Zarówno w przyrodzie, tak w muzyce istnieje pojęcie równowagi. Po dobrej płycie przychodzi czas na płytę złą czy też raczej zwyczajnie mniej ciekawą. Podobnie po ładnej pogodzie przychodzi ta deszczowa, a po pozytywnej recenzji od czasu do czasu przychodzi czas na tą negatywną...
Michael Feuerstack to grający od dwudziestu pięciu kanadyjski gitarzysta i wokalista, przez lata związany z grupami Wooden Park i Snailhouse. Od 2012 roku nagrywa pod swoim nazwiskiem i najnowszy album jest jego czwartym solowym wydawnictwem. Preferowany przez niego gatunek to indie rock z domieszką popu i odrobiny folku wynikającego z sennej, lekkiej, a przy tym nieco nużącej atmosfery jaką buduje w kolejnych numerach na płycie, których jest dwanaście. Całość zamyka się z kolei w niespełna trzech kwadransach, które zdają się trwać wieczność, bo muzyka Feuerstacka brzmi jak podróbka stylu Dylana i Cohena w kiepskiej popowej polewie i z dość cienkim, zdecydowanie za spokojnym, mnie osobiście nie angażującym głosem, bo pozbawionym charakteru i wyrazu. Nie pomagają tu także żeńskie chórki i opcjonalne duety.
Lekkość brzmienia, słodkie melodie i mądrości zapisane w szarościach, które widzicie także na prostej, całkiem sympatycznej okładce przedstawiającej zabudowania lunaparku niestety są pretensjonalne i mało ciekawe, choć niewątpliwie miejscami nawet urocze i niewinne. To nie jest tak, że nie lubię czasem posłuchać i takiej muzyki, ale nie potrafiłem znaleźć na tej płycie nic, co by przyciągnęło moją uwagę na dłużej. Poza tym ileż można słuchać piosenek na tak zwane poważne tematy - miłość, śmierć, pamięć, nieuchronność wieku, choroby psychiczne, intymność i ambicje ukrytych w tak nijakich oraz powtarzalnych tytułach jak choćby "Love Is All Around", "Jerome & I", "You Worry Me", "Don't Make Me Say It" czy "Before You Wake Up" żeby wymienić tylko kilka.
Ocena: Ostatnia Kwadra |
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz