czwartek, 26 lipca 2018

Between The Buried And Me - Automata II (2018)



Można odetchnąć z ulgą - druga część "Automata" wreszcie się pojawiła. Podobnie jak na pierwszej odsłonie która miała miejsce kilka miesięcy temu Between The Buried And Me zaskoczyło tym co znalazło się na albumie, jak również jego długością. Cztery numery zamykają się ponownie w nieco ponad pół godzinne ramie i nie można w żadnym wypadku mówić o tym, że część druga jest słabsza od poprzedniej...

Po czerwieniu na okładce pojawił się fiolet oraz świetnie kontrastująca z nią biel o świetlistym, rozmazanym charakterze. Doskonale oddaje to tez charakter czterech numerów, które kontynuują poprzednią płytę, a jednocześnie składają się na osobną całość, o nieco cięższym i mroczniejszym stylu niż część pierwsza, w której bynajmniej mocniejszych i ostrzejszych fragmentów nie brakowało. Tym razem panowie zaserwowali zaledwie cztery numery i o ile najdłuższy kończył część pierwszą, o tyle tym razem od długaśnego, rozbudowanego kolosa zaczynamy. Nieco ponad trzynastominutowy "The Proverbial Bellow" zaczyna się intensywnym, uwerturowym instrumentalem przywodzącym na myśl Dream Theater z okresu "Six Degrees Of Inner Turbulence" by następnie przejść w spokojniejszą, ale niepokojącą partię z początkowym wokalem jak wyjętym z Pink Floyd (powtórzenia ostatnich słów niknące w tle, a następnie stopniowym przyspieszaniem i gęstnieniem atmosfery do kolejnego ciężkiego rozwinięcia, kontrastowanego melodyjnymi harmoniami i wokalami na przemian growlem i czystym. Sam utwór stanowi kapitalny popis umiejętności muzyków BTBAM i świetne rozwinięcie cięższych fragmentów poprzednika, co szczególnie uwydatnione zostało w licznych instrumentalnych pasażach, które tylko z początku wydają się być posklejane ze sobą bez większego konceptu, bo to jeden z tych numerów które zyskują z każdym odsłuchem. Moim zdaniem wzorcowy wręcz majstersztyk progresywnego grania, nie tylko współczesnego.

Po mocnym i długaśnym początku czas na znacznie krótszy, bo zaledwie dwu minutowy (z trzynastoma sekundami) "Glide" urzekający akordeonowym wejściem, nieco cyrkowym charakterem, kołysankowym klawiszem niesamowicie uspokajającym po rozbuchanym poprzedniku. Ragtime'owa końcówka (znów mrugająca do Dream Theater) zaś kapitalnie wprowadza do świetnego "Voice Of Tresspas", który kontynuuje zabawę z dźwiękami wyrwanymi z jakiegoś mrocznego kabaretu, jazzowaniem. Kapitalny klimat został tutaj podkreślony przez synkopę, gitary grające z ogromnym wyczuciem, by następnie przejść w powtórzenie rozpędzonego i rozbuchanego rozwinięcia z dęciakami między gitarami i perkusją. Rewelacyjnie wypadają tutaj kolejne wyciszenia, które wcale nie są melancholijne, a jeszcze bardziej podkreślają ten niezwykły bal dźwięków i straszliwych akrobatów, klaunów i przerażających istot na jednokołowych rowerkach niewiele mających wspólnego z ludźmi. Druga połowa numeru wręcz może przypominać początki Haken, ale pochodowy, ciężki riff przypomina o death metalowych korzeniach Amerykanów. Absolutna jazda bez trzymanki.


Bodaj najbardziej zaskakujący jest jednakże utwór wieńczący płytę, czyli niespełna dziesięciominutowy "The Grid" w którym polski słuchacz na pewno wyłapie melodię "Dmuchawce, latawce, wiatr" Budki Suflera i Urszuli - oczywiście zagranej znacznie szybciej i ciężej. Sam utwór też nie jest zdecydowanie balladą, a gra jest znacznie bardziej skomplikowana i techniczna, nie zasadza się też tylko na tę jedną melodię, bo atmosfera cały czas się tutaj zmienia - nakręca, kontrastuje i wżera się w głowę, nieznacznie mrugając do części pierwszej albumu i paradoksalnie także jej końcowej części. Kawałek ponownie przypomina o death metalowych korzeniach BTBAM, ale jego formuła wyraźnie balansuje między awangardowymi, niemal alternatywnych rozwiązaniach, które podkreślają biegłość muzyków i przemyślaną formułę kompozycji.

Ocena: Pełnia
BTBAM drugą część "Automata" określa swoim dziewiątym albumem mimo że jest dalszym ciągiem poprzedniej i w podobny sposób jak epka i pełnowymiarowy drugi "Parallax" rozwija wątki poprzednika, zmieniając nieznacznie atmosferę - w tym wypadku w znacznie cięższą, bardziej mroczną i pokręconą. Podobnie jak w przypadku "Juggernaut" Periphery czy "The Afterman" Coheed And Cambria należy się z tym zgodzić, są to albumy które się ze sobą łączą, ale jednocześnie bardzo się od siebie różnią i pewnie dlatego zostały wydane osobno, w odstępach czasowych* i należy je traktować jak osobne płyty. Mimo krótkiego czasu trwania, przy samym zakończeniu rozczarowującym brakiem jeszcze jednego numeru jest to płyta, którą się połyka i z każdym odtworzeniem odkrywa co raz to nowe elementy. Nie jest to także płyta, którą puszcza się od razu z częścią pierwszą, która będąc nieco lżejszym materiałem, sprawia, że druga wypada wtedy dość blado lub nawet zbyt ciężko. Obie są doskonałe, ale różnią się trochę podejściem i atmosferą, a nawet tym, że druga wydaje się być perfekcyjnie zrealizowanym,niezwykle dynamicznym suplementem, szkicem przedstawienia które nigdy nie miało miejsca. Od pierwszej trudno się oderwać, ale może się też okazać, że o drugiej będzie równie ciężko zapomnieć. Nie wiem jakie plany ma BTBAM na następną płytę, o ile już o niej myślą i jak długo przyjdzie nam czekać, ale ja już zacieram ręce, a obie "Automaty" dołączają do moich ulubionych krążków tej grupy. Polecam!



* Gwoli ścisłości, obie części "Juggernaut" Periphery - "Alpha" i "Omega" wyszły tego samego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz