niedziela, 7 lutego 2021

W NiewieLU Słowach: Sens Dep,Palila,Bergeton


 

Czas na kolejną podróż z zeszłorocznymi płytami w cyklu W NiewieLU Słowach. Tym razem udamy się do Australii i sprawdzimy debiut grupy Sens Dep grającej mieszankę ambientu z shoegazem, ponownie wyruszymy do Niemiec, by sprawdzić nową podwójną epkę indie rockowej formacji Palila, a na koniec udamy się do mroźnej Norwegii, by stanąć oko w oko, czy też raczej uszy w uszy z najnowszym synth wave'owym, solowym projektem Mortena Bergetona Iversena, znanego przede wszystkim z black metalowej grypy Mayhem. Dla każdego zatem znajdzie się coś intrygującego, więc przypominamy, że nasze linie lotnicze są bezpieczne od wirusów i nie musicie nosić maseczek.

 

1. Sens Dep - Lush Desolation 

Sens Dep (Sensory Deprivation) z Melbourne z całą pewnością ma adekwatną nazwę. Jak sami o sobie piszą, kreuje tekstury hałasu i sonicznego rozmyślania, ekstrapolującą idee kontroli, umiaru i porzucającą jednakowe rytmy. Powstali w 2009 roku jako odskocznia od regularnej kapeli Andrew i Bena Bradleya o nazwie Laura, ale ich pierwszy album ukazał się dopiero pod koniec listopada zeszłego roku. Jak sami również podkreślają, jest to album wymagający i będący w ciągłym ruchu.

Jedenaście utworów proponowanych przez Australijczyków zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych, ani najprzyjemniejszych. Dźwięki kreowane przez Sens Dep w znacznej mierze opierają się na hałaśliwym wręcz drone'owym ambiencie, trzaskach i choć pojawiają się tu także gitary, bas czy nawet wiolonczela, to trudno się w tej przestrzeni doszukać większego sensu, czy piękna. Ta muzyka nie ma się podobać, ale niestety nie jest też atrakcyjna. Jest dość przerażająca, surowa, zgrzytliwa, nieprzystępna i kompletnie nie wciągająca, o mocno szczątkowej melodyce przy kilku shoegaze'owych ścianach i nielicznych rozwinięciach poszczególnych motywów. Możliwe, że istotna jest tutaj długość materiału - nieco ponad pięćdziesiąt sześć minut na taką muzykę to jednak sporo. Osobiście przesłuchałem ją z trudem i jeden raz wystarczył żeby stwierdzić, że nie chcę do niej wracać. Nie moje brzmienia i nie moje klimaty, choć z całą pewnością są osoby, które docenią to, co gra i reprezentuje sobą Sens Dep. Ocena: Nów


2. Palila - Tomorow I'll Come Visit You And Return Your Records (2019/2020)

Choć tytuł podwójnej epki Niemców brzmi jak groźba, to możecie odetchnąć z ulgą. Zmieniamy całkowicie klimaty i brzmienia na dużo żywsze, pełniejsze oraz pełne nostalgii za czasami kiedy wszystko wydawało się prostsze. Widać to nawet po sympatycznej rysunkowej okładce z ptaszkiem na Księżycu. Co ciekawe, moje wydanie ukazuje ptaszka stojącego na powierzchni Księżyca i Ziemią na horyzoncie, a tymczasem na ich bandcampie znaleźć można tę, którą widzicie obok - z ptaszkiem skaczącym w stanie nieważkości i statkiem kosmicznym. Niespełna trzydziestotrzyminutowa płytka zawiera dwie epki grupy skompilowane ze sobą w dłuższą całość. Pierwsze sześć numerów to całkowicie nowe kawałki, a cztery pozostałe to z kolei utwory, które znalazły się na wydanej w 2019 roku debiutanckiej epce "Are We Happy Now?". W obu przypadkach mamy do czynienia z bardzo sympatyczną indie rockową zabawą, ale po kolei.

Zaczynamy od łagodnego, bardzo fajnego i melodyjnego "Paper Cup" mającego w sobie coś z twórczości Neila Younga, Nicka Cave'a czy wręcz wczesnego British Sea Power. Przeskakując do "Sell Out" skręcamy w granie nieco mocniejsze, bardziej alternatywne i napędzane basem, przypominające, także ze względu na charakterystyczne wokalizy twórczość legendarnego Dinosaur Jr. Wypada to bardzo sympatycznie, radośnie i wprawia w dobry nastrój. Jeszcze szybszy, bardziej przebojowy i utrzymany w nieco punkowej, może nawet grunge'owej stylistyce jest świetny, choć krótki "Ramrod Lads". Nieco tylko wolniejszy, ponownie wyraziście napędzany basem i przywodzący na myśl Dinosaur Jr. jest równie udany"On the Wall". Spokojniej i znów trochę jak z pierwszych płyt British Sea Power jest z kolei w znakomitym "Stop and Rewind". Kończący nową epkę "Electricity" również ma w sobie coś ze wspomnianych i brzmi to naprawdę przyjemnie, lekko i rześko. Po nim przychodzi czas na punkowy również bardzo udany "Evacuate", który ponownie przywodzi mi na myśl British Sea Power. Podobnie jest też w "A Yell", które ma w sobie nawet coś z U2 z pierwszej połowy lat dwutysięcznych. W "Control" wraca punkowy szał i surowsze granie, które nawet zahacza trochę pod klasycznego rock'n'rolla. Uśmiech gwarantowany! Na deser zaś wpada utwór zatytułowany "Sundays" w którym ponownie robi się odrobinę spokojniej, słoneczniej i znów trochę jak z Dinosaur Jr.

Palila nie odkrywa prochu, ale brzmi bardzo sympatycznie i świeżo. Ich obie epki, które w tym wypadku zostały wydane jako jedno wydawnictwo, to przede wszystkim naprawdę dobrze zrealizowane utwory, utrzymane w nieco nostalgicznym klimacie starej, porządnej alternatywy końcówki lat 90tych i początku XXI wieku. To garść przebojowych piosenek, które wprawiają w dobry nastrój i nie silą się na podrabianie tamtej stylistyki, bo to power trio naprawdę tę muzę czuje i potrafi w nią tchnąć nowe ożywcze prądy i życie. To także doskonała muzyka na poprawę humoru w czasie przedłużającego się lockdownu dla wszystkich spragnionych słońca, spotkań towarzyskich i luzu. Powiedzmy sobie też szczerze: lubimy takie zwroty! Ocena: Pełnia

 

3. Bergeton -  Miami Murder

Morten Vergeton Iversen aka Teloch to gitzrzysta norweskiej legendy black metalu, grupy Mayhem w której gra od 2011 roku. Jego debiutancki solowy album nie ma jednak z tym gatunkiem, ani macierzystą formacją nic wspólnego, gdyż opiera się niemal wyłącznie na elektronice. Bergeton eksperymentował z nią, jak można się dowiedzieć z notatki prasowej, już w latach 2000 - 2005, jednakże na "Miami Murder" postawił na synthwave w klimatach Carpentera Bruta, Pertubatora czy Night Runnera. Mamy więc tutaj do czynienia z kolejnym ejtisowym retrowavem w otoczce horroru, sci-fi i ówczesnych filmów akcji. 

Osiem kawałków utrzymane jest w bardzo podobnych pulsacjach, tonach i prędkości, charakteryzuje się mocnymi bitami, a miejscami pojawiają się nawet gitarowe zagrywki, dodające melodyki czy rozbudowania pośród basowego brzmienia. Ciężko jednakże znaleźć między nimi jakieś szczególne różnice czy moment, by zatrzymać się na dłużej. Nie ma tutaj takich pomysłów jak u Carpentera Bruta czy brutalności Peturbatora, ani nawet geniuszu Johna Carpentera, mistrza horroru, a także kompozytora muzyki do swoich filmów, który od kilku lat wypuszcza także albumy pod szyldem "Lost Themes" (właśnie ukazała się trzecia, a właściwie czwarta, odsłona projektu). Słucha się jednak tego, co oferuje Bergeton całkiem nieźle, ale jest to muzyka dość jednostajna i niestety mało efektowna, jak również niespecjalnie angażująca. Doceniam fakt, że black metalowiec z krwi i kości odnajduje się z niezłym skutkiem w takim graniu, ale nie mogę powiedzieć, że swoją ejtisową wyprawą do Miami, przejażdżką Lamborghini Diablo zaangażowaniem w kryminalną intrygę zawładnął mną całkowicie na tyle bym chciał do tego krążka wracać. Powstały w tym gatunku rzeczy dużo lepsze i choć nadal powstają, to trzeba sobie to powiedzieć: moda na ejtisowe synthwave'y zdążyła właściwie przeminąć i album Bergetona jest zwyczajnie spóźniony. Jestem jednak też przekonany, że wielbiciele takiej muzy będą zadowoleni, a i z całą pewnością znajdą się i tacy, którym elektroniczny świat Bergetona przypadnie do gustu znacznie bardziej niż mi. Sprawdźcie sami. Ocena: Pierwsza Kwadra


 Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz