Jak co roku trzeba zrobić jakieś podsumowanie roku. Jak co roku mam też mnóstwo przemyśleń na ten temat, tym bardziej jak trzeba wybrać te najlepsze - oczywiście naszym, czy też raczej w tym wypadku moim zdaniem, najciekawsze i najbardziej intrygujące. W tym roku, dla wygody, rozdzielę zagranicę i Polskę.W drugiej odsłonie będzie o płytach polskich, których nie będzie wiele, bo tak się składa, że wielu nie słuchałem. Nie uwzględniam też tutaj albumów patronackich.
Podobnie jak w przypadku zagranicznych o wielu z nich wciąż i jeszcze nie napisałem żadnej recenzji i tak naprawdę wiele z nich również nie doczeka się osobnego tekstu. Spośród tych, które zdecydowałem się uwzględnić tyko jedna będzie miała osobny artykuł, który pojawi się w najbliższym czasie. Podobnie też jak w zeszłym roku postanowiłem, że rozdzielę podsumowanie na płytę roku - czyli tę według mnie naj, a następnie wymienię pozostałe jako wyróżnione, które zrobiły na mnie duże wrażenie w 2023 roku i do których wracałem najczęściej, aczkolwiek tym razem miejsce to będzie podwójne. Kolejność tych kolejnych nie ma znaczenia.
Poza poniższą listą, należy wyróżnić jeszcze trzy płyty: tRKproject - Odyssey 9999, Loonypark - Strange Thoughts i Distant Mantra - Getaway to the Abyss po które nie zdążyłem sięgnąć w ogóle w minionym roku, a które z całą pewnością przesłucham i być może nawet opiszę na początku roku.
PŁYTA ROKU
Riverside - ID.Entity/Mariusz Duda - Afr ai d
Odnoszę wrażenie, że rok bez twórczości powiązanej z Mariuszem Dudą to ostatnio rok stracony, ale na szczęście tej nie brakuje. W mijającym roku pojawiły się dwa wydawnictwa - ósmy album macierzystego Riverside, który miał premierę na początku roku, a na jesieni z kolei pojawił się czwarty (piąty, jeśli liczyć suplementarną epkę dodaną do boxowego wydania "Lockdown Trilogy") krążek sygnowany nazwiskiem muzyka i zawierający kolejną odsłonę elektronicznych wojaży i zajawek artysty.
O "ID.Entity" w podsumowaniu recenzji pisałem, co następuje: "Ósmy album "ID.Entity" jest solidnym albumem, którego słucha się znakomicie, zarówno wyrywkowo, jak i całościowo. Ostrzejsze, pełniejsze i cięższe, a przy tym bardziej selektywne i dojrzalsze brzmienie zdecydowanie robi na nim robotę. Słychać na nim, że Riverside w nowym składzie czuje się ze sobą dobrze, a ich muzyka znów nabrała - tak jak zapowiadali - kolorów i życia. To także płyta, która sprawnie i swobodnie korzysta zarówno z różnych stylistyk, mnie lub bardziej jawnych odniesień zarówno do historii muzyki rockowej czy własnej, ale także taka, która niejako na nowo reinterpretuje Riverside'owy świat. Nie zrezygnowano na niej bowiem z dźwiękowych (także siłą rzeczy) odniesień i tematów, które miały już swoje odzwierciedlenie w tekstach i brzmieniu na wcześniejszych płytach. Można się czepiać, że nie ma tu właściwie nic nowego, nie ma przesuwania granic gatunkowych, albo że teksty popadają w oczywistości, banały, ale jednocześnie nie można odmówić tej płycie zaraźliwej przebojowości, nieoczywistej i bogatej, intensywnej przestrzenności klarowności nagrania oraz ciekawego spojrzenia na szeroko pojętą tożsamość - zespołu jako takiego, brzmienia, nostalgii, technologii, post-prawdy czy kondycji społeczeństwa. Wreszcie to album, który może się podobać i może dzielić, ale także którego po prostu doskonale się słucha i który pokazuje, że Riverside zdecydowanie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa, rozpoczynając fascynujący nowy rozdział swojej kariery. Naprawdę warto go sprawdzić samemu i nie poprzestawać na jednym odsłuchu, bo "ID.Entity" dojrzewa z każdym kolejnym obrotem i odsłuchem, sprawiając jeszcze większą frajdę i skłaniając do przemyśleń nad poruszanymi tematami i być może nawet dalszym kierunkiem w jaki podąży Riverside." [Pełna recenzja tutaj]
Równie niezwykły okazał się najnowszy album solowy Mariusz Dudy, który z jednej strony jest kontynuacją lockdownowej trylogii (tetralogii - o której pisałem tutaj], a z drugiej czymś zupełnie innym. Fascynacje elektroniką w duchu Vangelisa, Tangerine Dream czy Jean Michel Jarre'a, ale i nie tylko są tutaj słyszalne, ale Mariusz nie kopiuje nikogo, bo po raz kolejny buduje swoje własne fascynujące światy, w których komentuje, pyta i pociesza. W jaki sposób? O tym z całą pewnością napiszę, bo album "Afr ai d" zasługuje nie tylko na uwagę, ale także na wielokrotny odsłuch. Nie mam jednak wątpliwości, że jest to jeden z najciekawszych albumów z minionego roku, być może najlepszy Dudy wydany pod własnym nazwiskiem (i nie jako Lunatic Soul, które z kolejną odsłoną ma pojawić się najprawdopodobniej w przyszłym roku), ale także intrygujący i dojrzewający przy kolejnych podejściach. [Pełna recenzja wkrótce]
WYRÓŻNIENIA
Popiór - Pomarlisko
Śmierć Romana Kostrzewskiego oznaczała również koniec jego wersji Kata, jednak nie oznaczała końca muzyki utrzymanej w duchu zmarłego wokalisty. Gitarzysta Jacek Hiro i perkusista Jacek Nowak założyli nowy zespół o nazwie Popiór.* Tak brzmiał też tytuł ostatniego albumu formacji Kat & Roman Kostrzewski. Dołączyli do nich wokalista Chris Hofler (znany z Deathyard) oraz basista Grzegorz Feliks (ex-Sceptic) i razem nagrali album, który jest nie tylko nowym początkiem, ale także godną kontynuację ostatniego albumu z Romanem, jak również jego spuścizny i początków Kata sprzed czasu rozłamu. "Pomarlisko" to mocny, heavy/thrash metalowy album z ponurym klimatem i mistyczną aurą jaką roztaczał wokół siebie Kostrzewski. Hofler zaskakuje głosem łudząco podobnym do Kostrzewskiego, ale jednocześnie w swoich partiach wokalnych nie stara się kopiować Mistrza. Muzycznie jest gęsto, melodyjnie i ciężko, zgadza się nawet odpowiednia dawka mroku i brudu. Poza jednym numerem napisanym przez Hoflera, wszystkie zaakceptował i przygotował jeszcze Roman Kostrzewski więc w tekstach nie brakuje jego specyficznego stylu. Przyznam się bez bicia, że choć znam, to nigdy nie byłem fanem ani Kata, ani jego wersji z nazwiskiem Romana Kostrzewskiego. Fanem Popióra też nie będę, ale nie mam wątpliwości, że w swoim gatunku to bardzo udany krążek, którego słucha się naprawdę znakomicie. Mam nadzieję, że na tym jednym krążku się nie skończy i panowie z Popióra jeszcze długo będą kontynuować dzieło Kostrzewskiego z takim zapałem, jak udało się uchwycić na "Pomarlisku". [Nie przewiduję pełnej recenzji]
* Warto tutaj także odnotować, że gitarzysta Krzysztof "Pistolet" Pistelok i basista Michał Laksa grupy Kat & Roman Kostrzewski również założyli nową grupę będącą kontynuacją brzmienia i spuścizny Kostrzewskiego o nazwie NamoR i wydali kilka utworów pod tym szyldem. Numerów tych nie sprawdzałem.
Tottenmesse - Friktionlust
Krakowsko-tarnowski akt black metalowy nie był mi dotąd znany i raczej nie powinno to nikogo dziwić, bo poza małymi wyjątkami raczej nie słucham i nie śledzę współczesnej sceny polskiego black metalu. "Friktionlust" to ich drugi album, po który sięgnąłem po bardzo pozytywnej rekomendacji Marii Konopnickiej* w jednym z jego wpisów na facebooku. Sam album wyszedł też dość późno, żebym trafił na niego ot tak, bo 3 listopada, ale zainteresował mnie także swoją niezwykle oryginalną grafiką okładkową (na którą złożył się obraz "Karły i chodzący na szczudłach" Grzegorza Steca). Na przestrzeni ośmiu numerów i zaledwie trzydziestu siedmiu minut panowie z kolei grają szybko, gęsto, soczyście, agresywnie, a przy tym bardzo jak na ten gatunek melodyjnie. "Fiktionlust" to prawdziwa jazda bez trzymanki, która wprawia w świetny humor, oczyszcza i napędza energią. Być może jest to też, nie tylko w swoim gatunku, jeden z najciekawszych i najcięższych polskich albumów mijającego tego roku, po który naprawdę warto sięgnąć i zatopić się w tym ścieraniu się gęstych gitarowych ścian, masywnej perkusji, ciężaru i naprawdę fajnego tempa, bo w tym hałasie jest coś zaraźliwego, ujmującego i abstrakcyjnego zarazem. A jak na jednym odsłuchu się nie kończy, to znaczy, że jest więcej niż dobrze. [Nie przewiduję pełnej recenzji]
* Blogera piszącego pod takim pseudonimem, a nie słynnej pisarki.
Żurawie - Nowa Stocznia
Z trójmiejskiego podwórka z kolei trzeba wyróżnić grupę Żurawie, która w mijającym roku wydała swoją drugą pełną płytę, która fantastycznie zbiera w sobie to, co najlepsze z trójmiejskiego grania, ale także licznych stylistycznych fascynacji chłopaków. Mamy tutaj mnóstwo genialnej energii, zmian tempa, pozornego chaosu, gęstego klimatu, a zarazem surowego brzmienia pełnego punka, alternatywy, elektroniki i zimnej fali, a nawet odrobinę progresywnego podejścia. Mocne są też teksty czerpiące z zimnofalowej tradycji, a jednak na wskroś nowoczesne i przejmujące. Z trójmiejskich płyt jest to wydawnictwo, którego wstyd nie znać, choć dość ponura atmosfera może odrzucać, bo mimo ogromnej przebojowości, nie jest to album, który łatwo wchodzi. Po prostu perełka. [Nie przewiduję pełnej recenzji]
Scoop Out - Sold Out
Pozostając w Trójmieście nie mogę przeoczyć chociaż w krótkiej formie podsumowania debiutanckiego materiału Scoop Out, która 4 lutego 2023 roku zagrała w ramach Muzycznego Tartaku w klubokawiarni Tartaczna 2 w Gdańsku, w której pracuję. Krótki, bo niespełna półgodzinny materiał to bardziej tradycyjny mariaż alternatywy i punk rocka, podlanego nowoczesnością i młodzieżową zadziornością w duchu Stacha Buchowskiego czy Modern Lies (które niestety w tym roku ogłosiło zakończenie działalności), a nawet tradycji wyjętej z T.Love. Jest to także płytka o znacznie cieplejszym brzmieniu od "Nowej Stoczni". Być może jest to także granie jeszcze trochę naiwne, mało odkrywcze, w których brakuje oryginalności, ale i tak słucha się "Sold Out" kapitalnie i szkoda obok Scoop Out przejść obojętnie. Podobnie też jak Żurawie, jest to zespół, który z Trójmiasta warto znać, trzymać kciuki i śledzić, bo czuję, że jeszcze zaskoczą. Ponadto życzę większego zdecydowania - albo po polsku, albo po angielsku! [Nie przewiduję pełnej recenzji]
WAVS - Sól EP/Najsmutniejsze rzeczy SP
Polski odpowiednik Deftones, Alice In Chains, Faith No More czy QOTSA czyli WAVS, pochodzący z Krakowa pojawił się już na naszych łamach przy okazji pełnometrażowego materiału z 2019 roku, zatytułowanego po prostu "WAVS". W tym roku pojawiła się z kolei epka, którą chłopaki postanowili nagrać z polskimi tekstami, a także wydany pod koniec roku utwór, który na płytce z maja się nie znalazł. Nie dość, że "Sól" ma kapitalną morską okładkę, to jeszcze znalazły się na epce trzy świetne kawałki - przejmujące "Pytania" brzmiące trochę jak wyrwane z twórczości Myslovitza z czasów Rojka, intrygujący i nie tylko ociężały "Od Zagłady", a na koniec "Bez Ciebie" który fantastycznie się wkręca flirtem ze stylistyką rodem z Muse. Singlowy "Najsmutniejsze rzeczy" pojawił się niedawno, ale i o nim warto, a nawet trzeba, wspomnieć. Krótka, niespełna trzyminutowa, bardzo smutna kompozycja, która wybrzmiewa wietrznie i rzewnie, łapiąc za serducho. Nie obraziłbym się na większą ilość polskojęzycznych kawałków, tym bardziej, że WAVS wypada w nich naturalnie, świeżo i ciekawie, będąc jednym z najfajniejszych nowych, młodych polskich zespołów. [Nie przewiduję pełnych recenzji]
The Poks - Ja Człowiek
Kolejny w moim zestawieniu reprezentant Krakowa, czyli grupa The Poks, której dotąd nie znałem. Istniejąca od 2015 roku grupa, inspirująca się brytyjskim indie rockiem, folkiem i islandzkim post-rockiem ma na swoim koncie epkę "Na Atomy" z 2020 roku i trwający niespełna trzy kwadranse, dziesięcioutworowy pełnometrażowy debiutancki album, który nie brzmi jak coś, co mogłoby być nagrane w Polsce, choć temu faktowi zdecydowanie przeczą przeważające na materiale polskojęzyczne teksty. Kilka anglojęzycznych numerów na szczęście nie burzy spójności Nie brakuje tutaj emocji, teatralności, spokoju czy nawet rockowego pazura, a przy tym wszystko zdaje się rozwijać niespiesznie, oszczędnie i mądrze. To ostatnie także bardzo dobrze słychać w wokalach, które nie są tylko oparte na melodiach, ale także na opowiadaniu historii, narracjach. To debiut artystyczny, niezwykle przemyślany i wartościowy, a The Poks jako grupa zdecydowanie zasługuje na uwagę. [Nie wykluczam pełnej recenzji]
Animations - Contemporary Guide to Modern Living
Z podsumowania: "Najnowszy album Animations ma być koncept albumem o przetrwanie we
współczesnym społeczeństwie, próbie ocalenia tożsamości w cyfrowej
rewolucji, a jednocześnie o tym, co już przeminęło. W ciągu niespełna
trzech kwadransów zdecydowanie nie brakuje solidnego grania, ale przede
wszystkim słychać jak zmienił się Animations. Odważna zmiana
stylistyczna dokonana na "Private Ghetto" jest tutaj kontynuowana, ale
jednocześnie jest to granie dużo pewniejsze, mniej eksperymentalne, a
zarazem nadal czerpiące z nowoczesnych brzmień i stylistyk. To także
album pełen emocji, agresji i naprawdę fajnych kawałków, ale też
zaskakujący swoim bardzo ponurym - może nawet bardziej aniżeli na obu
poprzednikach - wydźwiękiem. Nie dostaniemy prostych odpowiedzi, ani
łatwych piosenek, ale za to będzie na co zawiesić ucho. Przyda się
zarówno karabin, jak i ręcznik, bo takie właśnie jest życie. Czasem
trzeba też się otrzeć po spotkanych na drodze trudach i przeciwnościach.
Animations strzela zaś celnie nowoczesnym progresywnym metalem
doprawionym groovem na światowym poziomie. To naprawdę udany album,
który nie jest przesadzony, rozwleczony, ani nie przynoszący
rozczarowania - może poza faktem, że nie zdecydowano się na użycie
polskiego w całości materiału i braku jeszcze jednego, może ze dwóch
numerów, bo jednak ostatecznie jest trochę za krótko. Szkoda też, że
trzeba było na niego czekać długie sześć lat. Animations ma spory
potencjał, by nagrywać częściej i tym samym dawać się poznać większej
ilości słuchaczy zarówno w kraju, jak i zagranicą, bo najgorsze, co może
spotkać takie grupy jak Animations to przejść bez echa." [Pełna recenzja tutaj]
Three Eyes of the Void - The Atheist
Na styku kultur, krajów i regionów, bo debiutancki album Three Eyes of the Void to projekt ukraińsko-polski, można by rzec trójmiejski. Sześć utworów, które złożyły się na debiutancką płytę i zamykające się w czasie niespełna czterdziestu trzech minut to nowoczesny, black metal pełen melodii, ale także gęstych, rozbudowanych form. Tak naprawdę jest to projekt jednoosobowy, bo założył go Dmytro Kvashin, który pełnometrażową płytę nagrał w Gdańsku razem z perkusistą Arkadiuszem Niziołkiem i gitarzystą Marcinem Urbanem (byłymi członkami Sacrilegium) oraz basistą Jakubem Milszewskim z grupy Perpetual. Nie brakuje tutaj klimatu, ciężaru i porządnego brzmienia, a choć sama płyta nie jest może zbyt odkrywcza, to słucha się jej naprawdę znakomicie. To również album idealny na późną jesień i na zimową deprechę, ale może i nie tylko? [Nie przewiduję pełnej recenzji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz