Nietypowy debiut pełnometrażowy, bo kompilacyjny i w dodatku tylko z kilku wydawnictw skandynawskiej formacji Orsak:Oslo. Trio kryjące się pod tą nazwą to Szwed z Gothenburga i dwóch Norwegów z Oslo, którzy mają na swoim koncie dziewięć epek, w tym najnowszą wydaną w lutym tego roku. Sześć utworów wybranych z kilku z nich i zamykający się w czasie nieco ponad trzech kwadransów to z kolei, jak się okazuje, doskonały początek z muzyką tej grupy...
Orsak:Oslo powstał w 2010 roku, gdy gitarzysta Christian wyemigrował za pracą ze Szwecji do Norwegii i zamieszkał w jednym z mieszkań przy ulicy Torggata, w którym musiał dzielić przestrzeń z ośmioma nieznajomymi. Jednym z nich był perkusista Øyvind, jednak wówczas mimo zaprzyjaźnienia się ze sobą, hołdujący bluesowi Christian nie planował założyć zespołu z uwielbiającym rocka i metal Øyvindem. W kilka lat później znów podróżując z Gothenburga do Oslo, Christian umówił się na jam session podczas której narodził się wspólny projekt. Debiutowali epką "Torggata Sway" w lipcu 2014 roku, a w kolejnym roku wydali dwie następne - w czerwcu pojawił się "All Will Return", a w grudniu "Gøteborg". Rok później dołączył do nich basista Peter i w sierpniu wydali czwartą epkę zatytułowaną "As We Fall". Następnie w 2017 ukazały się trzy epki - w lutym pojawił się "Flodvåg", w czerwcu "You're All Gone", a w listopadzie "Tipping Point". W maju 2018 roku ukazała się z kolei epka "Nordstan" zawierająca dwa numery studyjne i dwie kompozycje koncertowe. Następny rok, przez nas nazywany rokiem dwóch tysięcy dziewięćsiłów przyniósł z kolei już dwa wydawnictwa szwedzko-norweskiej formacji, a mianowicie wydaną w lutym epkę "Ghost Gear" i płytkę kompilacyjną, która ukazała się pod koniec marca. Panowie uznają tę kompilację za swój pierwszy pełnometrażowy album i jest to jeden z tych przypadków, kiedy można im spokojnie przyznać rację, bo choć sześć numerów pochodzi z różnych lat i różnych płytek, to razem doskonale ze sobą współgrają i dopełniają, zawierając przy tym kwintesencję brzmienia grupy. Panowie zgrabnie łączą post-rockowe pejzaże z niemal hard rockową, często bluesową ekspresją, harmonię i melodykę, stawiają na atmosferę i gęsty klimat, a przy tym pamiętają o typowo skandynawskim chłodzie.
Zanim przejdziemy do zawartości należy się jednak przyjrzeć grafice, która ten krążek zdobi, bo panowie przykuwają też sporą uwagę do obrazów znajdujących się na poszczególnych wydawnictwach i często współpracują z artystą Fredrikiem Wandemem znanym jako DoYouDig? Najnowszą również sporządził dla grupy ten grafik i tym razem postawił na przykuwającą uwagę plamę przypominające test Rorschacha. Po obu stronach okręgu widać bliżej nieokreślone istoty, trochę przypominające postacie ludzkie, ale równie dobrze mogą to być twarze połączone z jednym dużym okiem. Kapitalnie rozłożono na niej też barwy i liternictwo - krwista czerwień łączy się z turkusem, szarościami i czernią, a litery będące jednocześnie nazwą grupy i tytułem płyty są niemal niedostrzegalne na samej górze, dzięki czemu nie dominują i nie burzą obrazu. Na tylniej części koperty znalazł się ten sam obraz, ale zabarwiony na zielonkawo i z różowawym środkiem jakby oka. W środku koperty również ewidentnie nawiązuje się do Rorschacha, gdyż obrazki idealnie rozkładają się na dwie identyczne połowy.
Cechą charakterystyczną numerów grupy Orsak:Solo, oprócz tytułów są także poprzedzające je numerki, które na poszczególnych wydawnictwach pojawiają się w dość swobodnej, ale i zarazem ciekawej konfiguracji, które na playlistach na platformach streamingowych można spróbować sobie ułożyć według kolejności, aczkolwiek nie jest to konieczne. Na kompilacyjnym pełnometrażowym debiucie znalazło się miejsce dla wyboru z lat 2016-2019, a więc tylko z trzech ostatnich lat działalności grupy, w tym na trzy utwory z 2017, jeden z 2018 i jeden z 2019 roku. Zaczynamy od fantastycznego "Tipping Point" z płytki pod tym samym tytułem, a zarazem od utworu oznaczonego numerem 052. Gitarowe wejście jest pełne przestrzeni, ale prawdziwe piękno pojawia się gdy dołącza do niej motoryczna perkusja, a numer rozpędza się do marszowego tempa przypominającego przejazd parowej lokomotywy. Drugi równie niesamowity utwór zatytułowany "Flodvåg" pochodzi z epki pod tym samym tytułem. Oznaczony numerem 043 wyłania się niespiesznie ambientowo-drone'owym gitarowym szumem, by po dwóch minutach przyspieszyć do kolejnej porcji przestrzeni i dość szybkiego tempa, które wycisza się na sam koniec. Na trzeciej pozycji znalazł się utwór 041 czyli "As We Fall" z epki pod tym samym tytułem. Tu także panowie najpierw budują wstęp gitarami, by następnie płynnie przejść do post-rockowych pejzaży. Tu także jest przestrzennie, lekko melodyjnie, ale i w równie marszowym, choć wcale nie do końca identycznym, tempie. Do tego z genialnie rozpędzająca się druga połowa i fantastyczna, chłodna atmosfera.
040 to kompozycja czwarta i została zatytułowana "Sleepwalker", pochodząca z epki "You're all gone". Rozpoczyna ją deszcz i powolne uderzenia perkusji, do których jeszcze wolniej dołączają szumiące lekko drone'owe gitary. Gdy już zaczną panowie grać razem to robi się znów marszowo, ale tym razem jeszcze wolniej i smutniej. To bardzo ponury, niespieszny, ale genialnie rozłożony pod względem przestrzeni i atmosfery kawałek. Piąty, a zarazem przedostatni nosi tytuł "Crying for Sleep" opatrzony został numerem 040 i pochodzi ponownie z epki "Tipping Point". Niespieszny, delikatny i wynurzający się z przestrzeni wstęp, który płynnie rozwija się do marszowego, podobnie jak w poprzedniku dusznego rozbudowania, ale również o wyraźnym zabarwieniu bluesowym. Druga połowa wręcz może się skojarzyć z brzmieniem naszego Riverside z albumu "Wasteland". Coś pięknego. Na zakończenie numer 064 zatytułowany "Ghost Gear" z tegorocznej epki pod tym samym tytułem. To także jeden z najszybszych i najbardziej skocznych utworów na kompilacji, bo wpierw otwiera go krótkie perkusyjne intro, następnie pojawia się ostry, kroczący riff, a po chwili już cała trójka znów czaruje pochodowym, niezwykle urokliwym pejzażem. Po trzeciej minucie robi się nieco ciemniej, ale panowie kontrastują burzowe chmury szumiącym gitarowym zwolnieniem i w takim gitarowym "bullet time" trwają do samego końca.
Ocena: Pełnia |
Tak naprawdę Orsak:Oslo nie grają niczego odkrywczego, a podobnych płyt powstaje całe mnóstwo. Skandynawska grupa w swojej twórczości brzmi jednak bardzo autentycznie, świeżo i porywająco, nawet wówczas gdy łapiemy się na tym, że wybrane utwory są dość monotonne, właściwie jednostajne, ale zarazem monumentalne i melancholijne. Czuje się w nich, że płyną bezpośrednio z duszy i wnętrza, a do tego wszystkiego są znakomicie i stosunkowo surowo zrealizowane, tak by jak najmocniej podkreślić współpracę tylko trzech instrumentów. Nie ma tu miejsca na niepotrzebne elektroniczne dodatki, klawisze czy wokale (choć na jednej z epek pojawia się w jednym z numerów gościnna wokalistka), bo panowie kapitalnie budują przestrzeń samymi dźwiękami. Jestem pewien, że wielbiciele psot-rockowego grania i niepokojącej atmosfery znajdą zarówno na tej płycie, jak i na każdej z epek grupy z osobna, wiele dobrego i łapiących za serducho brzmień. Warto się bowiem z nimi zapoznać i sprawdzić wszystkie płytki, tym bardziej że panowie mimo wszystko dbają o różnorodność i tylko przypadkiem na kompilacji znalazły się numery bardzo spójne pod względem zbliżonego ładunku emocjonalnego i klimatu. Inną sprawą jest fakt, że w drodze wyjątku, faktycznie można tę kompilację traktować jako pełnometrażowy album, choć nie obraziłbym się jakby następny album Orsak:Oslo nie był epką, albo kompilacją, a faktycznym, długim metrażem złożonym z premierowych kompozycji, bo na każdej z nich słychać, że formacja ma ogromny potencjał jeśli chodzi o swoje brzmienie i swobodę w opowiadaniu pięknych muzycznych historii.
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz