Trzy piękne i minimalistyczne w wyrazie płyty, które miały swoją premierę w zeszłym roku, ale nie udało nam się znaleźć dla nich czasu by napisać o nich w porę. Nic jednak straconego bo o niektórych płytach można pisać niezależnie od tego kiedy zostały wydane. Dwie zostały zrealizowane przez Damiana Wilsona znanego z Threshold, Maiden United czy Headspace. Starzy post-punkowi wyjadacze z New Model Army niestrudzenie dowodzeni przez Justina Sullivana zaś po raz kolejny udowadniają, że są w znakomitej formie i w swoim gatunku niedoścignieni...
1. Damian Wilson - Built for Fightning/Damian Wilson & Adam Wakeman - Weir Keeper's Tale
Dwie różne płyty, ale bardzo zbliżone stylistycznie i emocjonalnie, w dodatku wydane w tym samym roku w zbliżonych odstępach czasowych. Pierwsza z nich to solowy album Damiana Wilsona, a drugi to debiutancka kolaboracja wspólnego projektu z klawiszowcem Adamem Wakemanem, synem znanego z między innymi Yes Ricka Wakemana. Wilson współpracował z nim już przy okazji obu płyt Headspace, ale tutaj zdecydowali się na pójście w zupełnie inną stronę. Ja się przyjrzę obu w ramach jednego tekstu, bo obie płyty w moim odczuciu są na swój sposób nierozerwalne i komplementarne wobec siebie.
"Built for Fightning" to czwarty solowy album Damiana Wilsona, który dla wielu będzie pierwszą przygodą z solowymi dokonaniami wokalisty Threshold, Headspace i Maiden United. Pod względem stylistycznym najbliżej do tej ostatniej grupy jednakże zamiast coverów mamy w pełni autorskie kompozycje (poza "Somebody" pochodzącego z repertuaru Depeche Mode), które nie stronią od jednego brzmienia, a wręcz przeciwnie zaskakują różnymi obliczami Wilsona.
Otwiera ją absolutnie czarujący "Thrill Me", który jest delikatny, niesamowicie wpadający w ucho i nieco staromodny. Nie ustępuje mu kolejny folkujący "When I Was Young" w którym podobnie jak w pierwszym jest łagodnie, a nawet tam gdzie jest ostrzej i nieco szybciej jest zadziwiająco niespiesznie i lekko, a do tego przepięknie przejrzyste pod względem brzmienia. Jeszcze bardziej cudnie robi się w "Impossible". Wilson oplata swoim głosem i przepięknie brzmi na bujającym delikatnym tle. Następnie robi się jeszcze rzewniej i delikatniej w kapitalnym "Fire" w znacznej mierze opartym jedynie na pianinie i smyczkach. Na sam koniec całość na chwilę przyspiesza przepięknym pełnym orkiestrowym rozwinięciem.
Wspomniany już cover, czyli "Somebody" jest nieco szybszy i intensywniejszy od wcześniejszych, ale dopasowany pod względem brzmienia i aranżacji. Nadal jest niesamowicie przejmująco i pięknie. Po nim pojawia się kapitalny "Sex & Vanillia" w którym przyspieszamy za sprawą ostrzejszych gitar i świetnego skocznego tempa. Po przebudzeniu z unoszenia się w przestrzeni wskakujemy w sam środek demonstracji przeciwko wojnie. Rewelacyjny "Can't Heal War" jest mocny zarówno pod względem treści jak i świetnego, cięższego sunącego aranżu, który kapitalnie zazębia się zarówno z lekkim brzmieniem płyty i poszczególnych numerów jak i tym ostrzejszym, ale jednocześnie idealnie wyważonym, tak by jedno i drugie oblicze do siebie pasowało i uzupełniało. Wspaniały klimat nie opuszcza nas w lżejszym "What Have We Done", który znów wycisza i delikatnie buja, a także kapitalnie rozwija się w gospel. Świetny jest także mocno osadzony w bluesowych korzeniach "Written in Anger" w którym nie brakuje delikatności i ostrzejszego spojrzenia. Znakomicie jest również w "All I Need", który ponownie chwyta się przebojowych, skocznych gitarowych rytmów jak w "Sex & Vanillia". Po kolejnym ożywczym uderzeniu powoli zmierzamy ku końcowi płyty, gdzie czeka nas "I Won't Blame Life" znów dryfujący ku wyciszonemu, delikatnemu i przejmującemu graniu, a następnie wieńczący album akustyczny "Battlelines".
"Weir Keeper's Tale" o podobnym ładunku emocjonalnym w całości został rozpięty na brzmieniu akustycznym więc jeśli będziecie słuchać obu płyt po sobie jeszcze mocniej poczujecie jak fantastycznie się ze sobą zazębiają, uzupełniają i łączą. Tutaj znalazło się dziewięć autorskich kompozycji skupiających się na historiach opowiadanych zarówno dźwiękami jak i słowami. Otwiera ją przejmujący i smutny "Seek for Adventure". Gitara akustyczna, głos Wilsona i pianino Wakemana, który wspiera Wilsona wokalnie to całe instrumentarium. Coś pięknego! Po nim pojawia się utwór tytułowy o nieco cieplejszym charakterze. Absolutnie porywający to kawałek mimo oszczędnego i minimalistycznego podejścia. Na trzeciej pozycji znalazł się "Catch You When You Fall" który ponownie oczarowuje brzmieniem i wspaniałym klimatem, swoim ciepłem i jednoczesnym chłodem. Świetnie brzmi też tutaj odrobinę niewprawny, ale przejmujący głos Adama Wakemana, który śpiewa w całym utworze. Niełatwy pod tym względem, ale piękny jest także "Together Alone" nieco żywszy i jeszcze cieplejszy od poprzedników. Świetny jest bluesowy, niemal filmowy, ale także na swój sposób duszny i tajemniczy "Murder in a Small Town".
Jednym z moich faworytów na tym albumie jest "Freedom Is Evetything", który fantastycznie łączy się z "Can't Heal War" z solowej płyty Wilsona, a do tego ma w sobie coś ze stylistyki "Imagine" Johna Lennona. Piękny jest "God Be My Judge", który niektórych może drażnić chrześcijańskim podejściem w tekście, ale mi to nie przeszkadza, bo to naprawdę cudna kompozycja. Przejmująco jest także w przedostatnim "People Come And Go". Słuchając go naprawdę może zakręcić się w kącikach oczu łza. Urońcie ją wspominając swoich najbliższych. Warto. Wieńczy ją zaś utwór pod tytułem "Cold" i także tutaj jest absolutnie fantastycznie, przejmująco i pięknie.
Obie płyty, choć różne, porażają niesamowitym klarownym brzmieniem i pięknem, na obu albumach bowiem nie brakuje przecudnych numerów pełnych emocji. Niesamowity jest fakt, że wciąż można nagrywać takie płyty, które są nie tylko bardzo równe, ale także tak udane pod względem doboru środków. Można nie lubić głosu Wilsona, bo przyznam że czasami bywa denerwujący, ale te wydawnictwa to absolutne perełki, które warto znać i jestem niemal pewien, że pokochacie je tak samo jak ja. Mam też nadzieję, że na tym jednym kolaboracyjnym albumie z Wakemanem się nie skończy i podobnych cudnych numerów będzie więcej. Gorąco polecam!
Built for Fightning - Ocena: 10/10
Weir Keeper's Tale - Ocena: 10/10
2. New Model Army - Winter
Po znakomitym albumie studyjnym "Between Dog And Wolf"* z 2013 roku i studyjno-koncertowym krążku "Between Wine And Blood"** z 2014 roku, który uzupełniał poprzednika poprzeczka jaką zawiesiła sobie legendarna brytyjska post-punkowa grupa wydawała się nie do przeskoczenia. Najnowszy "Winter" nie sili się na to, by ją przeskoczyć, ale fantastycznie pokazuje, że New Model Army jest nadal w znakomitej formie.
Czternasty album tej grupy w pewnym sensie kontynuuje brzmieniową ścieżkę obraną na dwóch wcześniejszych, a także nawiązuje do nich pod względem grafiki. Tym razem jednak czerwone barwy, malowidła naskalne, myśliwych i demony zastąpiła ptasia głowa z jednej strony wyglądająca jakby została namalowana tuszem, który zaczął się nieznacznie rozmywać (a może to spływająca z dzioba krew, bo ptak właśnie rozszarpał jakiegoś małego gryzonia?), a z drugiej jakby była to plama z testu Rorschacha albo kształt w fusach po kawie. Srebrzysto-czarno-biała stylistyka grafiki doskonale zaś podkreśla chłód bijący z płyty. Jest to jednak chłód mroźny i piękny, taki który potrafi wzbudzić zachwyt i poruszyć emocjami.
Pięknie, surowym zimnofalowym riffem gitary o niemal doomowym zabarwieniu wtacza się utwór nieco przewrotnie zatytułowany "Beginning". Na jego tle dominuje głos Sullivana, który dosłownie zniewala swoją barwą. Jest niezwykle klimatycznie, niespiesznie i cudnie, a na koniec następuje intensyfikacja i mocniejsze uderzenie. Jako drugi wskakuje "Burn the Castle", który również nie rezygnując z chłodu, zniewala ostrzejszym i bardziej przebojowym uderzeniem. Jak nigdy nie przepadałem za punk rockiem, to ten od NMA zawsze uwielbiałem. To nie są tylko trzy akordy, ale mnóstwo świetnego klimatu, znakomitego wokalu i mocnego poetyckiego tekstu. W utworze tytułowym zwalniamy wraz z akustyczną, zwiewną gitarą i surowym zimno falowym basem i choć po chwili wszystko przyspiesza to jest znacznie delikatniej niż w poprzedniku. Jest mroźnie i pięknie, a orkiestracje, które można usłyszeć w tle tylko to wrażenie dopełniają. To uczucie obcowania z czymś niezwykłym towarzyszy także w "Part the Waters" który również z początku oplata spokojną, niespieszną ale zarazem niepokojącą i chłodną melodią. Jakże to mylące wrażenie, gdy dołącza do niej potężna perkusja i surowy bas.
Piątym utworem na "Winter" jest kawałek zatytułowany "Eyes Get Used to the Darkness" i znów jest niesamowicie. Ponownie nieco szybciej, ale nadal klimatycznie, a każdy instrument jest tutaj idealnie słyszalny. Znakomity jest 'Drifts", który delikatnie skręca w kierunku bluesa, ale perkusja jest znacznie intensywniejsza, a surowy bas wciąż przypomina o punkowych korzeniach. Jeszcze bardziej melancholijnie i tajemniczo jest w świetnym "Born Feral", który z kolei mruga okiem tak do klasycznych płyt NMA, jak i do plemiennego grania z dwóch poprzednich. Zwróćcie uwagę, jak ten utwór się pięknie rozwija! Lirycznie znów robi się w "Die Trying", a następnie spotykamy się z Diabłem. Znakomity "Devil" nie tylko tytułem nawiązuje do okładki "Between Wine And Blood", ale także atmosferą. To także jeden z najostrzejszych i najbardziej przebojowych numerów na płycie o hipnotyzującym basie i kapitalnym flircie klasycznego punk rocka w stylu NMA z nowoczesną alternatywą miejscami nawet napędzaną elektroniką. Aż się prosi o kilka remiksów!
Powoli zmierzając do końca czeka nas jeszcze spotkanie z czterema numerami, które nawet na moment nie pozwalają nam pomyśleć o wyłączeniu tego albumu. Tajemnicza "Strogoula" wraca do bluesowo-folkowych brzmień, ale nie zapominając o motorycznym basie i fantastycznym klimacie. Zima ma to do siebie, że zwykle zaczyna się gdzieś w połowie jesieni i tu pojawia się bardzo dobry "Echo November" w którym ponownie przyspieszamy. Tego utworu to nie powstydziliby się nawet panowie z U2, choć musieliby go nieco zmodyfikować i dopasować do siebie. Stylistyka, atmosfera i mruczący bas nieznacznie jednak implikuje takie skojarzenia. Przedostatnia kompozycja nosi tytuł "Weak and Strong" i tu także nie ma opcji na obcowanie z gorszą muzyką. Atmosfera, kolejna porcja motorycznego basu i świetny tekst Sullivana sprawia, że zatapiamy się w niej w pełni - po prostu nie chce puścić z swoich zimnych "palców". Kończy "After Something", który ponownie oplata czystym bluesowo-folkowym, ale surowym brzmieniem pełnym pięknego, przejmującego klimatu.
New Model Army w żadnym wypadku na swojej nowej płycie nie odkrywa prochu i wcale nie musi tego robić, a wręcz przeciwnie trzyma się sprawdzonych wzorców, które wypracowało przed laty. To nie jednak nie jest zarzut, bo płyta jest bardzo równa, piękna i wyważona, chłodna i ostra zarazem - dokładnie taka jakiej należy się spodziewać po Sullivanie i jego zespole. Ci którzy znają tę grupę nie od dziś i Ci, którym podobały się dwie poprzednie nie będą zawiedzeni. Jestem niemal pewny, że to jeden z najlepszych albumów NMA, jeśli nie najlepszy. Wreszcie, to taki album, do którego będziecie wracać niezależnie od pory roku, bo "zima" w tytule jest tutaj tylko symboliczna, to "zima" panująca w naszym wnętrzu, a niekoniecznie za oknem. To płyta piękna, przejmująca i dojrzała. Ocena: 10/10
Powoli zmierzając do końca czeka nas jeszcze spotkanie z czterema numerami, które nawet na moment nie pozwalają nam pomyśleć o wyłączeniu tego albumu. Tajemnicza "Strogoula" wraca do bluesowo-folkowych brzmień, ale nie zapominając o motorycznym basie i fantastycznym klimacie. Zima ma to do siebie, że zwykle zaczyna się gdzieś w połowie jesieni i tu pojawia się bardzo dobry "Echo November" w którym ponownie przyspieszamy. Tego utworu to nie powstydziliby się nawet panowie z U2, choć musieliby go nieco zmodyfikować i dopasować do siebie. Stylistyka, atmosfera i mruczący bas nieznacznie jednak implikuje takie skojarzenia. Przedostatnia kompozycja nosi tytuł "Weak and Strong" i tu także nie ma opcji na obcowanie z gorszą muzyką. Atmosfera, kolejna porcja motorycznego basu i świetny tekst Sullivana sprawia, że zatapiamy się w niej w pełni - po prostu nie chce puścić z swoich zimnych "palców". Kończy "After Something", który ponownie oplata czystym bluesowo-folkowym, ale surowym brzmieniem pełnym pięknego, przejmującego klimatu.
New Model Army w żadnym wypadku na swojej nowej płycie nie odkrywa prochu i wcale nie musi tego robić, a wręcz przeciwnie trzyma się sprawdzonych wzorców, które wypracowało przed laty. To nie jednak nie jest zarzut, bo płyta jest bardzo równa, piękna i wyważona, chłodna i ostra zarazem - dokładnie taka jakiej należy się spodziewać po Sullivanie i jego zespole. Ci którzy znają tę grupę nie od dziś i Ci, którym podobały się dwie poprzednie nie będą zawiedzeni. Jestem niemal pewny, że to jeden z najlepszych albumów NMA, jeśli nie najlepszy. Wreszcie, to taki album, do którego będziecie wracać niezależnie od pory roku, bo "zima" w tytule jest tutaj tylko symboliczna, to "zima" panująca w naszym wnętrzu, a niekoniecznie za oknem. To płyta piękna, przejmująca i dojrzała. Ocena: 10/10
* Nasza recenzja dostępna tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz