środa, 24 lutego 2021

Soen - Imperial (2021)


Wydawać by się mogło, że nie można nagrać kolejnej genialnej płyty, nawet na chwilę nie łapiąc za dyszki po wspaniałym debiucie jakim był "Cognitive" z 2012 roku. Soen jest jednak jedną z tych niezwykłych grup, która potrafiła zachwycić swoim kolejnym albumem zatytułowanym "Tellurian" z 2014 roku, zrobić to ponownie rewelacyjną "Lykaią" z 2017 roku i ponownie pokazać klasę świetnym "Lotusem" z 2019 roku. Najnowszy "Imperial" to ich piąty album studyjny i ponownie Szwedzi potrafią dosłownie oczarować swoimi dźwiękami w sposób wprost niesamowity - do tego stopnia, że otwarcie na samym początku można powiedzieć, że mamy do czynienia z krążkiem, którego nie powinno zabraknąć w żadnym podsumowaniu tego nadal właściwie dopiero zaczynającego i rozkręcającego się roku. Sprawdźmy dlaczego...

 

Soen jest konsekwentny jeśli chodzi o czas wydawania kolejnych albumów, bo ponownie minęły dwa lata od ostatniego, ale także grafiki okładkowe, bo po raz kolejny przyciągają uwagę samym obrazkiem, który zdobi płytę. Tym razem stawiając na dość minimalistyczny wizerunek  węża, który gdyby nie metaliczna, błyszcząca powłoka, niemal zlewałby się z tłem. Po raz kolejny porusza się też na albumie tematy trudne, skomplikowane i zaangażowane społecznie, bo Szwedzi nie zrezygnowali i tym razem spojrzenia na tych, o których się nie mówi, wyklucza, a nawet pokusili się tym razem o komentarz polityczny. Nie jakiś konkretny, ale w szerokim wymiarze. Ów wąż, jako nawiązanie do węża biblijnego, a więc samego Szatana, to symbol, swoista personifikacja polityków, oligarchów i monarchii rządzących naszym(i) światem/światami. Analogicznie, mitologiczny Eskulap jawi się tutaj jako symbol oczyszczenia, wyzwolenia, być może nawet uzdrowienia (także z trwającej pandemii), ale przede wszystkim zwrócenia na problemy i sugestię, by zacząć coś z tym robić. Znamienna jest też kolorystyka - czerń, jako wyraz konfliktu, skłócenia i ciemnych stron naszych (czy też raczej ich) umysłów, wreszcie oszustwa i pozbawionego zrozumienia relacji międzyludzkich.

Nie ma też większego zaskoczenia w brzmieniu, gdyż Soen porusza się po dobrze już znanych i wypracowanych ścieżkach, które rozwijał na poprzednich albumach, choć tym razem dostrzec można najmniej subtelnej ewolucji jaką dotychczas można było obserwować i słyszeć w dźwiękach tworzonych przez Szwedów. Soen zachowując swój charakterystyczny i rozpoznawalny styl posunął się nawet dalej, postanowił kontynuować to, co znalazło się pod względem brzmieniowym na poprzedniku, choć wcale też nie oznacza, że rezygnują całkowicie z zaskoczeń, jakim jest choćby gościnne dodanie kwartetu smyczkowego złożonego z trzech skrzypaczek i wiolonczelistki - ale o tym za chwilę.


Zaczynamy od świetnego "Lumerian", który stoi blisko poprzedniego krążka, rozpoczynając podróż marszowym, surowym i ostrym perkusyjnym rytmem i riffem gitar. Nie brakuje w nim przebojowej melodyki i mnóstwa przestrzeni. Bardzo udany jest także "Deceiver", również kontynuujący brzmienie z "Lotusa". Jest tylko odrobinę lżej, ale nadal masywnie i dość ostro, a sam numer wchodzi nadzwyczaj gładko. Znakomity "Monarch" czyli propozycja trzecia również podąża tym trendem, ale także w nim pojawiają się subtelne nawiązania do dwóch pierwszych płyt Szwedów, wreszcie dołącza do nich wspomniany kwartet smyczkowy, który nadaje całości fantastycznego kontrastu i wyważa masywne brzmienie, marszowe tempo i melodyjność ze sporą dawką polirytmicznej perkusji (zwłaszcza stopy). Wyciszenie przychodzi w świetnym balladowym "Illusion", w której panowie nieznacznie zdają się zaglądać do brzmień lat 70tych bliskich Pink Floydowym inspiracjom czy twórczości Bjørna Riisa, ale podają tę lekkość i melodykę na swój przepiękny sposób. 

Ponownie mocniejszy, o wybitnie hymnowym charakterze, jest "Antagonist", w którym wracają ostre riffy, masywna, marszowa perkusja, a na pierwszy plan wysuwa się znakomity bas - debiutanta w Soen, Ukraińca Oleksiiego "Zlatoyara" Kobela, który zajął miejsce Stefana Stenberga, basisty grupy od 2014 roku, czyli od drugiej płyty zatytułowanej "Tellurian". Nie mogę się doczekać, aż usłyszę ten kawałek na żywo, bo idealnie będzie on wybrzmiewał właśnie na koncertach. Spokojniej znów robi się w w interesującym, nowoczesnym "Modesty", który potrafi poruszyć dość mocno wytłumionym instrumentarium i powolnym rozwijaniem, a także jedną z nowości w brzmieniu Soen - udanym flirtem z elektroniką. W przedostatnim "Dissident" przypomina brata bliźniaka "Antagonist", ale jako jedyny wraca do samych początków grupy i brzmi tak, jakby został wyjęty z genialnego debiutanckiego "Cognitive". Ponownie jest szybko, marszowo i surowo, trochę Opethowo, a na pierwszy plan wysuwa się świetny bas. To także jeden z najbardziej rozbudowanych numerów na płycie i aż dziw bierze, że panowie zmieścili wszystkie pomysły w niespełna sześciu minutach. Mowa tutaj zwłaszcza o porywającym finale, który nieznacznie eksperymentuje z innymi, niemetalowymi brzmieniami i rytmami. Miodzio. Również w wieńczącym album "Fortune" jest pięknie i pokazującym, że mimo nie zmieniania wielu elementów swojego brzmienia i nie robienia nagłej wolty stylistycznej, można pozostawać świeżym i nadal zachwycać. Podniosły, rozwijający się numer pełen jest przestrzeni, harmonii, rytmicznego kroczenia i wspaniałego klimatu.


W porównaniu do poprzednich płyt jest nie tylko najkrócej, ale także najmniej na "Imperial" zaskoczeń. Nie oznacza to jednak, że Soen nagrał album słaby, choć trzeba sobie to powiedzieć jasno, że piąty krążek tej grupy jest słabszy od poprzedników. Mniejsza ilość eksperymentów, przesuwania granic brzmieniowych i rozwoju stylistyki grupy, zaowocowała pierwszym bezpiecznym materiałem, który nie przynosi rewolucji, ale nadal potrafi porwać, sprawną grą, fantastycznymi melodiami, sporym ciężarem i świetnym klimatem, a przede wszystkim ogromną zwartością materiału. Na "Imperial" nie ma bowiem miejsca na nudę czy wypełniacze. Soen pozostaje tutaj wierny swojemu brzmieniu, ale tym razem jedynie przedłużające nastroje z poprzedniej płyty, co widać także pod względem tematyki tekstów - od jednostki do ogółu. Być może jest w tym większy zamysł, który jest znany wyłącznie muzykom Soen, ale z całą pewnością można też powiedzieć, że te trzy niecałe kwadranse potrafią przelecieć w mgnieniu oka, a gdy już się skończą, to chce się płytę puścić ponownie - by chłonąć, odkrywać to, co ukryte pomiędzy dźwiękami i razem z nimi oczyszczać się ze wszystkich negatywnych emocji. 

Ocena: Pełnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz