czwartek, 20 grudnia 2012

Dead Snow Monster - I Wanted To See A Monster (2012)




Napisał: Marcin Wójcik

Dead Snow Monster, wrocławska grupa powstała szóstego grudnia 2009 roku. Charakterystyczną cechą zespołu jest minimalistyczna forma i brudne, garażowe brzmienie. Po dwóch wydanych epkach przyszedł czas na debiutancki album, który miał swoją premierę 3 października 2012. „I Wanted To See A Monster” trafił wreszcie i do naszych uszu.  Oto, co dobrego przygotowali…

Płyta zawiera szesnaście utworów, których czas trwania rzadko kiedy przekracza trzy minuty. Formy rzeczywiście, proste i wręcz minimalistyczne. Garażowe, brudne brzmienie, sfuzzowane gitary, dobrze wplecione, kontrolowane sprzęgi nadające garażowej niedbałości, łamane, charakterystyczne rytmy perkusji, groteskowe, przesterowane wokale, a wszystkie teksty wyśpiewane wyłącznie po angielsku.  Słowem prawdziwa esencja rocka lat 60., klimaty choćby starego dobrego „Heńka” (niepolskiej reszcie Świata znanego jako Jimi Hendrix) czy Cream. Istnieje w Polsce zespół, tworzący muzykę utrzymaną w tym podobnym klimacie, jest nim dość znany Kim Nowak.  Mają swój charakter, śpiewają po polsku (za co duży plus), ich muzyka jest równie chwytliwa, lecz mimo to uważam, że Dead Snow Monster są bardziej niegrzeczni, nieuczesani, bardziej amerykańscy, choć z wrocławskiego garażu. Może wynika to z tego,  że Kim Nowak są jednak bardziej komercyjni?

Utwór otwierający tracklistę albumu to „Get Your Guns”. Bardzo Hendrixowski, z charakterystycznym dla tej muzyki rytmem. Czuć garaż od początku do końca, pierwsze dźwięki wstępu to buczący sprzęg, cały numer ocieka fuzzem,  a groteskowo brzmiący, przesterowany wokal dopełnia całości.  Dwójka, czyli ‘Day After Day’ ponownie bardzo silnie pachnie Hendrixem, a dokładniej „Foxy Lady”, ze względu na wiodący motyw partii gitary, brzmiący niemal bliźniaczo. Nie chciałbym być jednak źle zrozumiany, nie uważam tego podobieństwa za coś pejoratywnego.  Forma numeru jest prosta, ale chwytliwa, tempo pod koniec  ładnie wygasa i zwalnia. 
W międzyczasie pojawia się nawet prosta i ciekawa solówka.  Inny utwór z kolei - „Rooster” posiada ciekawe, gwałtowne zmiany tempa z rock’n’rollowego na bardzo spokojne. Słychać, że na gitarze zagrano z użyciem slide’u.  Na zwrotkach w tle słychać dziwny głos - cierpiącego lub umierającego człowieka.

Ponadto na płycie pojawiają się dwa utwory utrzymane w akustycznej konwencji, a jednak  gdzieś tam w tle i tak od niechcenia rozbrzmiewa gitara elektryczna.  Są to „Apple Blossom” i „Rusty Bikes”. Ten pierwszy ma bardzo ciekawy nastrój. Jest spokojny, daje odpocząć  między kolejnymi garażowymi numerami. Pośród instrumentów pojawia się klawisz, dzięki któremu całość zbliża się do estetyki przypominającej nieco grupę Myslovitz. „Rusty Bikes” nasuwa mi nawet skojarzenia z muzyką irlandzką i nie przypadł mi aż tak do gustu, jak ten pierwszy. Utwór ten figuruje na krążku jako ostatni. Jako ciekawostkę można potraktować fakt związany z utworem „The Rat”. Otóż na debiutanckiej płycie Kim Nowak z 2010 roku, również pojawił się utwór zatytułowany "Szczur". Choć oba utwory oprócz tytułu nie mają ze sobą nic wspólnego, niemniej jednak jest to fascynujące zrządzenie losu.

Podsumowując, Dead Snow Monster dysponuje świetnym brzmieniem, a w ich minimalistycznej formie i garażowym brzmieniu tkwi siła i pozytywna energia. Choć estetyka ta nie jest młoda, to chłopaki potrafią wyciągnąć z niej to, co najlepsze i przeszczepiać to, na nasz polski grunt.
Jedyny minus, dla mnie niestety dość istotny, to jego długość. Szesnaście utworów to jednak sporo.
Z autopsji wiem, że najrzadziej słucham płyt, które przekraczają rozsądna granicę magicznej dziesiątki.  Im więcej numerów, tym niestety słuchanie zaczyna się dłużyć, przez co wiele ciekawych motywów może zwyczajnie umknąć naszej uwadze. Lepszy niedosyt, niż przesyt. Życzę powodzenia i czekam na następne wydawnictwa Śnieżnych Potworów!

Ocena: 8/10





A ja, z kolei, tak pisałem o zeszłorocznej epce DSM na WAFP: czytaj tutaj [lupus]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz