Uwaga! Statek z wybuchowym towarem na pokładzie!
Zostaliście ostrzeżeni, ale pomału - wpierw parę słów wyjaśnienia, co to za grupa, bo prawdopodobnie widzicie nazwę po raz pierwszy. Niechaj nie zmyli Was też tytuł ich drugiego krążka - nie pochodzą z Chin. To Polacy, kwartet prosto z naszej stolicy. Chłopaki otwarcie mówią o inspiracjach alternatywną sceną lat 90tych, począwszy od grunge, przez alternatywny rock tamtych czasów na długo przed ekspansją indie, aż po metalowo-hardcore'owe wycieczki. Pośród nich wymieniają choćby Fugazi, Quicksand, Smashing Pumpkins, Sonic Youth czy Pixies, a ja dodam jeszcze Dinosaur Jr. Taką mieszanką chłopaki wystartowali w 2015 roku i następnie debiutanckim "Warsaw Wasted Youth" w 2017 roku, który przy okazji poznawania najnowszej, przesłuchałem zaledwie parę dni temu - i to jeden z tych debiutów, który nie tylko świetnie rokuje, ale też autentycznie zagryza i prosi o ponowne puszczenie. Panów jako się rzekło, jest czterech: na gitarze Kamil Fejfer, na perkusji Marek Kamiński, na basie gra Paweł Cholewa, a przy mikrofonie stoi Yuri Kasianenko. "China Shipping", choć na pokładzie ewidentnie ma kontenerów znacznie więcej, w wersji płytowej oferuje spojrzenie i odsłuch dziewięciu kontenerów. Sprawdźmy zatem, co dobrego się w nich znalazło.
Kontener pierwszy to "Sophia", być może jest to nawet nazwa samego statku. Wyłania się on niepokojącym surowym riffem, dość leniwym tempem, ale jednocześnie pełnym zadziorności i melodyjności i lekkich naleciałościach progresywnego grania, których w tych gatunkach w minimalnym stopniu nigdy nie brakowało. Kontener drugi nosi nazwę "Future Crimes", który wita równie surowym riffem i nieco tylko szybszą motoryką i tymi charakterystycznymi naleciałościami alternatywy z lat 90tych - o lekkim, chwytliwym, ale stosunkowo chłodnym brzmieniu, pełnym luzu, a jednocześnie jakiegoś żalu do świata. Naprawdę bardzo dobre i idealne pod względem czasu trwania. W trzecim kontenerze spotykamy wędrowca w czasie, czyli "Time Traveller" - bo taki właśnie nosi tytuł. Te najtisowe chłodne brzmienia brzmią tutaj niezwykle świeżo, dziarsko i nowocześnie zarazem. Kawałek fajnie się rozkręca do stosunkowo szybkich obrotów w którym dużą rolę odgrywają surowe, motoryczne riffy i perkusja raz po raz przyspieszająca lub budująca lekko duszną atmosferę. Podróż w czasie o jakiej wiele zespołów i to do tego zagranicznych moze tylko pomarzyć! Z punkową zadziornością wpadamy na kolejny kontener, czyli do utworu "Clear!" który pędzi na łeb na szyję i znakomicie sprawdzi się na każdym terenie i w każdym pojeździe, nawet jeśli tym pojazdem będzie wyłącznie nasza kanapa lub fotel przy biurku.
Kontener piąty to "Shining Confidence" który udowadnia, że chłopaki mają swoje inspiracje opanowane w małym palcu, bo zwalniamy i niezwykle klimatycznie budują w nim atmosferę. Jest lekko, przejrzyście, a jednocześnie niepokojąco, bo ostrości w tym kawałku też występują, ale przez cały czas kapitalnie są osadzone na chłodnych relacjach między sobą, niemal szczątkowej melodyce, ścianowości i tym specyficznym grunge'owo-alterntywnym znudzeniem, które często budowało niezwykłe brzmienie tego grania właśnie w latach 90tych. Kontener szósty okupuje "Ministry of Self-Defence" i wraca tutaj zadziorność, zdecydowanie bardziej agresywne riffowanie, punkowa ekspresja i ta cudowna surowość oraz spontaniczność, której próżno szukać w większości współczesnych kapel. Tak, to już było, ale jeśli jest tak podane to poproszę więcej z pieczątką tegoż Ministerstwa i zaniosę innym! A, chwileczkę przecież właśnie to robię! Kontener siódmy swoim tytułem zdaje się odnosić do postaci Jacka Ryana z powieści Toma Clancy'ego, bo nosi tytuł "Game of Patriots". Świetny, rozwijający się zimno falowy początek i niepokojące wejście wokalu, a następnie znakomite rozpędzenie w którym najważniejsza jest motoryka riffu i budowanie napięcia, a dopiero potem melodia, a właściwie jej brak, do momentu gdy chłopaki pozwalają sobie na pachnące nieco progreswynie rozbudowanie motywów w drugiej połowie kawałka, ale bez szarżowania, technicznych popisów, a jedynie kapitalnym budowaniem gęstej atmosfery, aż do zerwania. Przedostatni kontener, zatytułowany "Sink or Swim" wraca do lżejszych, bardziej leniwych zagrań i ponownie jest fantastycznie. To taki kawałek, który gdyby powstał w latach 90tych, a panowie nie byli Polakami, byłby na ustach wielu i mógłby być wskazywany jako jeden z najważniejszych numerów swojego gatunku, a nawet epoki. I mówię to całkowicie poważnie. Ostatni kontener, chyba przekornie został zatytułowany "B-side Son" - tytułem sugeruje bowiem, że to taki jakby bonus z sesji, który właściwie powinien się znaleźć na jakimś singlu albo epce z remiksami wydanej pół roku po premierze płyty. Nic bardziej mylnego, bo czeka nas z kolei powrót do szybkiego, wżerającego się w głowę riffowania, punkowej zadziorności i agresji kapitalnie łagodzonej czystym i bardzo sprawnym wokalem Yuriego. A kiedy wybrzmi, to bez wahania włączamy całą płytę od początku.
Kontener pierwszy to "Sophia", być może jest to nawet nazwa samego statku. Wyłania się on niepokojącym surowym riffem, dość leniwym tempem, ale jednocześnie pełnym zadziorności i melodyjności i lekkich naleciałościach progresywnego grania, których w tych gatunkach w minimalnym stopniu nigdy nie brakowało. Kontener drugi nosi nazwę "Future Crimes", który wita równie surowym riffem i nieco tylko szybszą motoryką i tymi charakterystycznymi naleciałościami alternatywy z lat 90tych - o lekkim, chwytliwym, ale stosunkowo chłodnym brzmieniu, pełnym luzu, a jednocześnie jakiegoś żalu do świata. Naprawdę bardzo dobre i idealne pod względem czasu trwania. W trzecim kontenerze spotykamy wędrowca w czasie, czyli "Time Traveller" - bo taki właśnie nosi tytuł. Te najtisowe chłodne brzmienia brzmią tutaj niezwykle świeżo, dziarsko i nowocześnie zarazem. Kawałek fajnie się rozkręca do stosunkowo szybkich obrotów w którym dużą rolę odgrywają surowe, motoryczne riffy i perkusja raz po raz przyspieszająca lub budująca lekko duszną atmosferę. Podróż w czasie o jakiej wiele zespołów i to do tego zagranicznych moze tylko pomarzyć! Z punkową zadziornością wpadamy na kolejny kontener, czyli do utworu "Clear!" który pędzi na łeb na szyję i znakomicie sprawdzi się na każdym terenie i w każdym pojeździe, nawet jeśli tym pojazdem będzie wyłącznie nasza kanapa lub fotel przy biurku.
Chłopaki w porcie. Jak widać: gotowi do rozładunku! (fot. Piotr Szewczyk) |
Kontener piąty to "Shining Confidence" który udowadnia, że chłopaki mają swoje inspiracje opanowane w małym palcu, bo zwalniamy i niezwykle klimatycznie budują w nim atmosferę. Jest lekko, przejrzyście, a jednocześnie niepokojąco, bo ostrości w tym kawałku też występują, ale przez cały czas kapitalnie są osadzone na chłodnych relacjach między sobą, niemal szczątkowej melodyce, ścianowości i tym specyficznym grunge'owo-alterntywnym znudzeniem, które często budowało niezwykłe brzmienie tego grania właśnie w latach 90tych. Kontener szósty okupuje "Ministry of Self-Defence" i wraca tutaj zadziorność, zdecydowanie bardziej agresywne riffowanie, punkowa ekspresja i ta cudowna surowość oraz spontaniczność, której próżno szukać w większości współczesnych kapel. Tak, to już było, ale jeśli jest tak podane to poproszę więcej z pieczątką tegoż Ministerstwa i zaniosę innym! A, chwileczkę przecież właśnie to robię! Kontener siódmy swoim tytułem zdaje się odnosić do postaci Jacka Ryana z powieści Toma Clancy'ego, bo nosi tytuł "Game of Patriots". Świetny, rozwijający się zimno falowy początek i niepokojące wejście wokalu, a następnie znakomite rozpędzenie w którym najważniejsza jest motoryka riffu i budowanie napięcia, a dopiero potem melodia, a właściwie jej brak, do momentu gdy chłopaki pozwalają sobie na pachnące nieco progreswynie rozbudowanie motywów w drugiej połowie kawałka, ale bez szarżowania, technicznych popisów, a jedynie kapitalnym budowaniem gęstej atmosfery, aż do zerwania. Przedostatni kontener, zatytułowany "Sink or Swim" wraca do lżejszych, bardziej leniwych zagrań i ponownie jest fantastycznie. To taki kawałek, który gdyby powstał w latach 90tych, a panowie nie byli Polakami, byłby na ustach wielu i mógłby być wskazywany jako jeden z najważniejszych numerów swojego gatunku, a nawet epoki. I mówię to całkowicie poważnie. Ostatni kontener, chyba przekornie został zatytułowany "B-side Son" - tytułem sugeruje bowiem, że to taki jakby bonus z sesji, który właściwie powinien się znaleźć na jakimś singlu albo epce z remiksami wydanej pół roku po premierze płyty. Nic bardziej mylnego, bo czeka nas z kolei powrót do szybkiego, wżerającego się w głowę riffowania, punkowej zadziorności i agresji kapitalnie łagodzonej czystym i bardzo sprawnym wokalem Yuriego. A kiedy wybrzmi, to bez wahania włączamy całą płytę od początku.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz