niedziela, 9 grudnia 2012

RXIV: Budgie – Never Turn Your Back On a Friend (1973)



Napisał: Marcin Wójcik

Trzeci album tej walijskiej grupy jest według mnie najciekawszym w ich dyskografii. Zawiera bowiem utwory, które trwale wpisały się w historię rocka. Wywarł na mnie duży wpływ jako muzyka, a ponadto zbliża się nieuchronnie do magicznej „czterdziestki”…



Budgie to walijskie hard rockowe i heavy metalowe power trio założone w 1967 roku w Cardiff,  w skład którego wchodzili: Burke Shelley – bas, wokal; Tony Bourge – gitara i Ray Phillips – perkusja.  Zespół nigdy nie zdobył wielkiej popularności (poza Wielką Brytanią i Polską), a mimo to, stał się jedną z najbardziej wpływowych grup w historii heavy metalu, porównywalną z Led Zeppelin, Black Sabbath czy Deep Purple. Krążek składa się z siedmiu utworów utrzymanych w klimacie wymienionych wcześniej gatunków. Kompozycje, jak na Budgie przystało, są bardzo rytmiczne i dynamiczne, o bogatych rozbudowanych formach, które w niektórych przypadkach (np. „You’re The Biggest Thing Since Powdered Milk”) można podzielić niemal na dwa osobne utwory. Całości dopełnia charakterystyczny głos Shelley’a,  opowiadający historie zawarte w ciekawych tekstach,  z interesującymi przenośniami, niosącymi mądre przesłanie.  Ponadto pośród autorskich kompozycji zespołu pojawił się jeszcze cover bluesowego utworu „Baby please don’t go”.

Pierwsze nuty które otwierają całą płytę to wiodący riff utworu „Breadfan”. Niesłychanie chwytliwy i przy tym nieskomplikowany. Błyskawicznie wpada w ucho i zostaje w pamięci. (Gdy gram na gitarze, od razu „pcha się pod palce” przy każdej okazji).  Riff ten dynamicznie prowadzi cały utwór, który po solówce (równie genialnej w swojej prostocie) wycisza się, płynnie wchodząc w spokojnie zagraną, akustyczną, lekko liryczną  wstawkę, pod koniec której narastające napięcie kieruje nas z powrotem do głównej formy, opartej na tymże riffie. Tekst ciekawy, zwraca uwagę na nasz materializm, zawiera sporo ciekawych przenośni, często trudnych do przetłumaczenia na język polski (sam tytuł „Breadfan” w wolnym tłumaczeniu znaczy „skąpiec”, lecz powszechnie znanym określeniem tego słowa jest wiser i większość słowników tak podaje).  Cover tego dzieła nagrała Metallica w 1988 roku, dzięki któremu ponownie wzrosło zainteresowanie walijską grupą.

Warto wspomnieć o akustycznych utworach (gitara plus wokal): „You’ll Always Know I Love You” oraz „Riding My Nightmare”, w których  głos lidera brzmi lirycznie, spokojnie wyciągając  przy tym niesamowicie wysoką, jak na mężczyznę, „górkę” w refrenach.  Wstawienie tych utworów to albumu było dobrym zabiegiem (z resztą często stosowanym przez zespół), który ładnie wyważa brzmienie całości, pozwala wyciszyć się pomiędzy hard rockowymi kawałkami. „You’re The Biggest Thing Since Powdered Milk’” to rozbudowana kompozycja, którą zaczyna długawy, perkusyjny wstęp.  Jak zwykle u Budgie, energiczny rytm, zmienna forma, rytm i tempo. Mnogość różnych zagrywek, ciekawych przejść. W tym utworze mamy właściwie dwa riffy,  dwie formy w jednym kawałku. Ciekawostką jest fakt, że to jedyny utwór zespołu zarejestrowany na albumie, w którym Burke zmienia barwę głosu na tę powszechnie uznaną za męską. Dzieje się to w drugiej części kompozycji, którą rozpoczyna bardzo sprytne, dynamiczne przejście na basie.

Ostatnim, siódmym, utworem jest „Parents”. Liryczna ballada, poruszająca problem relacji dzieci – rodzice.  Razem z „Breadfanem” jest to jeden z ich najbardziej rozpoznawalnych utworów.  Niesamowicie głęboki, refleksyjny tekst (polecam nastoletnim buntownikom lub po sprzeczce z rodzicem), który wzrusza szczególnie usłyszany za pierwszym razem. W kompozycję wpleciono wstawkę z szumem morza i mewami, która dodaje klimatu tęsknoty (w tym przypadku za opieką rodziców) . Sama forma tym razem nie jest rozbudowana, to tylko akordy i dobra solówka jako tło do przepięknych słów.

Reasumując to naprawdę wyjątkowy, klasycznie już brzmiący, album.  Choć zespół wcześniej i później wydał bardzo ciekawy materiał, który wcale nie odbiega od jakości prezentowanej przez „Never…” jednak bardziej odważyłbym się na początek, polecić właśnie tę płytę takiej osobie, która chciałaby zapoznać się z twórczością Budgie.  Polecam także tym, którzy interesują się językiem angielskim. Nie dość, że mamy tu szorstki, walijski akcent,  to jest też parę ciekawych przenośni i trudno przetłumaczalnych zwrotów, nad którymi warto się zastanowić.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz