niedziela, 8 lipca 2018

Plastic Chants - Plastic Chants (2018)


Znamy różne muzyczne oblicza Michała Miegonia - alternatywnego gdyńskiego barda w Kiev Office, zimnofalowego rockowca w The Shipyard, a ostatnio także w Made In Poland, wrażliwego poszukiwacza nowych dźwięków we wspólnym projekcie z Borowskim. Ale nie znaliśmy go, jak dotychczas, jako psychologa, lekarza i badacza ludzkiej duszy. Najnowszy projekt Miegonia, Plastic Chants miał swoją premierę na początku marca tego roku, a limitowane egzemplarze fizyczne zostały wydane całkiem niedawno. Jeden z nich dotarł do nas...

Jak można się dowiedzieć z notki dołączonej do płyty nowy muzyczny projekt Michała Miegonia ma być przewodnikiem audio po zapomnianej już hezychastycznej metodzie uzdrawiania człowieka wywodzącej się z mistycznego nurtu bizantyjskiego. Została wykonana w całości na preparowanej, zabawkowej gitarze oraz własnoręcznie zbudowanej maszynie perkusyjnej. Dalej czytamy, co następuje:

Plastikowe pieśni to odzwierciedlenie tego, w jaki sposób funkcjonuje wyobraźnia człowieka  oraz jak to się dzieje, że złe myśli kumulowane w niej, doprowadzają do patologii na poziomie ciała, duszy i ducha. Zgoła współczesne, wręcz śmietnikowe instrumentarium pozwoliło na ukazanie współczesnego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy atakami demonów a konkretnymi chorobami. Zaburzenia pogrupowane zostały w odniesieniu do struktury osoby ludzkiej. Jest to osiem utworów muzycznych nagranych w całości na setkę i będącymi odzwierciedleniem bagna, które kryje się we wnętrzu człowieka, jednocześnie dając uczucie błogiego katharsis.
 
1. Gastrimagia (Obżarstwo)

Skojarzenie z filmem "Siedem" i odkryciem zwłok nabitych gwoździami ukrytymi w pysznych potrawach będzie dobrym tropem. To utwór nieprzyjemny, pełny niepokojących zgrzytów, bzyknięć i pyknięć, zupełnie jakby owe gwoździe uderzały o siebie, ocierały, a na to wszystko nałożono jeszcze dźwięki silnika jakiegoś statku kosmicznego wolno poruszającego się przez przestrzeń kosmosu. Jednocześnie jest to sytuacja muzyczna brudna, intrygująca i bardzo mroczna. Czegoś takiego zdecydowanie po Miegoniu bym się nie spodziewał, bo znając go osobiście wiem, że jest to człowiek zarażający wszystkich wokół optymizmem.

2. Porneia (Nieczystość)

Już nie tak mroczny, ale równie niepokojący, znów wyrwany jak z thrillera albo horroru. Podglądanie przez dziurkę od klucza czegoś co nie jest do końca dla nas jasne, ale na pewno jest perwersyjne. Ambientowe tło zazębia się z gitarowymi tonami, uderzeniami jakby o ścianę i zgrzytami, zupełnie jakbyśmy w przerażeniu uciekali jakimś korytarzem pełnym zardzewiałych rur i kabli, brodząc w błotnistej wodzie, szukali wyjścia i jednocześnie mieli świadomość, że nie uciekniemy bo zaraz nas złapią i zrobią to samo, co zrobili osobie, którą przed chwilą widzieliśmy.

3. Filargyria (Chciwość)

Demoniczny śmiech Miegonia już znamy, ale nie w tej sytuacji. Pieniądz potrafi każdego zmienić, jego pożądanie zaś może prowadzić do destrukcji, zwłaszcza najbliższych. Zgrzyty nie przypominają jednak stukania monet, a chrobotanie po starym kaloryferze, które następnie przechodzi w ambientowe szumy, także takie telewizyjne znane z przerw między nadawaniem.

4. Lype (Smutek)

Jeden z najciekawszych utworów. Perkusyjne uderzenia i elektronika, głosy mają w sobie coś ze schizofrenii, rozdwojenia jaźni, może nawet zwykłego zmęczenia jakiego doznajemy po ciężkim dniu. Słychać tu także dalekie echa innego projektu Miegonia - Khaddafiego, z tą różnicą że w dużo bardziej mrocznej, niepokojącej formie pozbawionej radości, zabawy, a nastawioną na przekazywanie całego zła jakie siedzi w człowieku i dookoła, tego co nas powoli zabija i tę radość zmienia w zgorzknienie, oraz smutek, jakiś żal nad sobą, albo nad kimś o kim myślimy, ale tej osoby już nie ma. Mocne.

5. Orge (Gniew)

Znów witają nas mroczne, brudne rozedrgane dźwięki - tym razem, drone'owe uderzenia w struny gitar. Te narastają, wzbierają, wraz z wejściem elektroniki i perkusji zaczynają pulsować, wręcz krzyczeć i nieomal rozsadzać uszy, by nagle ucichnąć...

6. Acedia (Obojętność)

... i przejść w kolejny gitarowy terror. Dźwięki łączą się ze sobą, a to kolejnymi drone'owymi uderzeniami, a to przesterowanymi na pogłosach riffach, czy czymś co może przypominać źle nastrojone smyki. Tak, widać tu wzruszanie ramion, unikanie wzroku i zadartą głowę. Zostało to oddane muzyką wręcz fenomenalnie.

7. Kenodoxia (Próżność)

Przedostatnia kompozycja jako jedyna ma w sobie zalążki melodii czy jakiejś przebojowości, choć nadal nie wykracza poza ramy dźwięków niepokojących, brudnych i wyrwanych gdzieś z największych koszmarów. Gitarowe riffy drgają między jakimiś pykaniami i narastającym bitem, Wraca tu na moment dyskotekowość Khaddafiego, ale i ona jest znów przefiltrowana przez złe emocje i gorycz.

8. Hiperfania (Pycha)

Wracamy w korytarze pełne zardzewiałych rur i wilgotnych ścian. Uderzenia perkusji odbijają się od nich pogłosem, zgrzytają o struny i wyciszają się, by po chwili zacząć narastać niepokojącą elektroniką, szumem i zgrzytem. Szczątkowa, zgrzytliwa melodyka wraca około drugiej minuty furkaniem i przeszkadzajkami, dzwonieniem i wejściami niemal orientalnych perkusjonali, wreszcie czymś jakby pracą pralki i nagle się urywa...

Ocena: Pierwsza Kwadra
Szok i niedowierzanie to uczucia, które towarzyszą przez cały czas trwania tej płytki. Niespełna dwadzieścia osiem minut trwania nie przynosi dźwięków łatwych, ani szczególnie przyjemnych. Nie potrafię też znaleźć w nich ukojenia, ani oczyszczenia, wręcz przeciwnie - przeraża mnie ona i niepokoi, wzbudza lęk i odrazę. Nie jest to jednak ten typ odrazy, który każe wyłączyć płytkę, bo mimo ograniczonego instrumentarium i raczej brudnej, dusznej atmosfery jest to muzyka czy też raczej zbiór dźwięków, albo nawet dźwiękowej dekonstrukcji, która przyciąga, targa emocjami i każe się nad nimi mocno zastanowić. To także świetny przykład tego, co siedzi w człowieku i niezależnie jakie tytuły będą nosić poszczególne numery, można je odnieść do jednego - depresji, największego demona, który potrafi zniewolić nawet najradośniejszego człowieka i skryć się pod maską uśmiechu. Nie polecam tej płyty osobom szukających piękna, melodii czy chwytliwych piosenek, ale na pewno mogę ją polecić tym, którzy nawet w minimalistycznej i niedostępnej formie potrafią odnaleźć coś więcej niż hałas, umieją zdobyć się na refleksję i gdzieś pomiędzy kolejnymi zgrzytami dostrzegą nie tylko geniusz Miegonia, ale i dźwięki, które naprawdę mogą się podobać a jednocześnie sprawiać ból i autentycznie przerażać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz