środa, 5 lipca 2023

LUminiscencje: Dream Theater - Black Clouds & Silver Linnings (2009) Część 2


 

Nad Dream Theater zbierały się czarne chmury, które zakończyły się burzą w postaci zmiany na stanowisku perkusisty i zaowocowały między innymi albumem "A Dramatic Turn of Events". Od ostatniej płyty studyjnej z Mikiem Portnoyem minęło niedawno czternaście lat, a od jego odejścia z zespołu niedługo minie trzynaście. To wbrew pozorom dużo czasu, choć niektórzy fani grupy, do dzisiaj się z tą zmianą nie pogodziło. 

W poprzedniej odsłonie LUminiscencji przyjrzeliśmy się i przysłuchaliśmy głównemu krążkowi, a tym razem sięgniemy po dodatkowy materiał jaki pojawił się w wersji rozszerzonej. Nie mam tu jednak na myśli wersji instrumentalnych, które znalazły się na dysku trzecim, a materiał coverowy pod wspólnym tytułem "Uncovered 2008/2009". Jak Dream Theater poradziło sobie z kolejną garścią klasyków? Dodatkowo, w tej części zajmę się również utworem "Raw Dog", ostatnim nagranym z Mikiem Portnoyem i który znalazł się na składance "God of War: Blood and Metal" wydanej jako epka powiązana z serią popularnych gier komputerowych "God of War".

1. Uncovered 2008/2009

Dream Theater uwielbia nagrywać covery, choć obecnie robi to zdecydowanie rzadziej, aniżeli za czasów, gdy perkusistą zespołu był Mike Portnoy. Covery były na płytach Dream Theater od samego początku -"The Majesty Demos 1985 - 1986" znaleźć można było instrumentalny cover "YYZ" Rush, na epce zawierającej suitę "A Change of Seasons" znalazła się garść coverów z repertuaru Eltona Johna, Deep Purple,  Led Zeppelin oraz medley zawierający fragmenty utworów Pink Floyd, Kansas, Queen, Journey, Dixie Dregs i Genesis. W serii YtseJam Records, a później także w reedycji w ramach serii Lost Not Forgotten Archives pojawiły się także pełne koncertowe odtworzenia płyt studyjnych innych zespołów - "Master of Puppets" Metalliki, "The Number of the Beast" Iron Maiden, "The Dark Side of the Moon" Pink Floyd (z dodatkowym dyskiem zawierającym wybór innych coverów z repertuaru Pink Floyd)* czy nawet koncertowego "Made In Japan" Deep Purple. W ramach oficjalnych wydań bootlegowych w 2009 roku, a zatem chwilę po wydaniu zarówno dziesiątego studyjnego albumu oraz dodatkowego wydania "Uncovered 2008/2009" pojawił się z kolei "Uncovered 2003 -2005" (zawierający utwory Queen, Yes, Black Sabbath, Kansas, Journey, Led Zeppelin, Ozzy'ego Osbourne'a, Pantery i The Who)**. Co ciekawe, numery, które złożyły się na dodany do "Black Clouds & Silver Linnings" studyjny album coverowy, były również wydawane jako single, promujące dziesiąty krążek  Dream Theater. Tym razem wybrano utwory Rainbow, Queen, Dixie Dregs, Zebry, King Crimson i Iron Maiden, choć ten ostatni został nagrany specjalnie przy okazji "BCSL".

Rainbow - Stargazer

Oryginalnie pochodzący z drugiego albumu studyjnego grupy Rainbow "Rising" z 1976 roku, założonej przez Ritchiego Blackmore'a, który kilka lat wcześniej odszedł z Deep Purple po raz pierwszy i w której w tamtym czasie śpiewał Ronnie James Dio, wówczas przyszły wokalista Black Sabbath. Premiera singla "Stargazer" w wykonaniu Dream Theater miała miejsca 19 maja 2009 roku, w dwa tygodnie od premiery "A Rite of Passage". Singiel zdobi z kolei okładka przedstawiający teleskop, która jest ładna i z pewnością wzbudzala oczekiwanie na nadchodzący w tamtym czasie dziesiąty album studyjny, ale zdecydowanie nic nie świeci tak jasno, jak oryginalne nagranie. 

Wersja Dream Theater jest z całą pewnością zrealizowana perfekcyjnie, zarówno pod względem instrumentalnym, jak i brzmieniowym. Nieco bardziej dociążona, jest bardzo wierna i sprawna, a przy tym świetnie dopasowana do stylu Dream Theater. Bardzo dobrze brzmi tutaj także James LaBrie, choć trzeba to powiedzieć, nie jest on Ronniem Jamesem Dio. Wokal LaBriego jest trochę za szorstki, brakuje lekkości z jaką śpiewał to przyszły głos Black Sabbath. Mimo to, słucha się tej wersji równie dobrze, co oryginał. 

Queen - Tenement Funster/Flick of the Wrist/Lily of the Valley
 
Trzy utwory, które zostały zebrane w nieco ponad ośmiominutowy medley, oryginalnie znalazły się na trzecim albumie studyjnym Queen "Sheer Heart Attack" z 1974 roku, kolejno na pozycjach trzeciej, czwartej i piątej strony A. W
tamtym czasie, Queen było jeszcze przed wydaniem przełomowego "A Night at the Opera" z 1976, ale już ich trzecie wydawnictwo zdradzało szalone pomysły i chęć eksperymentowania oraz wychodzenia poza zwykły hard rock, sięganie po progresywne patenty. Nie powinno też nikogo dziwić, że Dream Theater zdecydowało się właśnie na te trzy numery, które są jednym z najfajniejszych momentów ich coverowego dodatku. Singiel, który miał premierę 26 maja 2009 roku, zdobi sympatyczna grafika z widokiem na ścianę ceglanego budynku z charakterystycznymi metalowymi schodami prowadzącymi na ulicę. Na parapecie stoi wazonik z kwiatkami, ale nasza niemal cała uwaga kieruje się na burzowe niebo. Sprytne.

Wersja Dream Theater jest zrealizowana z dużą dbałością o szczegóły i oddanie ducha oryginału. Świetnie wypada w nim dociążenie brzmienia, które nadało całości jeszcze większej zadziorności, cudnie wychodzą fragmenty lżejsze czy wokale dodawane przez resztę zespołu. Znakomicie radzi sobie tutaj także LaBrie, który choć nie jest ani Rogerem Taylorem (który w oryginale śpiewał w "Tenement Funster"), ani Freddiem Mercurym, choć w części trzeciej radzi sobie naprawdę znakomicie i odtworzył jego wokale niemal idealnie. Trzeba jednak przyznać, że numer jest zaśpiewany wiernie i sprawnie, a różnica polega tak naprawdę na mocniejszym, jeszcze bardziej metalowym brzmieniu. Progresywność tego medleya z kolei przez Dream Theater została jeszcze bardziej podkreślona, a zwiewność zastąpiona klimatem rodem z Black Sabbath. Świetna wersja, która pięknie dorównuje oryginałowi.

Dixie Dregs - Odyssey

Pochodzący z drugiej płyty amerykańskiej grupy Dixie Dregs "What If" z 1978 roku numer, ma więcej wspólnego z Dream Theater, aniżeli może się wydawać na pierwszy rzut oka (i ucha). Znający historię Dreamów powinni tę nazwę dobrze kojarzyć, bo Dixie Dregs to grupa w której gra perkusista Rod Morgenstein będący w grupie od jej początków (z przerwą między 1983, a 1988 rokiem), a który powinien być kojarzony ze względu na wspólny projekt z Jordanem Rudessem. Trzeci, klawiszowiec Dream Theater był związany z grupą w 1994 roku, kiedy zastępował nie żyjącego już T. Lavitza. W szeregach tej grupy, grał jeszcze jeden muzyk związany z Dream Theater, a mianowicie basista Dave LaRue z którym współpracował John Petrucci na obu swoich solowych albumach, Jordan Rudess przy okazji płyty ""Rhytm of Time" oraz Mike Portnoy w supergrupie Flying Colors.  Co ciekawe, w Dixie Dregs od samego początku gra w nim także Steve Morse, obecnie już były gitarzysta Deep Purple, który również jest członkiem Flying Colors. 

Singlowe wydanie "Odyssey" miało swoją premierę 2 czerwca 2009 roku i zdobi go grafika przedstawiająca greckie ruiny. Za nimi majaczy burzowe niebo, a na jednej z kolumn zlatuje wrona. Ten numer to prawdziwa petarda, bo brzmi tak, jakby wcale nie był coverem, a raczej utworem zwyczajnie napisanym przez Dreamy i ostatecznie odrzuconym z na przykład "Scenes from a Memory". Również i tutaj, w stosunku do oryginału panowie postanowili kompozycję dociążyć, a także z racji czasu nagrywania swojej wersji, poprawić brzmienie, co kapitalnie poprawiło jakość, nadal bardzo przyzwoitego kawałka. Ten instrumentalny utwór wybitnie pasuje do Dream Theater. Do tego wszystkiego, ich wersja jest o kilkadziesiąt sekund dłuższa (zamiast siedmiu minut i trzydziestu pięciu sekund, trwa prawie osiem - bez jednej sekundy). Genialnie zagrany, cudnie dociążony i perfekcyjnie oddający wszystkie mankamenty oryginalnej kompozycji. To wersja, która jest minimalnie bardziej udana od oryginału, bo ciężar świetnie podkreśla jej elementy, a znakomite brzmienie dopełnia atmosferę i kolejne warstwy - łącznie z sekcją skrzypcową, która momentami brzmi bardzo niepokojąco. Do kompletu fantastycznie zagrane fragmenty, które ja zawsze nazywam "słowiczkowymi", bo kojarzą się z również znajdującym się na tym coverowym albumie, wcześniejszym o kilka lat "Lark's Tongues In Aspic, Pt. II" King Crimson. Majstersztyk.

Zebra - Take Your Fingers From My Hair

Pochodzący z debiutanckiego albumu grupy Zebra, zatytułowanego po prostu "Zebra" i wydanego w 1983 roku, numer w wersji Dream Theater miał swoją premierę 9 czerwca 2009 roku i został ozdobiony nieco ohydną grafiką okładkową. Włosy zostawione w umywalce, do tego brudnej, na pewno nikogo nie zachwycą. Jest to jednak nieco mylące w stosunku do kawałka, który Dream Theater postanowiło odtworzyć, przypominając przy okazji tę zapomnianą, a przecież wciąż istniejącą amerykańską formację. 

Wersja Dream Theater jest tutaj odtworzona w perfekcyjny, wręcz hiperdokładny sposób, co powinno uszczęśliwić znających oryginał, choć nawet jeśli się go nie zna, to kawałek sprawia naprawdę sporo frajdy. Rozbudowana, skoczna i przy tym bardzo przebojowa struktura trwającego prawie siedem i pół minuty utworu bardzo pasuje do stylu Dreamów i gdyby nie współczesne brzmienie, mogłoby się nawet znaleźć na którejś z pierwszych płyt. Świetnie radzi sobie tutaj James LaBrie, który znakomicie odśpiewał partie Randy'ego Jacksona. Bryluje w niej Mike Portnoy, który miał możliwość pogrania na podwójnych basowych, zazwyczaj rzadko używanych w muzyce Dreamów. To mistrzowsko zrobiony cover mało znanego zespołu i przy tym mistrzowskiego numeru, którego słucha się fantastycznie  i z uśmiechem, niezależnie ile się go słyszało.

King Crimson - Lark's Tongues In Aspic, Pt. II

Trzeba być albo szalonym, albo niezwykle odważnym, żeby porywać się na King Crimson. W przypadku Dream Theater można mówić o jednym i drugim. Pochodzący z piątego albumu studyjnego King Crimson, pod tym samym tytułem i będący drugą częścią pięcioczęściowej suity (część trzecia znalazła się na "Three of Perfect Pair" z 1984 roku, część czwarta na "The Construkction of Light" z 2000 roku i część piąta jako "Level Five" na "The Power to Believe" z 2003 roku) numer jest już w oryginale absolutną petardą i kawałkiem, który albo można zepsuć, albo po prostu zagrać. Na szczęście Dream Theater jest zespołem, które było w stanie nie tylko go zagrać, ale i oddać jego charakter, a przy tym idealnie dopasować do swojego brzmienia i wyostrzając to, co jeszcze dało się wyostrzyć.

Jako singiel wyszedł 16 czerwca i był ostatnim utworem zrealizowanym specjalnie na potrzeby albumu z coverami dodanym do "Black Clouds & Silver Linnings", a także jedynym na którego okładce znalazło się Majesty Logo. Na szarym tle pojawił się też księżyc, będący jakby mrugnięciem oka do oryginalnej okładki płyty King Crimson ze słoneczkiem, a także nawiązaniem do okładki "BCSL" na której się znalazł księżyc. Słoneczko również trafiło na okładkę tego singla i znalazło się w lewym górnym rogu, podczas gdy Majesty Logi w prawym dolnym. Całość dopełnia złoty pasek u dołu grafiki. 

Wersja Dream Theater, podobnie jak oryginał (siłą rzeczy) jest instrumentalna i nie różni się od niego niczym, poza faktem, że już dość ciężki oraz pokręcony kawałek, zrobił się jeszcze cięższy i jeszcze bardziej pokręcony, a przynajmniej mocno uwydatniony. Współczesne brzmienie nadało utworowi więcej głębi czy wyrazistości, której wszakże nie brakowało i nadal nie brakuje oryginałowi. Każdy z instrumentalistów w tym coverze błyszczy, choć swoje pięć (a właściwie sześć i pół) ma John Myung, który nieco bardziej mógł pokazać swoje umiejętności gry na basie. Perfekcja od pierwszej do ostatniej sekundy.

Iron Maiden - To Tame a Land
 
Wydawać by się mogło, że pochodzący z czwartego albumu Iron Maiden "Piece of Mind" z 1983 roku, nie byłby najoczywistszym wyborem dla Dream Theater, nie tylko z tego albumu, ale i z całej dyskografii Ironów. Co prawda, wykonali w całości "The Number of the Beast", tu i ówdzie, dostosowując płytę do swojego stylu, to raczej oczekiwałoby się, żeby Dream Theater zrobiło własną wersję "Caught Somewhere In Time", "Alexander the Great", "Seven Son of the Seven Son" albo "Rime of the Ancient Mariner". Tymczasem, oparty na powieści "Diuna" Franka Herberta okazał się jednak wyborem ciekawym, choć niekoniecznie najoczywistszym, ale najwyraźniej ten numer musiał przypaść, bo inne zespoły rzuciły się na ciekawsze kąski. Ponoć, autor słynnych powieści, Frank Herbert odmówił Iron Maiden nazwania tej piosenki „Dune”. Zespół pierwotnie wysłał bowiem nawet list do agenta Herberta z prośbą o pozwolenie. Odpowiedź brzmiała następująco: „Nie. Ponieważ Frank Herbert nie lubi zespołów rockowych, zwłaszcza zespołów heavy rockowych, a zwłaszcza zespołów rockowych, takich jak Iron Maiden”. Autor tekstów Steve Harris próbował przekonać Herberta, że piosenka będzie dobrą promocją książki, ale on nadal odmawiał.  
 
Numer ten, pierwotnie wcale nie powstał na potrzeby dodatkowego coverowego krążka dołączonego do "BCSL", a jako część składanki "Maiden Heaven" poświęconej Iron Maiden, w skład której weszły między innymi takie zespoły jak Metallica, Avenged Sevenfold, Coheed & Cambria, Machine Head, DevilDriver czy Trivium, żeby wymienić tylko najbardziej znane i miała swoją premierę 16 lipca 2008 roku. Płytę "Maiden Heaven" dołączono do magazynu Kerrang! Dream Theater z kolei, wydało go jako osobny singiel dopiero 23 czerwca 2009 roku, jako ostatni promujący coverowy dodatek. Jako jedyny z wszystkich singli coverowych powiązanych z "BCSL" nie otrzymał własnej okładki. Oryginalna grafika zdobiąca składankę przedstawia zaś Eddiego, maskotkę Iron Maiden, jako płonącego upadłego anioła klęczącego na zgliszczach i popiołach. Okładka ta, została wybrana w konkursie Kerrang!, który wygrał Felipe Franco z Bogoty w Kolumbii. 

"To Tame a Land" nie jest wcale złym numerem, ale z całą pewnością, nie jest jednym z tych wymienianych od razu, gdy myśli się o Iron Maiden. Dream Theater z kolei, poradziło sobie z nim bardzo dobrze, a pod względem atmosfery pokusiło się nawet o przesunięcie go nieco w czasie, tak jakby utwór pochodził już z "Somewhere in Time" z 1986 roku. Pod względem instrumentalnym i brzmienia jest to cover zrealizowany fenomenalnie i po raz kolejny pokazujący umiejętności Dreamów i frajdę z grania cudzych kawałków. Nieźle radzi sobie też w nim James LaBrie, który choć, co pokazał już na koncertowym "The Number of the Beast", zdecydowanie nie jest Brucem Dickinsonem, poradził sobie z jego stylem porządnie i interesująco. Wprawne ucho zauważy też, że brzmienie tego numeru, różni się od pozostałych i nieco odstaje - nie tylko dlatego, że także w stosunku do oryginału jest nagrany nieco szybciej, ale także z faktu, że nie powstawał z myślą o coverowym bonusie do "BCSL". Nie zmienia to jednak faktu, że słucha się go naprawdę znakomicie i jednocześnie trochę szkoda, że Dream Theater nie miało szansy na zagranie innego numeru, a także, że już nie biorą się od czasu do czasu za cudze utwory.***

2. Raw Dog (2010)

Ostatni utwór nagrany z Mikiem Portnoyem był pierwszym od czasu albumu "Train of Thought" autorskim instrumentalnym utworem Dream Theater, który został zrealizowany na potrzeby składanki powiązanej z grą komputerową "God of War" zatytułowanej "God of War: Blood and Metal" na której znalazły się także numery Killswitch Engage, Trivium, Taking Dawn, Opeth, Mutiny Within i The Turtlenecks. 

Trwający siedem i pół minuty utwór jest warty uwagi i opisania właśnie przy okazji "BCSL", ponieważ nie tylko był ostatnim utworem z Portnoyem za perkusją, ale także ze względu na to, co nazywam "słowiczkowaniem". Swoją instrumentalną formułą i konstrukcją dźwięków nawiązuje bowiem do "Lark's Tongues In Aspic, Pt. II" King Crimson, które znalazło się na coverowym dysku dodatkowym dodanym do rozszerzonej wersji "Black Clouds & Silver Linnings" czyli "Uncovered 2008/2009". Ciekawostką jest także nawiązanie zarówno do historii Dream Theater, jak i do samej gry. Nagłe zakończenie "Raw Dog" – które początkowo miało zawierać fragmenty z gry – jest hołdem dla przełomowego hitu zespołu "Pull Me Under". Utwór jest również hołdem dla "Ytse Jam', pierwszego instrumentalnego utworu zespołu. Tak jak w "Ytse Jam" tytuł ostatniego utworu z Portnoyem, zawiera odwrócone znaczenie liter. O ile w tamtym mieliśmy do czynienia z odwróceniem pierwotnej nazwy zespołu - Majesty, tak "Raw Dog" jest (w przybliżeniu) odwróceniem nazwy gry "God of War". Ponadto, tytuł ten miał się odnosić do Kratosa, głównej postaci gry, ale także zawierać referencję do aktu... seksualnego bez użycia prezerwatywy.

Pod względem brzmienia i kompozycji mamy do czynienia z utworem tyleż ciężkim, rozpędzonym, co chaotycznym. Riffy gitarowe, perkusyjne bity oraz tempo utworu z miejsca kojarzą się z King Crimsonowskimi "słowiczkami". Być może to tylko moje wrażenie, albo przypadkowe nawiązanie, ale nie zdziwiłoby mnie gdyby Dream Theater zrobiło to celowo, także ze względu na pobycie w takim pokręconym brzmieniu nieco dłużej. To także utwór bardzo gęsty i bodaj jeden z najcięższych jakie Dream Theater kiedykolwiek nagrało. Niemal death metalowa galopada na pewno nie kojarzy się z Dream Theater, ale świetnie pasuje do gry i wspaniale pokazuje koniec ówczesnej formuły zespołu, a także stanowi znakomite pożegnanie z Portnoyem w szeregach grupy. To również utwór, który fajnie pokazuje możliwy kierunek Dream Theater, gdyby tylko nie został zastąpiony Mikiem Manginim. Być może wówczas, nie powstałby koszmarek w postaci "The Astonishing", LaBrie (którego w tym numerze brak) byłby w lepszej formie wokalnej, a Teatr Marzeń nadal by zachwycał. Oczywiście, to nie tak, że już tego nie robi, ale trzeba przyznać, że nawet najlepsze momenty najnowszych płyt obecnej ery zespołu, nie są tak fantastyczne i fascynujące, jak choćby to, co dzieje się w "Raw Dog", które odbieram jako autorską wersję albo wariację na temat "Lark's Tongues In Aspic, Pt. II" King Crimson właśnie. Znakomita robota.

* Reedycja tego wydawnictwa jeszcze się nie pojawiła. Mam jednak nadzieję, że w końcu będzie to nie tylko możliwe, ale także, że jej doczekamy.

** Reedycja tej płyty również jeszcze nie pojawiła się w ramach serii Lost Not Forgotten Archives.

*** Jedynym nowym coverem poza koncertowym wykonaniem "Portrait of Tracy" Jaco Pastoriousa (znalazł się na wydanym w ramach Lost Not Forgotten Archives "...And Beyond Live In Japan 2017") ery z Manginim był "A Farewell to Kings" Rush, który był dodany do reedycji z okazji 40 lecia płyty, na której potrzeby wykonali utwór "Xanadu".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz