środa, 11 lipca 2018

LUminiscencje: Cradle Of Filth - Cruelty and the Beast (1998)

Napisał: Jarek Kosznik

W tym roku przypada okrągła, dwudziesta rocznica premiery trzeciego, owianego legendą albumu brytyjskiego zespołu Cradle of Filth pod tytułem „Cruelty and The Beast”.* Powyższa grupa jest prawdopodobnie najbardziej znanym na świecie zespołem grającym szeroko pojęty ekstremalny metal, łączącym elementy gothic, black i symfonicznego metalu, chociaż dla wielu „trumetalowców” i fanatyków prymitywnego black metalu spod znaku Darkthrone czy Mayhem jest to dość kiczowate połączenie...

Najbardziej charakterystycznym elementem Cradle of Filth jest niezwykle szaleńczy, wręcz przeraźliwy, ponad sześciooktawowy głos wokalisty Daniego Filth’a , którego piski potrafiłyby by doprowadzić niejedną szybę do pęknięcia. Po dwóch bardzo udanych i przełomowych poprzednich płytach zespół chciał stworzyć swój album życia. Postawiono na szczegółowo wyselekcjonowany, drobiazgowo dopracowany album koncepcyjny, gdzie cała tematyka „Cruelty and The Beast” została poświęcona okrytej bardzo złą sławą, węgierskiej „krwawej hrabinie” czyli Elżbiecie Batory. Była ona siostrzenicą króla polskiego Stefana Batorego, nazywana jest także do dziś „najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii” a także „wampirem z Siedmiogrodu”. Nieoficjalne źródła historyczne mówią nawet o setkach ofiar arystokratki Elżbiety, ją samą zaś skazano na karę śmierci poprzez zamurowanie żywcem w jednej z komnat. Sama okładka albumu jeszcze przed włączeniem zawartości muzycznej dosadnie oddaje klimat. Widzimy tutaj wannę, w której leży młoda, atrakcyjna kobieta (którą zapewne była Elżbieta Batory), kapiąca się we krwi, pochodzącej zapewne od jej ofiar. Jak prezentuje się muzyczna i tekstowa strona albumu? Czy dopiero początek mrożącej krew w żyłach historii?

Otwierający płytę „Once Upon Atrocity” jest krótkim, instrumentalnym wstępem nakierowanym na wprowadzanie w klimat niepokoju i strachu, czuć to narastające napięcie budowane z dodatkiem elementów klawiszowych. Bardzo tajemnicza melodia przechodzi płynnie w „Thirteen Autumns and a Widow”, gdzie od początku rzuca się w uszy, dość „musicalowy” szyk połączony z nutką grozy. Mamy tutaj do czynienia z kombinacją i swego rodzaju kontynuacją poprzedniej niezwykle udanej płyty „Dusk and her Embrace”. Bardzo melodyjne, a zarazem ciężkie , pomysłowe i nieprzewidywalne riffy intrygują słuchacza co nie jest regułą w szeroko pojętej muzyce black metalowej. Teksty zespołu Cradle of Filth są niezwykle trudne do zrozumienia dla osób z krajów anglojęzycznych , nie mówiąc o ludziach których angielski nie jest pierwszym językiem. Dani Filth w swoich niesamowicie bogatych lirycznie tekstach, często używa fraz z języka staroangielskiego. Warstwa tekstowa opisywanego utworu może stanowić swego rodzaju analizę biologicznych i psychofizycznych cech Elżbiety i jej „obłąkanych” praktyk. Po nim wchodzi „Cruelty Brought Thee Orchids”, któy rozpoczyna się słynnym cytatem głównej bohaterki – Hear me now! All crimes should be treasured if they bring thee pleasure somehow” (Wysłuchajcie mnie! Wszystkie zbrodnie są skarbem jeśli przynoszą jakąkolwiek rozkosz). Jest to jeden z absolutnych klasyków , a zarazem uważany przez ogromną część fanów za najlepszy kawałek COF w historii. Bardzo motoryczne, żywe, dynamiczne riffy (słychać tu inspiracje innymi legendami metalu z Wielkiej Brytanii czyli zespołem Iron Maiden), bardzo zróżnicowany wokal Filtha od szeptów, przez głębokie growle po absurdalnie wysokie piski i inne nieludzkie odgłosy. Występują tutaj bogate opisy „upodobań” natury erotycznej hrabiny Batory, a wszystkiemu towarzyszą sporadyczne odgłosy wilkołaków i orgazmów głównej bohaterki. 

Szaleństwo się rozwija! Po nim wchodzi mój prywatny faworyt całego opisywanego albumu czyli „Beneath The Howling Stars”. Tutaj naprawdę jest wszystko czego dusza fana „kredek” zapragnie. Liczne zmiany tempa i emocji, piękne melodie i harmonie odegrane z nutka obłędu , znakomite wokale zarówno Daniego i jak i żeńskie wokalizy, dodatkowo wzbogacające wartość artystyczną albumu. Mnie najbardziej urzekły w tytułowych „wyjących gwiazdach” liczne, silnie inspirowane muzyką klasyczną klawisze, sprawiające, że chłonę klimat jak gąbka. Czuć ten wynikający ze słów strach i obawę przed nieprzewidywalnością i brutalnością Elżbiety. „Venus in Fear”, stanowi swego rodzaju krótki przerywnik muzyczny, chociaż czegoś podobnego chyba nigdy wcześniej nie słyszałem. Od początku słuchacz jest wprowadzany we wręcz narkotyczny trans, bardzo dziwna lekko opóźniona melodia, może odzwierciedlać odczucia kolejnej potencjalnej ofiary „krwawej hrabiny”. Punktem kulminacyjnym są pojawiające się nagle odgłosy zabijanych osób, a w tle słychać po raz kolejny odgłosy seksualnej przyjemności z jednoczesnym zaspokajaniem socjopatycznych i sadystycznych potrzeb Batory. Ten utwór stanowi najbardziej dosadne odzwierciedlenie kontrowersyjnej okładki płyty. Potem wchodzi „Desire in Violent Overture”, który zaczyna się topornymi, dość charakterystycznymi dla black metalu riffami. W między czasie słychać znowu ciekawe zabawy melodią w stylu maidenowskim, zdarzają się okazjonalne solówki, chociaż są to raczej krótkie chaotyczne wstawki w stylu Slayera. Warto wyróżnić też interesującą pracę gitary basowej i perkusji. Mocne inspiracje debiutem czyli „The Principle of Evil Made Flesh”.

Następny „The Twisted Nail of Faith” rozpoczyna się komicznym wstępem rodem z horrorów klasy B. Niestety jest to jeden ze słabszych momentów gdyż mamy tu do czynienia z dość nużącymi rozwiązaniami, nie mających ze sobą zbytnio spójności. Prawdziwą perełką jest bardzo rozbudowana, złożona z trzech części suita „Bathory Aria”, być może jest to największa arcydzieło szeroko pojętej muzyki black metalowej w historii. Kościelne chóry, bardzo melancholijne liryczne melodie, zmienny rytm, szalona kaskada gitarowych riffów podlana bardzo symfonicznym „sosem”– wszystko to znajdziemy w pierwszej części „Benighted Like Usher” W „A Murder of Ravens in Fugue” mamy do czynienia z formą balladową, pewnym zwolnieniami, bardzo epickimi przejściami muzycznymi, występuje tutaj dalszy opis obłędu Batory i jej sytuacji. Trzecia część suity „Eyes That Witnessed Madness” stanowi trafne dopełnienie całości. Kolejne znakomite miniaturki rodem z muzyki Jan Sebastiana Bacha, wolne, ironiczne melodyjki, mogące obrazować pychę, butę i bezkarność hrabiny. Wszystko coraz bardziej zwalnia, a suita kończy się wampirycznymi odgłosami. Kolejny instrumentalny przerywnik „Portait of Dead Countess” zaskakuje dojrzałymi, pełnymi patosu, spokojnymi melodiami. Możliwe, że odnosi się do śmierci Elżbiety Batory i końca jej tyranii. Kończący album „Lustmord and Wargasm (The Lick of Carnivorous Winds)” zaczyna się od dość płytkich melodyjek, potem wchodzą dość prymitywne, szybkie riffy, pierwsza część kawałka jest niestety nudna. Wszystko zmienia się około czwartej minuty, gdzie rozpoczynają się motywy będące swego rodzaju „klamrą” spinającą i podsumowującą wszystko. Uśmiech na mojej twarzy wywołały po raz kolejny lekko jajcarskie melodie z charakterystycznym dla COF humorem na syntezatorach. Na koniec mamy lekko szalone , krótkie solo, sekwencję dziwnych dźwięków i wszystko się nagle kończy.

„Cruelty and The Beast” jest zdecydowanie najlepszą płytą Cradle of Filth a zarazem ich szczytowym osiągnięciem. Zapierająca dech w piersiach różnorodna i niebanalna warstwa muzyczna, niebywale rozbudowane teksty świadczące o wielkiej wiedzy i umiejętnościach literackich Dani’ego Filtha , znakomicie wykrojone partie klawiszowe, soczysty bas i fenomenalna gra perkusisty Nicholasa Barker’a stanowią zabójczą całość. Niezwykle szczegółowo dopracowana opowieść o Elżbiecie Batory porywa słuchacza od samego początku, nie pozwalając mu oderwać się od klimatu. Były oczywiście pewne krytyczne głosy dotyczące miksu płyty, a w szczególności perkusji, jednakże nie jest to wielki problem, przynajmniej dla mnie, nie psuje to tajemniczej aury albumu. Zdarzają się także gorsze, nieco mniej kreatywne momenty , ale są raczej to sporadyczne sytuacje , generalnie można słuchać „Cruelty and The Beast” od początku do końca bez przewijania. Chociaż poznałem tą płytę ponad 14 lat temu, odkrywam ją z każdym rokiem coraz bardziej. Szkoda, że następne płyty zespołu może poza „Midian” były już znacznie gorsze czy wręcz beznadziejne. Podsumowując polecam tą pozycje nie tylko zatwardziałym fanom muzyki ekstremalnej , a także osobom ceniącym sobie ciekawe muzyczne przygody z interesującymi, niecodziennymi motywami w tle.


* Wypadła dokładnie 27 kwietnia.(przyp.red.nacz.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz