wtorek, 26 grudnia 2023

Podsumowanie roku 2023 według naczelnego Część I: Płyty zagraniczne

 

Jak co roku trzeba zrobić jakieś podsumowanie roku. Jak co roku mam też mnóstwo przemyśleń na ten temat, tym bardziej jak trzeba wybrać te najlepsze - oczywiście naszym, czy też raczej w tym wypadku moim zdaniem, najciekawsze i najbardziej intrygujące. W tym roku, dla wygody, rozdzielę zagranicę i Polskę. W pierwszej części mojego podsumowania przyjrzymy się zatem płytom zagranicznym.


O wielu z nich wciąż i jeszcze nie napisałem żadnej recenzji i tak naprawdę wiele z nich nie doczeka się osobnego tekstu, choć zdecydowanie miałem w czym wybierać. Kilka z nich trafiło na bloga lub w formie recenzji fb, ale część z nich, choć była słuchana i to nawet często, nie załapała się na wspomniany osobny tekst, czy to dłuższy, czy to krótszy. Niektóre z tych, które wymienię będą jeszcze spisane na początku przyszłego roku, inne już nie. Powody? Przede wszystkim czas i chęci, choć w tym, mijającym dla mnie bardzo dobrym roku, przecież tekstów nie zabrakło - nawet jeśli były to ogłoszenia lub zbiorcze. Podobnie też jak w zeszłym roku postanowiłem, że rozdzielę podsumowanie na płytę roku - czyli tę według mnie naj, a następnie wymienię pozostałe jako wyróżnione, które zrobiły na mnie duże wrażenie w 2023 roku i do których wracałem najczęściej. Kolejność tych kolejnych nie ma znaczenia. Tam gdzie jest taka możliwość odsyłam do tekstów - zarówno pełnych, jak i tych, które znalazły się w zbiorczych.

PŁYTA ROKU:

Festen - Replicant: Musical Odyssey

Francuski kwartet Festen łączący w swojej muzyce jazz z elektroniką (w typie współcześnie popularnego synthwave'u) i popkulturą nie był mi dotychczas znany. Tegoroczna płyta jest ich piątym materiałem studyjnym i podobnie jak poprzedni oparty o tematykę filmową. O ile jednak poprzednik wiązał się z postacią wybitnego reżysera Stanleya Kubricka, o tyle najnowszy sięga jeszcze głębiej, bo oprócz filmu, zagląda do literatury. Panowie w nietuzinkowy, bardzo ciekawy i intrygujący sposób snują opowieść zbudowaną wokół "Łowcy Androidów", zarówno tego znanego z filmu Ridleya Scotta, jak i z książki Phillipa K. Dicka. Nowoczesną jazzowo-elektroniczną formą opowiadają historię z perspektywy Roya Batty'ego (w filmie z 1982 roku, granego przez Rutgera Hauera). Jednocześnie kapitalnie panowie prowadzą flirt z oryginalną muzyką Vangelisa, bawią się klimatem i stylistyką swojej muzyki, która choć oparta na jazzie, wykracza poza ramy tego gatunku. Przy tym wszystkim jest to niezwykłe przypomnienie, że jazz był blisko popkultury i był gatunkiem rewolucyjnym, fascynującym i świeżym. Perfekcja i jeden z tych albumów, które trzeba (z tego roku) znać i posłuchać z uwagą choć raz (a zapewniam, że na jednym odsłuchu się nie skończy). [Pełnej recenzji nie przewiduję]

WYRÓŻNIENIA:

Temic - Terror Management Theory

Międzynarodowa supergrupa, która zadebiutowała i wydała jeden z najciekawszych albumów w tym roku. Złożona z byłego klawiszowca Haken oraz Mike Portnoy's Shattered Fortress, Diego Tejeidy, wokalisty Fredrika Klempa znanego z norweskiego Maraton, gitarzysty Erica Gillette znanego ze współpracy z Nealem Morsem i Mikiem Portnoyem oraz jednego z najwybitniejszych młodych perkusistów Simena Sandnesa znanego z gry w Arkentype, a także z norweskiego Shining (do którego dołączył w 2020 roku). Zderzenie różnych podejść do progresywnego grania, połączone z nowoczesnością i współczesną tematyką zaowocowało płytą intrygującą, nieoczywistą i niezwykle ciekawą, a przy tym wielowarstwową i wymagającą wielokrotnego odsłuchu, ale zarazem bardzo - jak na takie granie - przebojową. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce]

Earthside - Let The Truth Speak

Jedna z najciekawszych, choć niekoniecznie wymienianych jednym tchem, nowoczesnych grup progresywnych w mijającym roku wydała swój - dopiero - drugi album studyjny. Poprzedni, "A Dream In Static" miał swoją premierę w 2015 roku i  być może z tego powodu Earthside nie jest tak kojarzona jak być powinna. Najnowszy "Let The Truth Speak" pojawił się chyba trochę po cichu, a zdecydowanie zasługuje na uwagę. Pomysłowe, wielowątkowe, wielowarstwowe, nowoczesne granie łączące progresywne granie z kinematycznym podejściem, niesztampowym klimatem, ale także zdecydowanie pokazując ogromne możliwości drzemiące w tym zespole. To także jeden z tych tegorocznych albumów, których wstyd nie znać. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce]

Alkaloid - Numen

Trzeci album niemieckiej supergrupy Alkaloid złożony z byłych (perkusisty Grossmann i basisty Klausenistzer) i obecnych (gitarzysta Münzner) członków Obscury oraz wokalisty Moreana pojawił się trochę znienacka po pięciu latach od ostatniego albumu "Liquid Anatomy". Najnowszy "Numen" choć rozbity na dwa krążki, tak naprawdę jest jednym, bardzo gęstym, nieco ponad siedemdziesiątym albumem zbierającym to, co najlepsze w dawnej i obecnej Obscurze, a także ponownie wybiegając poza ścieżki obrane w tej grającej techniczny death metal kapeli, uzupełniając je o bardziej progresywne, nieoczywiste podejście. Ponownie jest to album wielowątkowy, bawiący się klimatem i ciężarem, a zarazem zachwycając precyzją oraz epickością, której nie powstydziłby się i zapewne marzył Chuck Schuldiner. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce]

Molybaron - Something Ominous

Jedno z moich tegorocznych odkryć, czyli francuski, a właściwie międzynarodowy Molybaron, w tym roku wydał swój trzeci album studyjny zgrabnie łączący nowoczesne progresywne granie z alternatywą i klimatem rodem z lat 90tych, a jednocześnie tworząc wokół tej stylistyki własną, niezwykle ciekawą i świeżą mieszankę stylistyczną, która może odrzucić lub sprawić, że będziecie zbierać szczękę z podłogi. Ja zostałem kupiony z miejsca i zaintrygowany właściwie samą grafiką okładkową. [Pełna recenzja tutaj]

Soen - Memorial

Szwedzki Soen już tak naprawdę szwedzkim zespołem nie jest, bo stał się już bardziej grupą międzynarodową, ale cały czas pozostający wiernym założeniom stylistycznym pierwszych płyt, a jednocześnie cały czas konsekwentnie rozwijając swoje charakterystyczne brzmienie. Nawet jeśli uznać, że najnowszy "Memorial" jest słabszym krążkiem od poprzedników i czymś w rodzaju rozwinięcia i dalszego ciągu wydanego dwa lata wstecz "Imperial" to wciąż pozostając bardzo mocną, wciągającą pozycją. Soen to jedna z tych grup, której popularność cały czas rośnie i która cały czas zachwyca, a także taka, którego brzmienia praktycznie nie da się już pomylić z żadnym innym zespołem. Podziwiam i polecam. [Pełna recenzja tutaj]

Thy Catafalque - Alfold

Węgierska formacja, a właściwie projekt Támasa Kátaia, to kolejny zespół, który nie przestaje mnie intrygować każdym swoim kolejnym wydawnictwem. Jedenasty album głównego projektu Tamasa to wypadkowa doświadczeń zdobytych na przestrzeni dwudziestu pięciu lat, ale także swoiste podsumowanie ostatnich kilku płyt Thy Catafalque. Najcięższy i zarazem najżywszy z albumów Węgra, jest powrotem do korzeni, ale podanym nowocześnie, który będąc kwintesencją jego brzmienia nadal potrafi zachwycić mnogością pomysłów, swoją egzotycznością i bezkompromisowością. Dla wielbicieli Thy Catafalque pozycja obowiązkowa, a dla jeszcze nie znających być może najlepszy pomysł na początek przygody z licznymi światami Tamasa. [Pełna recenzja tutaj]

Obsidian Tide - The Grand Crescendo

Kolejne z moich tegorocznych odkryć, czyli pochodząca z... Izraela grupa Obsidian Tide, która zagra na przyszłorocznej, patronackiej edycji Ostrów Rock Festival. Istniejąca od 2012 roku formacja ma na swoim koncie dwa albumy: debiutancki "Pillars of Creation" z 2019 roku i dwie epki ("Debris" z 2015 i akustyczną odsłonę debiutu wydaną w 2022 roku) oraz najnowszy, wydany pod koniec września "The Grand Crescendo". Stylistycznie panowie obracają się wokół progresywnego death metalu w duchu Opeth z czasów gdy grali jeszcze wspomniany progresywny/techniczny death metal, ale z domieszką orientalizmu swojego kraju. Brzmiący znajomo, ale jednocześnie bardzo świeżo, solidnie i niezwykle interesująco. [Przewiduję pełną recenzję w ramach cyklu W drodze do Ostrowa'24)

The Ocean Collective - Holocene/SHRVL - Limbus

Niemcy z The Ocean Collective to kolejna grupa, której chyba nikomu nie trzeba już przedstawiać i którzy podobnie jak węgierski Thy Catafalque przeszli bardzo ciekawą drogę. Odchodząc niemal całkowicie od ciężkiego, gęstego grania, wciąż pozostali wierni wielowątkowemu, niezwykle ciekawemu brzmieniu, którego nie da się pomylić z nikim innym. Wydawałoby się też, że zakończywszy swój geologiczno-historyczny cykl nie bardzo będą mieli co do niego dodać, a tymczasem udało im się jeszcze dopisać suplement do obecnej epoki - Holocenu. Do tego podwójny, bo jeszcze uzupełniony elektronicznym odpryskiem w postaci projektu klawiszowca grupy SHRVL i albumu "Limbus". Oba genialne i niezwykle fascynujące, były jednymi z najczęściej przeze mnie słuchanych w mijającym roku i z pewnością będę do nich jeszcze wracał. To także dwa niezwykłe albumy, które warto znać. [Recenzja "Holocene" tutaj/Recenzja "Limbus" tutaj]

Seven Impale - Summit

Młodzi, niezwykle utalentowani i nietuzinkowi Norwedzy, którzy w swojej twórczości łączą ciężki progresywny metal z jazzem na swój trzeci album kazali czekać długo, bo aż siedem lat. Warto było jednak czekać, by otrzymać kolejny bardzo dobry i bardzo polecany album ich autorstwa, w którym doskonale słychać rozwój i pomysł na granie. To również zaskakujące, że grając taką muzykę, wciąż są na uboczu, nie wymienia się ich jednym tchem pośród największych, współczesnych grup parających się takim graniem, a przecież po raz trzeci udowadniając, że w muzyce jest jeszcze wiele do powiedzenia. Bez cienia wątpliwości bowiem to jedna z najbardziej ekscytujących, najciekawszych i najlepszych płyt tego roku. Wstyd nie znać. [Pełna recenzja tutaj]

Oblivion Protocol - The Fall of the Shires

Solowy odprysk Threshold, czyli projekt klawiszowca Richarda Westa będący kontynuacją albumu "Legends of the Shires" z 2017 roku. Album zachowujący nie tylko stylistykę macierzystej formacji Westa, ale także znacząco rozwijając jego styl i historię, którą kontynuuje, a także w pełni pokazujący umiejętności i niezwykłą chemię pośród muzyków, których West zaprosił do współpracy - basistę Simona Anderssona (były członek Pain of Salvation, Darkwater), perkusistę Darby'ego Todda (Devin Townsend) i gitarzystę Ruuda Joliego (Within Temptation). Klawiszowiec, Richard West, fantastycznie sprawdza się tutaj w roli lidera, bo oprócz klawiszy został również wokalistą swojego solowego projektu, co wyszło bardzo ciekawie i interesująco. Nowoczesny, ponownie wielowarstwowy i wielowątkowy album, który skłania do przemyśleń i znakomicie uzupełnia dyskografię jego macierzystej formacji, ale także stanowi świetny debiut i broni się jako samodzielna całość. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce

Hypnose - Sheol

Jeden z najciekawszych francuskich zespołów awangardowych doskonale łączących ciężkie, nowoczesne brzmienia z progresywnymi naleciałościami i teatralnym, kinematycznym podejściem. Po przebudowaniu składu w 2022 roku (nowy perkusista i nowy basista) nie stracili nic ze swojej nietuzinkowości i charakteru. Każdy ich album jest małą perełką, ale jeśli znacie ich dopiero od poprzedniego "A Distance (Dark) Source" to przy najnowszym "Sheol" nie powinniście poczuć się obco. Rozbudowane, nieoczywiste granie wymaga nie tylko skupienia, ale także szerokich horyzontów. Monumentalny album, który zachwyca od pierwszego do ostatniego dźwięku i dosłownie zabiega o atencję i kolejny odsłuch po skończeniu. Zdecydowanie jeden z najciekawszych i najbardziej wartych uwagi albumów tego roku. [Nie wykluczam pełnej recenzji]

Apotheus - Ergo Atlas

Następna grupa z moich tegorocznych odkryć to portugalski Apotheus, który na początku października wydał swój trzeci album studyjny. Istniejąca od 2008 roku i pochodząca z Pacos de Ferreira formacja z całą pewnością nie jest jeszcze szeroko kojarzona, choć zdecydowanie na to zasługująca. Grająca progresywny metal grupa z powodzeniem łączy w swojej muzyce deathowe podejście w duchu Opeth czy Moonspell, ale jednocześnie sięga po nowoczesne brzmienia. Świeże, bardzo wciągające i znów wielowątkowe granie, od którego naprawdę trudno się oderwać. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce]

eMolecule - The Architect

Simon Collins, najstarszy syn Phila Collinsa, również wokalista i perkusista. Dotychczas nagrał cztery solowe płyty (ostatnia "Becoming Human" została wydana w 2020 roku), znany jest przede wszystkim z zawieszonej formacji Sound of Contact, która w 2013 wydała swój jedyny album "Dimensionaut", a także z albumu "Genesis Revisited II" Steve'a Hacketta. eMolecule został założony z gitarzystą, Kellym Nordstormem, który podobnie jak Collins odeszli w z Sound of Contact w 2018 roku. Z wydaniem wspólnej płyty pod szyldem eMolecule nie spieszyli się i dopieszczali zarówno konceptualną historię, jak i brzmienie swojej nowej formacji, która co ciekawe tu i ówdzie kontynuuje również Genesisowe tropy dźwiękowe, ale w znacznie nowocześniejszy i zdecydowanie cięższy, często bardzo zaskakujący sposób. [...] Można śmiało powiedzieć, że debiutancki album eMolecule brzmi trochę jak Genesis przeniesiony do XXI wieku i podkręcony nowoczesnym, ciężkim metalowym graniem. To coś, co mogłoby nagrać nawet Dream Theater, gdyby nadal chciało przesuwać granice gatunkowe albo dowolna inna dobrze znana obracająca się wokół progresywy kapela, ze szczególnym uwzględnieniem tych nowoczesnych. Oczywiście, jednocześnie eMolecule jest całkowicie odrębnym muzycznym tworem, z własną tożsamością i pomysłem na siebie, który dosłownie wgniata w fotel. Na płycie roi się od świetnych rozwiązań, chwytliwych melodii, nieoczywistych rozwinięć, a także mrugnięć do różnych stylistyk, bo nie tylko tych progresywnych. [Wyimek z recenzji; Pełna recenzja tutaj]

Einar Solberg - 16

Lider norweskiego Leprousa debiutuje solo i bawi się różnymi stylistykami - od popu poprzez progresję, aż po muzykę eksperymentalną. Z jednej strony album ten jest całkowitą odskocznią od macierzystej formacji Solberga, a z drugiej będącym czymś w rodzaju odprysku i suplementu do jego głównych zapatrywań muzycznych, bo w pewnym sensie rozwijającym brzmienie ostatnich dwóch płyt Leprousa. Album nieoczywisty, wielowątkowy, przejmujący i przy tym zachwycający swoją lirycznością i zarazem monumentalnością - ilość zaproszonych gości, w tym Ihsahna i Raphaela Weinroth-Browne'a, chór praski i wielu innych muzyków. Dla wielbicieli głosu Solberga i fanów Leprousa pozycja obowiązkowa i być może jeden z najbardziej nieoczywistych albumów tego roku. [Przewiduję pełną recenzję, która pojawi się wkrótce]

Queens of the Stone Age - In Times New Roman

Osobiście nie jestem wielkim znawcą QOTSA, ale uwielbiam ich bezkompromisowość i nadal trafne, brudne brzmienie, łączące przebojowość, nowoczesność i wydawałoby się antyczne i niemal mityczne przypomnienie o latach 90tych. Album, który wbija w fotel i atakuje wachlarzem emocji i zwykłych, niezwykłych obserwacji, które znamy, a do tego zagrane z werwą, szczerością i nutką nostalgii za czymś dawno minionym. Znakomity album, o którym obszernie i ciekawie napisał w swojej recenzji redaktorka Karolina "The Superunknown" Andrzejewska - tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz