Przed pełnometrażowym solowym debiutem, "Are You There" Michał Łapaj, klawiszowiec Riverside, wypuścił cztery kompozycje, które mogłyby się na nim znaleźć, choć osobno są równie interesującym muzycznym kąskiem.
O swojej solowej płycie Michał Łapaj mówił już od dłuższego czasu i nie mam wątpliwości, że komponował i układał ją sobie przez ten cały czas, kiedy tylko wspominał, że coś pisze i nagrywa. Prace nad płytą musiały jednak przyspieszyć kiedy wybuchła pandemia koronawirusa i nagle znalazło się więcej czasu na dokończenie tych prac i faktyczne wydanie wyczekiwanego przez fanów Riverside (i zapewne nie tylko) albumu. Zanim jednak się "Are You There" ukazał, Michał Łapaj podzielił się trzema numerami, które się na niej nie znalazły. Krótką epką złożoną z trzech improwizacji tak zwanych "Sessions" i wydanego oddzielnie filmowego "Breathe". Jak wypadają i czemu warto się z nimi zapoznać, zanim sięgnie się po pełny album?
1. Breathe
Trwający cztery minuty i dziesięć sekund numer charakteryzuje się chłodnym, odrobinę ambientowym brzmieniem i smutnym delikatnym klawiszem. Skojarzenia wędrują do twórczości Hansa Zimmera, Clinta Mansella, Cliffa Martineza czy Two Steps From Hell. Epicka elektronika i perkusjonalia pięknie łączą się tutaj ze smutnym, lirycznym, pełnym atmosfery rozbudowaniem i orkiestracjami sprawiając, że choć podobnych dźwięków słyszało się już sporo, to pokazuje Michała Łapaja od nieco innej strony, nieznanej z Riverside.
Filmowy, bardziej nawet trailerowy numer, naprawdę może się podobać, choć trzeba sobie jasno powiedzieć, specjalnie odkrywczy nie jest i choć spięty ładną pianinową klamrą, to zdecydowanie czegoś w nim brakuje - może dalszego ciągu, może odrobiny większej ilości dramatyzmu czy nawet mocniejszego uderzenia na koniec. Zdecydowanie czekam na więcej tego typu muzyki od Michała Łapaja, a nawet życzę mu napisania prawdziwej muzyki do prawdziwego filmu lub serialu, bo sądzę, że sprawdziłby się znakomicie. Ocena: Bez Oceny
2. Sessions
Pierwsza z nich, znakomita, a zarazem najdłuższa, to kompozycja o czasie trwania nieco ponad dziesięciu minut, co mocno przypomina o progresywnych korzeniach Michała. Sama muzyka ma jednak więcej wspólnego z Tangerine Dream (z którym zresztą wystąpił gościnnie w trzecim dniu United Arts Festival w Gdańsku, 15 sierpnia 2021 roku), z muzyką Jean Michel Jarre'a czy Vangelisa. Jest mroczno, ale i melodyjnie, a kolejne warstwy elektroniki i bitów kapitalnie się ze sobą zazębiają, zdradzając odrobinę kierunek w jakim będzie podążać muzyka na pełnometrażowym albumie Michała, a szczególnie na jej drugiej połowie. Tu także ukryty jest nieco filmowy wymiar, który kojarzyć się może z "Łowcą Androidów" czy szeroko pojętą i modną w ostatnim czasie stylistyką synthwave'ową rodem z lat 80tych. Kojarzyć się także może z instrumentalnymi, elektronicznymi kawałkami Riverside zebranymi na "Eye of the Soundscape", ale bez udziału jego kolegów z macierzystej formacji.
Drugi numer jest trochę krótszy, choć i tak jego czas trwania to w tym wypadku prawie dziesięć minut (bez ośmiu sekund). Jeszcze gęstszy i ciemniejszy od wcześniejszego i z wyraźniejszym perkusyjnym bitem mocno łączy się z pandemicznym czasem powstania, ale również doskonale podkreśla filmowe inspiracje Michała Łapaja. Im bliżej końca tym nie tylko bardziej epicko, ale i bardziej melodyjnie, a także jakby cieplej - zupełnie jakby Michał chciał powiedzieć, że każde złe momenty kończą się rónie szybko jak zaczynają - nawet jeśli na koniec znów wraca mroczna klamra. Fantastyczne. Trzecia, najkrótsza w tym zestawie, zamknęła się z kolei w czasie niecałych pięciu i pół minuty (bez pięciu sekund). Tutaj z kolei jest jeszcze bliżej synthwave'u w stylistyce retro. Kłania się tutaj Peturbator czy Carpenter Brut, ale ponownie jest także sporo echa brzmień znanych z Riversidowych eksperymentów z elektroniką. To w sumie taka wariacja na temat wariacji, która stała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna, gęsta i intrygująca. Szukając po klasyce takich brzmień znów jest blisko Tangerine Dream i sądzę, że zarówno oryginalny skład z nieodżałowanym Froese czy obecny nie powstydziłby się w swoim repertuarze czegoś podobnego.
Sesje Michała Łapaja to bardzo porządne, pełne intrygujących rozwiązań dość mroczne numer, które co ważne, zostały zagrane i nagrane wyłącznie na analogowych instrumentach klawiszowych i syntezatorach, co nadaje całości świetnego, nieco staromodnego brzmienia, które kojarzy się szczególnie z Tangerine Dream i Jarre'm. Nie brakuje tutaj filmowego wymiaru i mnóstwa, gęstej nieoczywistej atmosfery, która kapitalnie zostanie później rozwinięta na pełnometrażowym materiale, choć równie nieoczywiście, jak miało to miejsce na tym krótkim wydawnictwie po które warto sięgnąć, nie tylko jeśli lubi się muzykę Michała Łapaja, ale także jeśli jest się wielbicielem wyżej wymienionych elektronicznych klasyków czy muzyki filmowej. Ocena: Pełnia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz