sobota, 20 kwietnia 2019

Periphery - I (2010)


Napisał: Jarek Kosznik

Dokładnie 9 lat temu - 20 kwietnia 2010 roku, miała miejsce premiera debiutanckiej płyty zespołu Periphery pod tytułem „Periphery I”. O chłopakach z tego zespołu było już wcześniej co nieco słychać, głównie za sprawą założyciela Mishy Mansoor’a, który przez dobre kilka lat poprzedzających premierę płyty, publikował różne dema na serwisach typu myspace, soundcloud, a także publikując filmy w serwisie youtube. Ogromna większość materiału na płycie została napisana już sporo wcześniej, około roku 2008. Wiele osób było zaintrygowanych tymi różnymi pomysłami młodego Mansoora. Dość kontrowersyjna była otoczka wokół powstania tego krążka, gdy już we właściwie końcowym etapie tworzenia płyty nagle zwolniono wokalistę Chrisa Barretto i zastąpiono go Spencerem Sotelo. Czy debiutancki album zespołu potwierdził nadzieje? Czy był to ważny krok dla szeroko pojętej muzyki metalowej? Jak wypadli członkowie zespołu, czy był jakiś wkład gościnny? Jak wszystko wypadło pod kątem instrumentalno – wokalnym?

Otwierający krążek utwór „Insomnia” po króciutkim atmosferycznym wprowadzeniu niemalże natychmiast przechodzi w absurdalny, skrajnie połamany rytmicznie motyw, który już na zawsze przejdzie do historii. Nie sposób go zapamiętać nawet po wielu przesłuchaniach. Tempo technicznych zawijasów nie ustaje, zdarzają się małe wstawki elektroniczne w celu złapania oddechu. Z czasem zmienia się metrum, gdzie wokalista Spencer Sotelo całkiem ładnie śpiewa na tle nieco prostszych (względem poprzedników) polirytmicznych riffów. Piorunujące otwarcie przechodzi płynnie w „The Walk”, do którego jedno z pierwszych dem w historii powstało najprawdopodobniej w roku….2004 czyli jeszcze przed powstaniem zespołu. Utwór jest bardzo toporny i chaotyczny, trudno doszukać się tu jakiejkolwiek struktury. Miłym akcentem jest taki nieco orientalno-jazzowy fragment solowy w środku. Następny „Letter Experiment” w pierwszej części jest dość podobny do „The Walk” , jednak z ciekawszym refrenem i bardziej interesującymi melodiami. Bardzo przypadła mi do gustu druga , bardzo melodyjna część utworu z przejmującymi partiami wokalnymi. Ciekawostką jest fakt, że pozostawiono w nagraniu….stare harmonie śpiewane przez byłego frontmana zespołu Barretto. „Jetpacks Was Yes” jest pierwszą w historii Periphery „pół-balladą”. Największym plusem tego utworu są wspaniałe, bardzo emocjonalne partie wokalne Spencera Sotelo, gdzie pokazuje on po raz pierwszy na tej płycie, że nie znalazł się w zespole przypadkowo. W warstwie instrumentalnej mamy tutaj mieszankę przestrzennych i melodyjnych riffów, podlanych dodatkowo bardzo wysmakowaną solówką Mishy Mansoor’a. Po nim wchodzi „Light”, który był już grany wiele razy na żywo przed premierą „Periphery I”. Składa się właściwie z samych „djentowych” połamańców z niewielką ilością dźwięków i melodii. Utwór jest dość nudny, chociaż kończy się całkiem fajnymi atmosferycznymi wstawkami.

Prawdziwym sztosem jest „All New Materials”, rozpoczynający się absolutnie fenomenalnym wstępem, bezczelnie melodyjnym, z zastosowaniem fajnych rozszerzeń akordowych. To jest mój dzwonek w telefonie od ponad 7 lat! Utwór w dalszej fazie jest dość nieprzewidywalny, mocno inspirowany modulacjami , warte wyróżnienia jest także pasujące solo. Kolejne na płycie perfekcyjne ambientowo – elektroniczne riffy przechodzą płynnie w „Buttersnips”. Ten utwór jest naprawdę ostro poryty! Atonalno- chromatyczne pasaże w stylu Allana Holdswortha (oczywiście mocno uproszczone względem mistrza), autorskie, trudne akordy Mishy Mansoora przeplatają się z połamańcami rytmicznymi, i niezwykle techniczną grą perkusisty Matta Halperna. Brawa także dla Spencera Sotelo za niebanalne harmonie wokalne. Następny „Icarus Lives” był także pierwszym wideoklipem zespołu. Jest on uznawany za prawdziwy „hymn” zespołu. Zawiera absolutnie wszystkie typowe elementy stylistyczne zespołu, większość fanów rozpoczyna przygodę z zespołem Periphery od tego kawałka ( było też tak u mnie). Kolejnym „wariactwem” tym razem w nieco śmieszniejszym klimacie jest „Totla Mad”. Absolutnie jeden z najbardziej zakręconych numerów na płycie. Dziwne groteskowe, dysonansowe riffy jak z jakiejś kreskówki, ładnie komponują się z wirtuozerskich solem gościa Adama Nolly’ego Getgooda, co ciekawe późniejszym… basistą grupy. Słychać też, że Nolly na gitarze elektrycznej gra nawet lepiej niż na basie.


Kolejny „Ow My Feelings” brzmi jak typowa zbitka stylów rożnych zespołów z owego czasu. Dość monotonne, nużące w dłuższej perspektywie riffy. Jest to taka gorsza wariacja klimatu „Jetpacks Was Yes”. Pewnym ratunkiem dla tego kawałka są genialne partie śpiewu i screamu. Po nim wchodzi „Zylfgrox”, absolutnie najbardziej chaotyczny i „randomowy” utwór na płycie, słychać tu mocno inspiracje zespołem Meshuggah. Groteskowe, skrzeczące flażolety, dużo chromatyczno-atonalnych wstawek, totalny chaos i bałagan, a blasty „strzelają” do słuchacza niczym żołnierz z AK -47. Utwór jest bardzo męczący w pierwszej części, jednakże bardziej melodyjna druga cześć, z niezła solówką daje chwile wytchnienia. Wszystko płynnie przechodzi w kończące płytę, ponad piętnastominutowe arcydzieło „Racecar”. Wiele riffów wspaniale imituje tutaj tytułowe „auto wyścigowe”, ponadto występują ciągłe, nieustanne zmiany rytmów, nastrojów, często słuchacz jest świadkiem niespodziewanych nagłych zwolnień. Warto wyróżnić następne gościnne solo, tym razem wirtuoza gitary Jeffa Loomisa, jak i bardzo wyraźną, zdecydowaną grę perkusji. Powyżej dziesiątej minuty trwania utworu, klimat coraz bardziej skręca w bardziej refleksyjną, klimatyczną stronę, żeby zakończyć cały utwór lekko jazzową wariacją jednego z głównych motywów kawałka. Ale to była podróż!

Ocena: Pełnia
„Periphery I” to absolutny przełom i kamień milowy ówcześnie raczkującej nowatorskiej wersji progresywnego metalu zwanego „djentem”. Zdecydowanie zaspokoił apetyt słuchaczy, a nawet przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Naprawdę żaden zespół w przeszłości nie potrafił w tak niekonwencjonalny sposób połączyć styl zespołu Meshuggah z warstwą instrumentalną mocno inspirowaną muzyką jazz fusion, czy okazjonalnie wstawkami rodem z Dream Theater. Jednakże Periphery nie jest niczyją kopią – wręcz przeciwnie rozwinęli powyższe elementy muzyczne na znany tylko sobie, ultraszalony i nie ograniczony niczym styl tworzenia sztuki. Zarówno wszyscy członkowie zespołu, jak i zaproszeni na płytę goście dali niesamowity popis swojego warsztatu. Oczywiście nie jest to płyta perfekcyjna, zdarzają się słabsze utwory, jednakże kilka z nich weszło to kanonu „djentu”. A pomyśleć, że to dopiero debiutancka płyta. Następne płyty Periphery ugruntowały pozycję zespołu na najwyższym możliwym światowym poziomie. „Periphery I” nie „wejdzie” od razu, ta płyta wymaga czasu i przyzwyczajenia się do tego szaleństwa, jednakże z czasem człowiek wsiąknie tak że nie ma już odwrotu. Gorąco polecam!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz