piątek, 12 lipca 2019

Helheim - Rignir (2019)


Deszcz. Niektórzy uwielbiają się w ten szum wsłuchiwać, inni kochają zapach ziemi jaki się wówczas unosi z jego powodu. O ile jednak można zrozumieć opady jesienią, a nawet zimą (choć w tą drugą porę roku bardziej oczekuje się śniegu*) to latem musicie przyznać bywa to bardzo frustrujące. Norweska viking metalowa grupa Helheim zapewne nie jest Wam znana, bowiem ja spotykam się z ich twórczością po raz pierwszy, choć jest to formacja, która istnieje od ponad dwudziestu lat, a najnowszy „Rignir” (po norwesku deszcz) to ich dziesiąty album studyjny.

O najnowszej płycie muzycy Helheim piszą, że tym razem inspirowała ich pogoda w ich rodzinnym Bergen: Jesień i zima to okresy, które potrafią wyzwolić najciemniejsze emocje w każdym z nas i właśnie te krople posłużyły jako nawóz z którego wykiełkowały ziarna do naszych pomysłów zawartych w lirykach. Eksploracje natury mroku jako coś, co może być dostrzeżone, jak również uchwycone zmysłami, posłużyły za tematy, które przez nasze pióra przyczyniły się do spisania słów wyrastających na głębokiej powadze sytuacji i alienacji. Jakkolwiek każdy utwór opiera się narastającym poczuciu cierpienia i utraty, wciąż jest w nich miejsce na dialog, próbę odnalezienia cząstki normalności i wewnętrznego spokoju. Skromnie podkreśla to oszczędna okładka na której widnieje jedynie logotyp norweskiej grupy, tytuł płyty, runowa symbolika w tle i kreski mające odnosić się właśnie do tytułowego deszczu. W czerni tła, szarych napisach i niebieskim kolorze zarówno runów i deszczu wyraźnie da się odczuć smutek, żal i cierpienie. Nie trzeba bowiem wielkich obrazów, powykręcanych ciał, czy wikinga z okrwawionym toporem, by obraz tego, czego można się spodziewać po tym albumie był czytelny.

Zaczynamy od klimatycznego utworu tytułowego, który wytacza się z ciszy mrocznym tonem, który szybko przechodzi w deszczową melodię akustycznej gitary, po chwili dopełnionej surowym basem i gęstym brzmieniem perkusji. Czysty wokal snuje opowieść, a numer stopniowo przyspiesza i zdecydowanie ciemnieje, choć jednocześnie panowie stawiają na atmosferę, która jest ponura i chłodna, typowo skandynawska i nie do pomylenia z żadnym innym państwem czy brzmieniem. Drugim numerem jest "Kaldr" ("Chłód") w którym od początku następuje potężne uderzenie o wyraźnym blackowym tempie i przypominającym nieco grupę Bathory czy twórczość Quorthona. Mocne harshowane growle świetnie łączą się w nim z czystymi wokalami, jak również partiami chórowymi, a instrumentalnie panowie nie stronią ani od drapieżnego jazgotu charakterystycznego dla tego stylu grania, ani odrobiny zwolnień, które sprawnie przyspieszają, gęstnieją i ponownie zniewalają masywnym uderzeniem. W trzecim utworze zatytułowanym "Hagl" ("Grad") ponownie stawia na klimat oraz atmosferę. Łagodna melodia gitary, leniwe uderzenie perkusji i czysty, przepełniony smutkiem wokal, stopniowe rozrastanie się. Tutaj jest wręcz doomowo, choć jednocześnie od poszczególnych warstw i rozłożeń bardziej gęsto, surowo i wręcz nieprzyjemnie, ale to ostatnie wrażenie w tym graniu jest jak jak najbardziej wskazane. Kiedy już panowie decydują się uderzyć robi się naprawdę ciekawie - ostro, gęsto i przede wszystkim bardzo melodyjnie, choć dla każdego osłuchanego z tym gatunkiem, będzie to po prostu kolejna porcja soczystego łojenia, bez większego zachwytu. Następnie przychodzi czas na "Snjóva" ("Śnieg"). W nim ponownie panowie uderzają od razu i nie bawią się w łagodne wstępy. To także jeden z najlepszych kawałków na płycie, o wpadającym w ucho riffie, mocnymi chóralnymi akcentami i gęstym, intensywnym brzmieniem. Prawdziwie skandynawska zawierucha.


Drugą połowę albumu otwiera emocjonalny i ciekawie rozłożony "Ísuð" ("Mróz") w którym ponownie robi się lekko i akustycznie, a przynajmniej na chwilę, bo tutaj uderzenie następuje wcześniej. Ścianowe riffy, czyste wokale mocno przypominające zaśpiewami te znane z Sólstafir. Nawet kompozycyjnie w tym utworze bardzo blisko jest do islandzkich kolegów Norwegów. Podobnie jak w przypadku poprzedniego numeru, to jeden z tych, który najbardziej może się na "Rignir' podobać. Po nim wpada "Vindarblástr" (co można luźno przetłumaczyć jako "Podmuch wiatru"). Tu ponownie jest bardziej melodyjnie i Sólstafirowo, a zarazem bardzo przestrzennie, co skłania do stwierdzenia, że druga połowa tego albumu jest nawet ciekawsza od tej pierwszej. Chyba, że taki też był zamysł Helheim. Ten zresztą jest bodaj najprzystępniejszym kawałkiem na "Rignir", o niemal radiowym potencjale, gdyby tylko radia puszczały taką muzykę. Przedostatni nosi tytuł "Stormviðri" (co można przetłumaczyć jako "Burza"). Wracamy do lirycznych, lekkich oraz dusznych wstępów, które stopniowo rozrastają się i rozpędzają, ale przede wszystkim bazują na gęstej atmosferze. Na zakończenie zostajemy rzuceni w sam środek zimy, bo tak można by przetłumaczyć tytuł naprawdę udanego ósmego kawałka, czyli "Vetrarmegin". Znów jest gęsto, bardzo ostro i niemal blackowo. Tu także wracają soczyste growle, które znakomicie uzupełniają się z ciężkimi riffami i mocną perkusją.

Ocena: Pierwsza Kwadra
Najnowsza płyta Helheim z całą pewnością zadowoli fanów takiego grania i norweskiej formacji, choć tak naprawdę nie ma na niej nic czego byśmy nie usłyszeli wcześniej. To, co najbardziej przyciąga na tym krążku, to bardzo gęste i przede wszystkim wysmakowane brzmienie, choć zarówno kompozycyjnie, jak i pod względem sprawnego przechodzenia między zwolnieniami i ociężałymi, często ścianowymi zagraniami. Nie mam niestety porównania z wcześniejszymi albumami tej grupy, bo dla mnie "Rignir" stanowił pierwsze spotkanie z Helheim, choć nie mam wątpliwości, że to muzycy znający się na swojej stylistyce i umiejętnie poruszający się po viking czy miejscami nawet black metalu. To album, który wymaga uwagi i skupienia, choć może wydać się trochę monotonny. Sam już raczej takiego grania nie słucham, ale muszę przyznać, że jest to kawał dobrej roboty, z całą pewnością nie wybitnej, ale po prostu dobrej i na pewno trafi w serducha tych, którzy uwielbiają ten charakterystyczny skandynawski chłód oraz mrok.


* Z roku na roku, im człowiek starszy zdecydowanie mniej.

Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR
 i Karisma/Dark Essence Records.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz