Napisał: Jarek Kosznik
Dokładnie 9 lat temu - 20
kwietnia 2010 roku, miała miejsce premiera debiutanckiej płyty
zespołu Periphery pod tytułem „Periphery I”. O chłopakach z tego
zespołu było już wcześniej co nieco słychać, głównie za
sprawą założyciela Mishy Mansoor’a, który przez dobre kilka
lat poprzedzających premierę płyty, publikował różne dema na
serwisach typu myspace, soundcloud, a także publikując filmy w
serwisie youtube. Ogromna większość materiału na płycie została
napisana już sporo wcześniej, około roku 2008. Wiele osób było
zaintrygowanych tymi różnymi pomysłami młodego Mansoora. Dość
kontrowersyjna była otoczka wokół powstania tego krążka, gdy już
we właściwie końcowym etapie tworzenia płyty nagle zwolniono
wokalistę Chrisa Barretto
i zastąpiono go Spencerem Sotelo. Czy debiutancki album zespołu
potwierdził nadzieje? Czy był to ważny krok dla szeroko pojętej
muzyki metalowej? Jak wypadli członkowie zespołu, czy był jakiś
wkład gościnny? Jak wszystko wypadło pod kątem instrumentalno –
wokalnym?
Otwierający krążek
utwór „Insomnia” po króciutkim atmosferycznym
wprowadzeniu niemalże natychmiast przechodzi w absurdalny, skrajnie
połamany rytmicznie motyw, który już na zawsze przejdzie do
historii. Nie sposób go zapamiętać nawet po wielu przesłuchaniach.
Tempo technicznych zawijasów nie ustaje, zdarzają się małe
wstawki elektroniczne w celu złapania oddechu. Z czasem zmienia się
metrum, gdzie wokalista Spencer Sotelo całkiem ładnie śpiewa na
tle nieco prostszych (względem poprzedników) polirytmicznych
riffów. Piorunujące otwarcie przechodzi płynnie w „The Walk”,
do którego jedno z pierwszych dem w historii powstało
najprawdopodobniej w roku….2004
czyli jeszcze przed powstaniem zespołu. Utwór jest bardzo toporny i
chaotyczny, trudno doszukać się tu jakiejkolwiek struktury. Miłym
akcentem jest taki nieco orientalno-jazzowy fragment solowy w środku.
Następny „Letter Experiment” w pierwszej części jest
dość podobny do „The Walk” , jednak z ciekawszym refrenem i
bardziej interesującymi melodiami. Bardzo przypadła mi do gustu
druga , bardzo melodyjna część utworu z przejmującymi partiami
wokalnymi. Ciekawostką jest fakt, że pozostawiono w nagraniu….stare
harmonie śpiewane przez byłego frontmana zespołu Barretto.
„Jetpacks Was Yes” jest pierwszą w historii Periphery
„pół-balladą”. Największym plusem tego utworu są wspaniałe,
bardzo emocjonalne partie wokalne Spencera Sotelo, gdzie pokazuje on
po raz pierwszy na tej płycie, że nie znalazł się w zespole
przypadkowo. W warstwie instrumentalnej mamy tutaj mieszankę
przestrzennych i melodyjnych riffów, podlanych dodatkowo bardzo
wysmakowaną solówką Mishy Mansoor’a. Po nim wchodzi „Light”,
który był już grany wiele razy na żywo przed premierą „Periphery
I”. Składa się właściwie z samych „djentowych” połamańców
z niewielką ilością dźwięków i melodii.
Utwór jest dość nudny, chociaż kończy się całkiem fajnymi
atmosferycznymi wstawkami.
Prawdziwym sztosem jest „All New
Materials”, rozpoczynający się absolutnie fenomenalnym
wstępem, bezczelnie melodyjnym, z zastosowaniem fajnych rozszerzeń
akordowych. To jest mój dzwonek w telefonie od ponad 7 lat! Utwór w
dalszej fazie jest dość nieprzewidywalny, mocno inspirowany
modulacjami , warte wyróżnienia jest także pasujące solo. Kolejne
na płycie perfekcyjne ambientowo – elektroniczne riffy przechodzą
płynnie w „Buttersnips”. Ten utwór jest naprawdę ostro
poryty! Atonalno- chromatyczne pasaże w stylu Allana Holdswortha
(oczywiście mocno uproszczone względem mistrza), autorskie, trudne
akordy Mishy Mansoora przeplatają się z połamańcami
rytmicznymi, i niezwykle techniczną grą perkusisty Matta
Halperna. Brawa także dla Spencera Sotelo za niebanalne harmonie
wokalne. Następny „Icarus Lives” był także pierwszym
wideoklipem zespołu. Jest on uznawany za prawdziwy „hymn”
zespołu. Zawiera absolutnie wszystkie typowe elementy stylistyczne
zespołu, większość fanów rozpoczyna przygodę
z zespołem Periphery od tego kawałka ( było też tak u mnie).
Kolejnym „wariactwem” tym razem w nieco
śmieszniejszym klimacie jest „Totla Mad”. Absolutnie
jeden z najbardziej zakręconych numerów na płycie. Dziwne
groteskowe, dysonansowe riffy jak z jakiejś kreskówki, ładnie
komponują się z wirtuozerskich solem gościa Adama Nolly’ego
Getgooda, co ciekawe późniejszym… basistą grupy. Słychać też, że Nolly
na gitarze elektrycznej gra nawet lepiej niż na basie.
Kolejny „Ow My Feelings” brzmi jak typowa zbitka stylów rożnych zespołów z owego czasu. Dość monotonne, nużące w dłuższej perspektywie riffy. Jest to taka gorsza wariacja klimatu „Jetpacks Was Yes”. Pewnym ratunkiem dla tego kawałka są genialne partie śpiewu i screamu. Po nim wchodzi „Zylfgrox”, absolutnie najbardziej chaotyczny i „randomowy” utwór na płycie, słychać tu mocno inspiracje zespołem Meshuggah. Groteskowe, skrzeczące flażolety, dużo chromatyczno-atonalnych wstawek, totalny chaos i bałagan, a blasty „strzelają” do słuchacza niczym żołnierz z AK -47. Utwór jest bardzo męczący w pierwszej części, jednakże bardziej melodyjna druga cześć, z niezła solówką daje chwile wytchnienia. Wszystko płynnie przechodzi w kończące płytę, ponad piętnastominutowe arcydzieło „Racecar”. Wiele riffów wspaniale imituje tutaj tytułowe „auto wyścigowe”, ponadto występują ciągłe, nieustanne zmiany rytmów, nastrojów, często słuchacz jest świadkiem niespodziewanych nagłych zwolnień. Warto wyróżnić następne gościnne solo, tym razem wirtuoza gitary Jeffa Loomisa, jak i bardzo wyraźną, zdecydowaną grę perkusji. Powyżej dziesiątej minuty trwania utworu, klimat coraz bardziej skręca w bardziej refleksyjną, klimatyczną stronę, żeby zakończyć cały utwór lekko jazzową wariacją jednego z głównych motywów kawałka. Ale to była podróż!
Ocena: Pełnia |
„Periphery I” to
absolutny przełom i kamień milowy ówcześnie raczkującej
nowatorskiej wersji progresywnego metalu zwanego „djentem”.
Zdecydowanie zaspokoił apetyt słuchaczy, a nawet przerósł ich
najśmielsze oczekiwania. Naprawdę żaden zespół w przeszłości
nie potrafił w tak niekonwencjonalny sposób połączyć styl
zespołu Meshuggah z warstwą instrumentalną mocno inspirowaną
muzyką jazz fusion, czy okazjonalnie wstawkami rodem z Dream
Theater. Jednakże Periphery nie jest niczyją kopią – wręcz
przeciwnie rozwinęli powyższe elementy muzyczne na znany tylko
sobie, ultraszalony i nie ograniczony niczym styl tworzenia sztuki.
Zarówno wszyscy członkowie zespołu, jak i zaproszeni na płytę
goście dali niesamowity popis swojego warsztatu. Oczywiście nie
jest to płyta perfekcyjna, zdarzają się słabsze utwory, jednakże
kilka z nich weszło to kanonu „djentu”. A pomyśleć, że to
dopiero debiutancka płyta. Następne płyty Periphery ugruntowały
pozycję zespołu na najwyższym możliwym światowym poziomie.
„Periphery I” nie „wejdzie” od razu, ta płyta wymaga czasu i
przyzwyczajenia się do tego szaleństwa, jednakże z czasem człowiek
wsiąknie tak że nie ma już odwrotu. Gorąco polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz