piątek, 6 lipca 2018

Dead Man's Eyes - Words Of Prey (2018)


Niemiecka grupa Dead Man's Eyes chyba nie lubi podawać o sobie zbyt dużej ilości informacji, bo z notatki prasowej dowiedzieć się czegokolwiek oprócz tego, że są koncertowym żywiołem niestety nie można za wiele się dowiedzieć. Najnowszy album jest drugim wydawnictwem kwintetu z Kolonii i dziś sprawdzimy czy słowa umieją polować...

Wiem na pewno, i zapewne też o tym doskonale wiecie, że słowa mogą ranić. Mogą boleć przez długie lata, a w muzyce potrafią zabrzmieć jeszcze dosadniej. Kolońska grupa uderza w pop rockowe rejony, lekko zabarwione psychodelą i szczyptą nowoczesnego alternatywnego podejścia, a sama okładka może nieco mylić. Tło w kolorystyce ambre d'or 32 (odcień różu wpadający w morelowy może automatycznie zniechęcić lub sugerować słodki pop, najlepiej ze znużonym żeńskim wokalem sugerującym jej melancholię i wrażliwość. Do tego proste liternictwo i dziewczynka jak wyjęta ze starego elementarza, która pisze coś na tablicy kredą - może są to słowa zlecone przez surowego nauczyciela do spisania tysiąc razy w rodzaju "Nie będę wredna dla kolegów, bo koledzy będą wredni dla mnie" , albo właśnie zamierza napisać, że "Maciek jest gópi" (tak właśnie z błędem).

Gdy już się włączy płytę - dziewięć numerów i nieco ponad trzydzieści pięć minut - sprawy jednak mają się troszkę inaczej. Zaczynamy od "Radiant Smiles" opartej na melodyjnej, lekko bluesowej gitarze, lekkim marszowym tonie perkusji i wokalu skąpanym w pogłosie, a w tle majaczą klawisze, być może nawet Hammondy. Po nim wpada "Dive" senną, rzewną gitarą zawieszoną między radiową alternatywą, a psychodelą z lat 60tych. Ciepłe rozwinięcie jest odrobinę tylko szybsze, kołyszące i miłe - ale pozbawione nadmiernej ilości lukru. Numer trzeci, zatytułowany "Be Good" zdaje się odnosić bezpośrednio do okładki i również balansuje między psychodelą, a alternatywą ale koncentruje się tym razem na niespiesznym bluesie o delikatnej niewprawnej grze, jakby specjalnie podrasowanej o niezgrabności i fałsze. W czwartym "What Are You Waiting For" również nigdzie się nie spieszą, tempo jest senne i lekkie, ale nie nużące. Ponownie korzysta się z pogłosów w wokalu, a nawet nieznacznie mruga oczkiem do krautrocka, zwłaszcza w drugiej połowie kawałka w której pozwalają sobie na lekko orientalny w duchu instrumentalny pasaż.

Piąta kompozycja nosi tytuł "This Old Place" o nieco szybszym, bardziej skocznym charakterze również balansującym między alternatywą, a psychodelą - tu jakaś harmonijka, tam delikatny klawisz w tle, liryczny wokal i melodyjna gitara nadająca tylko delikatnej przestrzeni. Tu także na chwilę zagląda się w stronę krautrocka, by po chwili wrócić do głównego alternatywno-psychodelicznego szlifu. Szósteczka to "This Old Interlude", który jak wskazuje tytuł to króciutki instrumentalny przerywnik oparty na delikatnej gitarze i klawiszowej elektronice prowadzący do zamknięcia drzwi, które płynnie prowadzą do "Two Dozen Eyes" wyraźnie nawiązującym do estetyki The White Stripes i The Dead Weather, ale rozpisanej na modłę bluesową. Ósemka to "Robot Sophia" (patrząć an tte tytuł dziwne skojarzenie mnie naszło,że dziewczynka z okładki jest robotem - wiecie takim jak produkował Filip Golarz w książkach o panu Kleksie). Pianino, gitara, flecik i ciepły niespieszny klimat. Takie nieśmiałe połączenie Beatlesów z Jethro Tull, ale w sumie miłe. Na koniec utwór zatytułowany "Fire Of My Own" gdzie wraca senna gitara i lekkie balansowanie między psychodelą i alternatywą, a nawet mruganie oczkami, tym razem do Simona i Garfunkela (na początku), a potem znów trochę w stronę Beatlesów.

Ocena: Pierwsza Kwadra
W sumie nic specjalnego, ani odkrywczego. To miła płyta, którą można puścić w radiu, albo do porannej kawy na rozgrzanym od słońca balkonie pośród świeżo podlanych kwiatów i wystawiając twarz do słońca. Nie ma tutaj kunsztu kompozycyjnego, ani szaleństwa, eksperymentów, na próżno szukać też wytrawnego grania. Pomaga też tutaj czas trwania, który się nie dłuży, a po skończeniu zachęca do ponownego zapętlenia, choćby dlatego, że nie mamy ochoty zmieniać płyty. To taka płytka w sam raz na upały, na ochłodę i na totalne lenistwo. Na koniec dodam, że jednocześnie niestety nie czuję się upolowany.



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz