W poprzedniej odsłonie "Po Całości" zaczęliśmy przypatrywać się nie istniejącej (oficjalnie znajdującej się w stanie zawieszenia) już grupie Mnemic, która po wydaniu swojego drugiego albumu "The Audio Injected Soul" rozstała się z dotychczasowym wokalistą Michaelem Bøgballem. Na krótko zastąpił go Tony Jelencovich, a następnie Guillaume Bideau znany z francuskiej formacji Scarve z którym zostały nagrane kolejne albumy. W tej części będą nas interesować dwa z nich: "Passenger" z 2007 roku oraz "Sons Of the System" z 2009. Czas sprawdzić jak wypadają te albumy po latach i jak zmienił się zespół wraz ze zmianą wokalisty...
1. "Passenger" (2007)
Trzeci album duńskiej formacji to pierwszy album nagrany z Guillaumem Bideau przy mikrofonie, a także pierwszy na którym gitarzyści zdecydowali się siedmiostrunowe gitary. Wytwórnia, którą wciąż pozostawała Nuclear Blast z kolei zainwestowała w większą promocję grupy i najnowszej płyty, co zaowocowało sprzedaniem 50 tysięcy kopi w samej tylko Ameryce Południowej. Podobnie jak w przypadku dwóch pierwszych płyt wkrada się tutaj mały paradoks - kiedy album wychodził moje zainteresowanie nim nie istniało wcale, dowiedziałem się o nim już właściwie wtedy gdy grupa zawiesiła działalność. Być może wynikło to z faktu zainteresowania trochę inną muzyką, małej możliwości poznania tego typu grania w czasach gdy internety jeszcze nie były tak obszerne jak teraz, jak również małej promocji tegoż w Europie, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo odniosłem wrażenie, że wtedy w 2007 roku o tej grupie zrobiło się strasznie cicho. Dość jednak refleksji - sprawdźmy co znalazło się na "Pasażerze".
Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich okładek zdecydowano się na nie szarżowanie motywami i minimalizm. Czarne tło i czaszka w kasku, dwa piszczele pod nią i nazwa grupy z tytułem pod spodem. Nie, grupa nie zabrała się za futurystyczny piracki metal, tym bardziej, że jeśli się przyjrzeć dokładniej czaszka nie należy do człowieka, a raczej do jakiejś istoty pozaziemskiej. Tu zaś przychodzą mi na myśl skojarzenia z grupą, która powstała w Stanach Zjednoczonych w dwa lata później, czyli grającej deathcore Rings Of Saturn uwielbiających w swoim graniu kosmicznie techniczne zagrywki oraz oczywiście istoty pozaziemskie. Duńczycy ponownie bowiem przecierali tutaj szlaki dla nowych odmian ekstremalnego i progresywnego grania. A skoro na okładce mamy kosmitę w kasku pilota gwiezdnego myśliwca zaczynamy od startu statku w utworze "Humanaut", który samym tytułem nawiązuje do argonautów z greckiej mitologii. Chwilę później całość się rozpędza nisko strojonym riffem, mocną perkusją i rozkrzyczanym wokalem, po którym niemal nie słychać, że na stanowisku wokalisty zaszła zmiana. Sam numer stanowi zaledwie wstęp do "In th Nothingness Black" w którym od razu wita nas nisko strojony riff o charakterystycznym dla dwóch poprzednich albumów zabarwieniu. To, co zwraca uwagę to głębokie, bardzo surowe brzmienie a także bardziej dopracowana kompozycja zarówno pod względem dodatków (niepokojące elektroniczne tło jakby flirtujące ze space rockiem i metalem) jak i budowania napięcia wokół gitar i perkusji. Bideau świetnie zaś radzi sobie zarówno z wrzaskliwym nibygrowlem jak i czystymi partiami z pogranicza nu metalu i metalcore'u.
Na trzecim miejscu znalazł się "Meaningless" który odrobinę zwalnia tempo, bardziej stawia na melodykę, a z racji brzmienia kapitalnie podkreśla nisko strojone riffy. Tu także uwagę zwraca wokal, który jest znacznie ciekawszy i bardziej wszechstronny niż ten, który należał do Bøgballe'a oraz zróżnicowane przekładki i zwolnienia bogato czerpiące z muzyki ekstremalnej i tego, co kilka lat wcześniej wypracował między innymi Linkin Park. Po nim wpada melodyjny, dużo cięższy i stanowiący trochę wariację na temat poprzednich albumów "Psykorgasm" który jednocześnie macha do melodyjnego death metalu, a nawet inkorporuje założenia wypracowane przez grupę Carcass, której wokalista Jeff Walker udzielił się tutaj gościnnie i przerabiając je w swoim charakterystycznym celu. Naprawdę niezłe, Z dziwnym tytułem jest także kolejny numer, czyli "Pigfuck" który uderza niemal maszyneryjnym jazgotem gitar i perkusji i wżera się industrialnym klimatem w uszy. Tempo jest w nim zdecydowanie wolniejsze, bardziej kroczące, a mimo to dzieje się w nim sporo, zwłaszcza w sferze wokali gdzie krzykliwe partie świetnie łączą się z nibyszeptem, który stosuje Bideau. To jeden z tych numerów, które idealnie sprawdziłyby się na koncercie. Na szóstej pozycji znalazł się "In Control" w której wraca melodyka wyrwana gdzieś z metalcore'owych kapel. Kawałek fajnie balansuje między ciężarem, a nieco lżejszym w duchu balladowym nu-metalowym brzmieniem, a eksperymentami z industrialem.
Drugą połowę płyty zaczyna "Electric I'd Hypocrisy" który wraca do surowszego, nisko strojonego grania przypominającego trochę to, co panowie proponowali na dwóch pierwszych albumach. W całość wkrada się jakby zamierzony chaos, bo zarówno brzmienie jak i kolejne warstwy i rozwinięcia zlewają się w intrygującą masę, która wymaga nieco więcej skupienia od słuchacza, by wyłapać wszystkie szczegóły, a mimo to nie można mówić o zmęczeniu. Bardzo ciekawy jest "Stuck Here", który ten pozorny chaos brzmieniowy nieco rozwija wracając do nieco wolniejszego tempa i pod względem instrumentarium wysuwając na przód perkusję oraz elektronikę z tła, a dopiero na nich uzupełniając surowym, rwanym nisko strojonym riffem i miejscami odrobinę rapowanymi wokalami. Melodyjność i większa spójność brzmieniowa wraca w świetnym i dużo przystępniejszym "What's Left". Jest w nim miejsce na cięższe uderzenie, fajny kroczący trochę maszyneryjny klimat i liczne progresywne w duchu rozwinięcia. Po nim wskakuje mocny "Shape Of The Formless"z charakterystycznym budowaniem dla Mnemica pokręconych riffów. Jest też znacznie szybciej, a wykrzykiwany, jakby niedbały wokal wkręca się nieźle w zmieniające się warstwy przenikające się z głównym motywem i nieco łagodniejszymi melodyjnymi zagrywkami. Znakomicie wypada ostatni numer czyli "The Eye On Your Back", który ponownie sięga po deathowe, thrashowe zagrania i skłania się ku melodyjnemu riffowi, większej swobodzie i budowaniu napięcia wokół poszczególnych fragmentów kawałka. Japońska wersja zawiera jeszcze jeden numer, a mianowicie "Zero Synchronized" który ponownie uderza w niski strój, bardziej pokręcone zagrywki i wyraźnie djentowe brzmienie, mocno przefiltrowane przez industrialne, gęste i charakterystyczne dla Mnemica zwielokrotnienie elementów w "kontrolowany chaos". Sam w sobie to numer bardzo udany, choć zdecydowanie odstający od pozostałych i należący do dwóch poprzednich płyt.
Trzeci album Mnemic niemal zupełnie nie przypomina swoich poprzedników, zwłaszcza za sprawą bardziej dopieszczonego brzmienia, które nadal pozostało surowe, ale zdaje się być dużo czystsze. Wyraźnie słychać, że zespół mocniej dopracował też sferę kompozycyjną i spójność poszczególnych numerów. Doskonale spisał się na nim Bideau, który znacznie rozwinął wokale na płycie zachowując charakterystyczny styl poprzednika, ale i wrzucając do nich sporo świeżości i własnej tożsamości. "Passenger" dziś może się wydawać trochę archaiczny (i to mimo, że od premiery minęło jedenaście lat), ale stanowi odważny krok zarówno w brzmieniu duńskiej grupy, jak i w pchnięciu w gatunki którymi swoją twórczość opakowali na nowe tory poszukiwań stylistycznych i eksperymentalnych. Ominął mnie ten album w momencie premiery, ale po latach słucha się go naprawdę znakomicie i przyjemnie, zwłaszcza gdy już zaakceptujemy dziwne z początku gęste brzmienie na jakie tym razem postawiono za sprawą połączenia producenckich sił Tue Madsena odpowiedzialnego za poprzednie dwa albumy z Christianem Olde Wolbersem z Fear Factory.
2. "Sons of the System" (2009)
Czwarty album Mnemica, który za dwa lata będzie obchodził swoje dziesięciolecie, również w chwili premiery pozostawał dla mnie wielką niewiadomą, bo kompletnie nie wiedziałem że wyszedł. Był to także ostatni album na którym zagrał Rune Stigart odpowiedzialny za gitary i klawisze, basista Tomas Koefoed oraz perkusista Brian Rasmussen, którzy odeszli z zespołu w 2011 roku. Do tego faktu jednak wrócimy przy okazji piątej i póki co ostatniej płyty zatytułowanej "Mnemesis". Według słów zespołu późniejszy od "Passengera" o dwa lata album jest bardziej eklektyczny i zróżnicowany od poprzedników i bardziej stawiający na teatralność, chwytliwość i eksperyment niż miało to miejsce wcześniej. Sugeruje to więc niemal powrót do brzmienia dwóch pierwszych albumów, co też w pewnym sensie może sugerować okładka płyty. Z jednej strony ma się wrażenie, że nazwa zespołu, pentagram i tytuł albumu znajduje się na skórze przywodząc na myśl coś w rodzaju Nekronomikonu, a z drugiej jakby były wyryte i wypisane w skale przez jakiejś starożytne ludy. Sam pentagram przywodzi zaś mi też na myśl japońskiego shurikena, a przy bliższym spojrzeniu na gwieździe zauważyć można dłonie trzymające brzegi zupełnie jakby miało to odzwierciedlać połączenie narodów wobec niesprawiedliwego systemu. Co znalazło się na przedostatnim albumie Duńczyków?
Na wersję podstawową złożyło się jedenaście numerów, jednakże powstały też cztery wersje rozszerzone - na cyfrowej i europejskiej dodatkowo dodano dwa numery (w tym jeden remiks), na amerykańskiej także dwa (w tym jeden remiks innego numeru), na japońskiej trzy numery (te same co w Europie i w wersji cyfrowej oraz jeden utwór którego nie ma na żadnej wersji) a z kolei w wersji dla iTunes dorzucili jeszcze jeden numer, którego nie ma na płycie ani w pozostałych bonusach. Wpierw jednak skupmy się na podstawowej zawartości płyty. Zaczynamy od utworu tytułowego w którym panowie bez żadnych skrupułów uderzają ostrymi riffami i rozpędzoną perkusją. To, co od razu rzuca się w uszy to nie tylko bardzo intensywne brzmienie, ale także to, że prawie wcale nie słychać żeby to był ten sam zespół co wcześniej. Nadal jest surowo, melodyjnie i dość charakternie, inaczej niż w zbliżonych gatunkach grały wówczas inne kapele, ale gdzieś ulotnił się ten unikatowy pierwiastek, choć sam numer jest naprawdę dobry. Po nim wytacza się masywny "Diesel Uterus" ze świetnym nisko strojonym riffem i elektronicznymi podbiciami w tle i na wokalu. Tu bliżej jest do dawnego Mnemica, jednak wyraźnie też słychać, że jeszcze mocniej pokombinowali ze swoim brzmieniem i dociążyli je mocniej o klimaty znane z Gojiry, industrial rodem z Fear Factory, a nawet o elementy, które dziś mogą wręcz przypominać co bardziej pokręcony deathcore w rodzaju Rings Of Saturn. Bardzo podoba mi się gra słowna w tytule trzeciego numeru, czyli "Mnightmare". Mnemiczny koszmar zaczyna się delikatnym wjazdem, by następnie smakowicie się rozpędzić szybkim i agresywnym nisko strojonym riffem i szybką perkusją, nie brakuje w nim jednak także zwolnień w klimacie metalcore'u.
W "The Erasing", który znalazł się na pozycji czwartej bardzo mocno przypomina to, w co kiedyś próbował uderzać Cavalera z Soufly'em, choć całość jest znacznie cięższa i bardziej pokręcona, mocno nastawiona na wręcz maszyneryjne uderzenia. Ponownie jednak brakuje tego czegoś, co dotychczas wyróżniało Mnemica. Następny kawałek to "Climbing Towards Stars" znów jest bliższy deathcore'owemu graniu ubarwionemu industrialem i wrzaskliwym wokalem Bideau. Jest gęsto i ciężko, ale ostatecznie jakoś nieszczególnie porywająco. Chyba ze względu na zbyt dużą ilość efektów i nieco przytłaczające brzmienie całości. Po nim wskakuje "March Of The Tripods", który tytułem wyraźnie odnosi się do powieści H.G Wellsa "Wojna Światów". Witają nas uderzenia jakby maszyny faktycznie szły ulicą, a następnie uderza kolejna gęsta i ciężka fala riffów i mocnej, kroczącej perkusji. Więcej tutaj klimatu, melodii i kontrastów, ale jednocześnie ponownie za dużo efektów w tle, wreszcie zlewania się z produkcjami podobnych zespołów. Siódemka to "Fate" który otwiera bardzo fajny riff i szybka perkusja, a sam numer jest naprawdę niezły i bardzo soczysty (kojarzący się trochę z Nevermore), ale straszliwie przeszkadzało mi dodane jakby ambientowe tło. Kolejny to jeden z najciekawszych na płycie kawałek, czyli "Hero(in)" w którym wracają niskie stroje, klimat i bardziej posuwiste partie instrumentalne. Bliżej tutaj dwóm pierwszym albumom, choć brzmienie jest dużo bardziej sterylne. W dziewiątym zatytułowanym "Elongated Sporadic Bursts" jest nieco wolniej, bardziej thrashowo, może odrobinę metalcoe'owo, ale dobry odbiór psuje w nim zbyt słodkie klawiszowe tło. Świetnie zaś wypadają ostre riffy podbijane elektroniką i szorstki wokal Bideau. Na przedostatniej pozycji znalazł się "Within" wgryza się w nasze uszy fajnym groovem i przypomina, że mamy do czynienia z tą samą grupą co wydała "Mechnical Spin Phenomena" i "The Audio Injescted Soul", choć i tutaj brzmienie jest dużo czystsze niż na wspomnianych. Kapitalna jest zwłaszcza jego druga połowa. Kończymy numerem "Orbiting" opartym na soczystym riffie i szybkiej perkusji (oraz naturalnie niepotrzebnym klawiszowym tle). Tu także pojawiają się echa pierwszych i najlepszych numerów grupy, ale znów ma się wrażenie utracenia zdolności do własnych poszukiwań.
Kwestia bonusów ma się z kolei następująco: zaczynamy od "Dreamjunkie" o klasycznym thrashowo-metalcore'owym zabarwieniu i sam w sobie nie jest zły, ale pasowałby bardziej do Bullet For My Valentine aniżeli do wcześniej eksperymentującej grupy jaką był Mnemic. Dwa kolejne to remiksy Leatherstripa. "Orbiting" przemiksowany został w niemal dyskotekową naparzankę dość bliską remiksowi z pierwszego albumu. W tej wersji wydaje się być nawet ciekawszy niż w oryginalne. Ciekawa jest przeróbka "Sons of the System" gdzie wrzuca się nas w sam środek jakiejś fabryki, a następnie rozkręca się do obrotów niemal wyrwanych z Rammsteina. Japoński bonus "Aalborg City" to fajny kawałek, choć zaskakujący lekkością i wyjątkowo spokojnym jak na Mnemic graniem świetnie skontrastowanym nisko strojoną gitarą w rozwinięciach, mogących trochę kojarzyć się z Periphery i rodzącym się nurtem djent. Dużo ciekawszy jest bonus iTunesowy, czyli "Judgment Journey" przypominający o eksperymentach Duńczyków i fajnie zahaczający o death metal w który wkradły się eksperymenty z industrialem i niższym strojem.
Mnemic zmienił się tutaj niemal nie do poznania, gdzieś ulotniła się ich świeżość i spontaniczność, a sam album choć niezły nieco zbyt mocno został przytłoczony dodatkowymi elementami oraz za bardzo zaczął się zlewać ze sceną w którą panowie celowali. To, co ich wyróżniało na tle innych podobnych grup zniknęło, wyraźnie też odbiło się na sterylnym, często wręcz przeszarżowanym brzmieniem. Jest to też album bardzo nierówny, w którym jest kilka dobrych, nawet bardzo dobrych numerów, ale jest też sporo rzeczy które nie wzbudzają zainteresowania, a wręcz przytłaczają. Nawet tytuł płyty wydaje się być trochę przekorny, gdyż można powiedzieć, że obiecujący zespół wpadł w pułapkę systemu muzycznego sprowadzającego wszystkich do schematu, bo czwarty album Duńczyków wyraźnie wpadł w taki schemat płyt w tej stylistyce. Wyraźnie też słychać wypalenie, które ostatecznie doprowadziło do rozpadu grupy i zmian jakie przyszły wraz z "Mnemesis".
Trzeci album duńskiej formacji to pierwszy album nagrany z Guillaumem Bideau przy mikrofonie, a także pierwszy na którym gitarzyści zdecydowali się siedmiostrunowe gitary. Wytwórnia, którą wciąż pozostawała Nuclear Blast z kolei zainwestowała w większą promocję grupy i najnowszej płyty, co zaowocowało sprzedaniem 50 tysięcy kopi w samej tylko Ameryce Południowej. Podobnie jak w przypadku dwóch pierwszych płyt wkrada się tutaj mały paradoks - kiedy album wychodził moje zainteresowanie nim nie istniało wcale, dowiedziałem się o nim już właściwie wtedy gdy grupa zawiesiła działalność. Być może wynikło to z faktu zainteresowania trochę inną muzyką, małej możliwości poznania tego typu grania w czasach gdy internety jeszcze nie były tak obszerne jak teraz, jak również małej promocji tegoż w Europie, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo odniosłem wrażenie, że wtedy w 2007 roku o tej grupie zrobiło się strasznie cicho. Dość jednak refleksji - sprawdźmy co znalazło się na "Pasażerze".
Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich okładek zdecydowano się na nie szarżowanie motywami i minimalizm. Czarne tło i czaszka w kasku, dwa piszczele pod nią i nazwa grupy z tytułem pod spodem. Nie, grupa nie zabrała się za futurystyczny piracki metal, tym bardziej, że jeśli się przyjrzeć dokładniej czaszka nie należy do człowieka, a raczej do jakiejś istoty pozaziemskiej. Tu zaś przychodzą mi na myśl skojarzenia z grupą, która powstała w Stanach Zjednoczonych w dwa lata później, czyli grającej deathcore Rings Of Saturn uwielbiających w swoim graniu kosmicznie techniczne zagrywki oraz oczywiście istoty pozaziemskie. Duńczycy ponownie bowiem przecierali tutaj szlaki dla nowych odmian ekstremalnego i progresywnego grania. A skoro na okładce mamy kosmitę w kasku pilota gwiezdnego myśliwca zaczynamy od startu statku w utworze "Humanaut", który samym tytułem nawiązuje do argonautów z greckiej mitologii. Chwilę później całość się rozpędza nisko strojonym riffem, mocną perkusją i rozkrzyczanym wokalem, po którym niemal nie słychać, że na stanowisku wokalisty zaszła zmiana. Sam numer stanowi zaledwie wstęp do "In th Nothingness Black" w którym od razu wita nas nisko strojony riff o charakterystycznym dla dwóch poprzednich albumów zabarwieniu. To, co zwraca uwagę to głębokie, bardzo surowe brzmienie a także bardziej dopracowana kompozycja zarówno pod względem dodatków (niepokojące elektroniczne tło jakby flirtujące ze space rockiem i metalem) jak i budowania napięcia wokół gitar i perkusji. Bideau świetnie zaś radzi sobie zarówno z wrzaskliwym nibygrowlem jak i czystymi partiami z pogranicza nu metalu i metalcore'u.
Na trzecim miejscu znalazł się "Meaningless" który odrobinę zwalnia tempo, bardziej stawia na melodykę, a z racji brzmienia kapitalnie podkreśla nisko strojone riffy. Tu także uwagę zwraca wokal, który jest znacznie ciekawszy i bardziej wszechstronny niż ten, który należał do Bøgballe'a oraz zróżnicowane przekładki i zwolnienia bogato czerpiące z muzyki ekstremalnej i tego, co kilka lat wcześniej wypracował między innymi Linkin Park. Po nim wpada melodyjny, dużo cięższy i stanowiący trochę wariację na temat poprzednich albumów "Psykorgasm" który jednocześnie macha do melodyjnego death metalu, a nawet inkorporuje założenia wypracowane przez grupę Carcass, której wokalista Jeff Walker udzielił się tutaj gościnnie i przerabiając je w swoim charakterystycznym celu. Naprawdę niezłe, Z dziwnym tytułem jest także kolejny numer, czyli "Pigfuck" który uderza niemal maszyneryjnym jazgotem gitar i perkusji i wżera się industrialnym klimatem w uszy. Tempo jest w nim zdecydowanie wolniejsze, bardziej kroczące, a mimo to dzieje się w nim sporo, zwłaszcza w sferze wokali gdzie krzykliwe partie świetnie łączą się z nibyszeptem, który stosuje Bideau. To jeden z tych numerów, które idealnie sprawdziłyby się na koncercie. Na szóstej pozycji znalazł się "In Control" w której wraca melodyka wyrwana gdzieś z metalcore'owych kapel. Kawałek fajnie balansuje między ciężarem, a nieco lżejszym w duchu balladowym nu-metalowym brzmieniem, a eksperymentami z industrialem.
Drugą połowę płyty zaczyna "Electric I'd Hypocrisy" który wraca do surowszego, nisko strojonego grania przypominającego trochę to, co panowie proponowali na dwóch pierwszych albumach. W całość wkrada się jakby zamierzony chaos, bo zarówno brzmienie jak i kolejne warstwy i rozwinięcia zlewają się w intrygującą masę, która wymaga nieco więcej skupienia od słuchacza, by wyłapać wszystkie szczegóły, a mimo to nie można mówić o zmęczeniu. Bardzo ciekawy jest "Stuck Here", który ten pozorny chaos brzmieniowy nieco rozwija wracając do nieco wolniejszego tempa i pod względem instrumentarium wysuwając na przód perkusję oraz elektronikę z tła, a dopiero na nich uzupełniając surowym, rwanym nisko strojonym riffem i miejscami odrobinę rapowanymi wokalami. Melodyjność i większa spójność brzmieniowa wraca w świetnym i dużo przystępniejszym "What's Left". Jest w nim miejsce na cięższe uderzenie, fajny kroczący trochę maszyneryjny klimat i liczne progresywne w duchu rozwinięcia. Po nim wskakuje mocny "Shape Of The Formless"z charakterystycznym budowaniem dla Mnemica pokręconych riffów. Jest też znacznie szybciej, a wykrzykiwany, jakby niedbały wokal wkręca się nieźle w zmieniające się warstwy przenikające się z głównym motywem i nieco łagodniejszymi melodyjnymi zagrywkami. Znakomicie wypada ostatni numer czyli "The Eye On Your Back", który ponownie sięga po deathowe, thrashowe zagrania i skłania się ku melodyjnemu riffowi, większej swobodzie i budowaniu napięcia wokół poszczególnych fragmentów kawałka. Japońska wersja zawiera jeszcze jeden numer, a mianowicie "Zero Synchronized" który ponownie uderza w niski strój, bardziej pokręcone zagrywki i wyraźnie djentowe brzmienie, mocno przefiltrowane przez industrialne, gęste i charakterystyczne dla Mnemica zwielokrotnienie elementów w "kontrolowany chaos". Sam w sobie to numer bardzo udany, choć zdecydowanie odstający od pozostałych i należący do dwóch poprzednich płyt.
Ocena: Pełnia |
2. "Sons of the System" (2009)
Czwarty album Mnemica, który za dwa lata będzie obchodził swoje dziesięciolecie, również w chwili premiery pozostawał dla mnie wielką niewiadomą, bo kompletnie nie wiedziałem że wyszedł. Był to także ostatni album na którym zagrał Rune Stigart odpowiedzialny za gitary i klawisze, basista Tomas Koefoed oraz perkusista Brian Rasmussen, którzy odeszli z zespołu w 2011 roku. Do tego faktu jednak wrócimy przy okazji piątej i póki co ostatniej płyty zatytułowanej "Mnemesis". Według słów zespołu późniejszy od "Passengera" o dwa lata album jest bardziej eklektyczny i zróżnicowany od poprzedników i bardziej stawiający na teatralność, chwytliwość i eksperyment niż miało to miejsce wcześniej. Sugeruje to więc niemal powrót do brzmienia dwóch pierwszych albumów, co też w pewnym sensie może sugerować okładka płyty. Z jednej strony ma się wrażenie, że nazwa zespołu, pentagram i tytuł albumu znajduje się na skórze przywodząc na myśl coś w rodzaju Nekronomikonu, a z drugiej jakby były wyryte i wypisane w skale przez jakiejś starożytne ludy. Sam pentagram przywodzi zaś mi też na myśl japońskiego shurikena, a przy bliższym spojrzeniu na gwieździe zauważyć można dłonie trzymające brzegi zupełnie jakby miało to odzwierciedlać połączenie narodów wobec niesprawiedliwego systemu. Co znalazło się na przedostatnim albumie Duńczyków?
Na wersję podstawową złożyło się jedenaście numerów, jednakże powstały też cztery wersje rozszerzone - na cyfrowej i europejskiej dodatkowo dodano dwa numery (w tym jeden remiks), na amerykańskiej także dwa (w tym jeden remiks innego numeru), na japońskiej trzy numery (te same co w Europie i w wersji cyfrowej oraz jeden utwór którego nie ma na żadnej wersji) a z kolei w wersji dla iTunes dorzucili jeszcze jeden numer, którego nie ma na płycie ani w pozostałych bonusach. Wpierw jednak skupmy się na podstawowej zawartości płyty. Zaczynamy od utworu tytułowego w którym panowie bez żadnych skrupułów uderzają ostrymi riffami i rozpędzoną perkusją. To, co od razu rzuca się w uszy to nie tylko bardzo intensywne brzmienie, ale także to, że prawie wcale nie słychać żeby to był ten sam zespół co wcześniej. Nadal jest surowo, melodyjnie i dość charakternie, inaczej niż w zbliżonych gatunkach grały wówczas inne kapele, ale gdzieś ulotnił się ten unikatowy pierwiastek, choć sam numer jest naprawdę dobry. Po nim wytacza się masywny "Diesel Uterus" ze świetnym nisko strojonym riffem i elektronicznymi podbiciami w tle i na wokalu. Tu bliżej jest do dawnego Mnemica, jednak wyraźnie też słychać, że jeszcze mocniej pokombinowali ze swoim brzmieniem i dociążyli je mocniej o klimaty znane z Gojiry, industrial rodem z Fear Factory, a nawet o elementy, które dziś mogą wręcz przypominać co bardziej pokręcony deathcore w rodzaju Rings Of Saturn. Bardzo podoba mi się gra słowna w tytule trzeciego numeru, czyli "Mnightmare". Mnemiczny koszmar zaczyna się delikatnym wjazdem, by następnie smakowicie się rozpędzić szybkim i agresywnym nisko strojonym riffem i szybką perkusją, nie brakuje w nim jednak także zwolnień w klimacie metalcore'u.
W "The Erasing", który znalazł się na pozycji czwartej bardzo mocno przypomina to, w co kiedyś próbował uderzać Cavalera z Soufly'em, choć całość jest znacznie cięższa i bardziej pokręcona, mocno nastawiona na wręcz maszyneryjne uderzenia. Ponownie jednak brakuje tego czegoś, co dotychczas wyróżniało Mnemica. Następny kawałek to "Climbing Towards Stars" znów jest bliższy deathcore'owemu graniu ubarwionemu industrialem i wrzaskliwym wokalem Bideau. Jest gęsto i ciężko, ale ostatecznie jakoś nieszczególnie porywająco. Chyba ze względu na zbyt dużą ilość efektów i nieco przytłaczające brzmienie całości. Po nim wskakuje "March Of The Tripods", który tytułem wyraźnie odnosi się do powieści H.G Wellsa "Wojna Światów". Witają nas uderzenia jakby maszyny faktycznie szły ulicą, a następnie uderza kolejna gęsta i ciężka fala riffów i mocnej, kroczącej perkusji. Więcej tutaj klimatu, melodii i kontrastów, ale jednocześnie ponownie za dużo efektów w tle, wreszcie zlewania się z produkcjami podobnych zespołów. Siódemka to "Fate" który otwiera bardzo fajny riff i szybka perkusja, a sam numer jest naprawdę niezły i bardzo soczysty (kojarzący się trochę z Nevermore), ale straszliwie przeszkadzało mi dodane jakby ambientowe tło. Kolejny to jeden z najciekawszych na płycie kawałek, czyli "Hero(in)" w którym wracają niskie stroje, klimat i bardziej posuwiste partie instrumentalne. Bliżej tutaj dwóm pierwszym albumom, choć brzmienie jest dużo bardziej sterylne. W dziewiątym zatytułowanym "Elongated Sporadic Bursts" jest nieco wolniej, bardziej thrashowo, może odrobinę metalcoe'owo, ale dobry odbiór psuje w nim zbyt słodkie klawiszowe tło. Świetnie zaś wypadają ostre riffy podbijane elektroniką i szorstki wokal Bideau. Na przedostatniej pozycji znalazł się "Within" wgryza się w nasze uszy fajnym groovem i przypomina, że mamy do czynienia z tą samą grupą co wydała "Mechnical Spin Phenomena" i "The Audio Injescted Soul", choć i tutaj brzmienie jest dużo czystsze niż na wspomnianych. Kapitalna jest zwłaszcza jego druga połowa. Kończymy numerem "Orbiting" opartym na soczystym riffie i szybkiej perkusji (oraz naturalnie niepotrzebnym klawiszowym tle). Tu także pojawiają się echa pierwszych i najlepszych numerów grupy, ale znów ma się wrażenie utracenia zdolności do własnych poszukiwań.
Kwestia bonusów ma się z kolei następująco: zaczynamy od "Dreamjunkie" o klasycznym thrashowo-metalcore'owym zabarwieniu i sam w sobie nie jest zły, ale pasowałby bardziej do Bullet For My Valentine aniżeli do wcześniej eksperymentującej grupy jaką był Mnemic. Dwa kolejne to remiksy Leatherstripa. "Orbiting" przemiksowany został w niemal dyskotekową naparzankę dość bliską remiksowi z pierwszego albumu. W tej wersji wydaje się być nawet ciekawszy niż w oryginalne. Ciekawa jest przeróbka "Sons of the System" gdzie wrzuca się nas w sam środek jakiejś fabryki, a następnie rozkręca się do obrotów niemal wyrwanych z Rammsteina. Japoński bonus "Aalborg City" to fajny kawałek, choć zaskakujący lekkością i wyjątkowo spokojnym jak na Mnemic graniem świetnie skontrastowanym nisko strojoną gitarą w rozwinięciach, mogących trochę kojarzyć się z Periphery i rodzącym się nurtem djent. Dużo ciekawszy jest bonus iTunesowy, czyli "Judgment Journey" przypominający o eksperymentach Duńczyków i fajnie zahaczający o death metal w który wkradły się eksperymenty z industrialem i niższym strojem.
Ocena: Pierwsza Kwadra |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz