poniedziałek, 16 stycznia 2017

LUminiscencje: U2 - The Joshua Tree (1987)


Ostatnia klasyczna płyta U2 po której przyszedł studyjno-koncertowy składak "Rattle & Hum" oraz alternatywne eksperymenty w początku następnej dekady. W tym roku kończąca trzydzieści lat płyta, którą irlandzki zespół postanowił uświetnić najbliższą trasą koncertową. W oczekiwaniu na wydanie nowego albumu "Songs of Expierence", którą przełożono z powodów... politycznych* oraz wypatrywaniu polskiego koncertu grupy (którego póki co nie ogłoszono) warto przyjrzeć się jak dziś brzmi piąty krążek tej formacji...



Nagrodzony Grammy krążek trzydziestą rocznicę wydania będzie obchodził 9 marca. Oryginalna płyta o łącznym czasie pięćdziesięciu minut i jedenastu sekund zawierała jedenaście utworów z czego cztery dołączyło do najbardziej znanych i rozpoznawalnych utworów U2. Na dwudziestą rocznicę wydano jednak edycję z dodatkowym dyskiem gdzie znalazło się czternaście wcześniej niepublikowanych utworów z tego samego okresu (poza "Sweetest Thing" który w 1998 pojawił się na kompilacji "The Best Of 1980 - 1990") o łącznym czasie pięćdziesięciu siedmiu i dziesięciu sekund. Na niej także pojawia się także utwór oparty o poemat Williama Blake'a pod tytułem "Songs of Expierence" właśnie. Można więc śmiało powiedzieć, że wydanie kolejnej płyty będącej także kontynuacją "Songs Of Innocnence" pod takim tytułem to nie tylko bezpośrednie nawiązanie do "The Joshua Tree" właśnie, ale także sygnał, że historia U2 dobiega to pewnego symbolicznego końca, mimo że nie można wykluczyć, że po tej płycie jeszcze o U2 usłyszymy. Także trasa z okazji 30 lecia płyty, której się przyjrzymy, ma więc wymiar symboliczny także w kontekście dwóch płyt Irlandczyków - jednej z 2014 roku (o której pisaliśmy tutaj) i tej, która pojawi się w najbliższym czasie, być może jeszcze w tym roku.

Pierwszą, oryginalną płytę, otwiera "Where The Street Have No Name", który był trzecim singlem promującym "The Joshua Tree". Zaczyna się niepozornie wyłaniając z ciszy, ale już po chwili słychać kapitalne, nadal wywołujące u mnie ciarki, charakterystyczne arpeggio nagrane na delay'u które po chwili rozkręca się do szybkiego niemal punkowego rytmu ze wspaniałą mruczącą partią basu. Utwór ma bardzo żywe brzmienie, co ma też odzwierciedlać chęć zatrzymania wrażenia jakby był grany na żywo podczas koncertu, a nie nagrany w studiu. Podobne wrażenie ma się w kolejnym "I'm Still Haven't Found What I'm Looking For" będącym drugim singlem z płyty, który również zaczyna się świetną partią gitar, które od razu zapadają w pamięć. Sam utwór jest zdecydowanie lżejszy, unosi się lekko i płynie nieznacznie tylko się rozpędzając w końcówce. Ponad dwadzieścia lat później U2 wróci do podobnej stylistyki ze znacznie słabszym emocjonalnie skutkiem. Trzecim utworem jest kapitalny numer "With Or Without You", który był pierwszym singlem z płyty. Charakterystyczna gitara prowadząca osadzona na delikatnym klawiszu i głosie Bona doskonale się rozwija do szybszych partii, aż do nawiązującego do punkowych początków finałowego rozwinięcia. To nadal jeden z moich najbardziej ulubionych utworów U2.


Doskonale znanym i wielokrotnie coverowanym (przez P.O.D, Queensryche czy Sepulturę) jest czwarty utwór, czyli "Bullet the Blue Sky", choć nie był on wydany jako singiel. Wolne, niesamowicie tajemnicze tempo utworu wyróżnia znakomity mruczący bas i nadająca tempa perkusja. Utwór jest surowy, ale jednocześnie podobnie jak wcześniejsze płynący. Kolejnym utworem na płycie jest "Running to Stand Still" w którym mocniej nawiązano do amerykańskiego folku i country zmieniając nieco charakter i kierunek płyty, ale nadal pozostając w świetnym tajemniczym i przepełnionym melancholią klimatem. Klawisze, gitara i głos Bona prowadzą do mocniejszego wejścia perkusji jednak utwór nigdzie się nie spieszy, jest jeszcze spokojniej i wolniej niż wcześniej. To jeden z najpiękniejszych utworów U2 mimo, że nigdy nie zdobył takiej popularności jak najbardziej znane utwory z albumu. "Red Hill Mining Town" wraca do nieco ostrzejszego grania choć tempo nadal jest niespieszne i zdające się oplatać słuchacza swoim klimatem. Planowano go jako drugi singiel, ale porzucono tę ideę na korzyść "I'm Still Haven't Found What I'm Looking For", który był bardziej chwytliwy, choć wcale to nie oznacza, że ten był gorszy. "The Joshua Tree" pod względem stylistycznym bardzo równa płyta, ale trzeba przyznać, że ten numer choć bardzo dobry średnio nadawałby się do promowania tejże. Czwartym singlem (tylko w Ameryce Półncnej) i siódmym utworem na albumie jest "In God's Country" utrzymany w charakterystycznym brzmieniu U2 z wcześniejszych płyt, które jeszcze mocniej zostało tutaj uwypuklone przestrzennym, "kinematycznym" brzmieniem, które miało oddać bezkres amerykańskich pustkowi.

W podobnym, szybszym tempie utrzymano kolejny, czyli "Trip through Your Wires" w którym wyraźnie słychać eksperymenty U2 z bluesem, które później zostaną mocniej podkreślone na "Rattle & Hum". Do nieco lżejszych brzmień wracamy w "One Tree Hill" nie tracąc jednak nic z fantastycznego klimatu, będąc blisko wcześniejszych dokonań U2 wyraźnie jednak pokazuje, że już niedługo będą grać zupełnie inaczej. "Exit" powstał podczas jammowania, rozwija się leniwie ale gdy przyspiesza staje się jednym z najmocniejszych numerów na płycie mającym w sobie coś z pierwotnego punkowania U2 połączonego z bluesem i elektronicznymi eksperymentami zespołu. Po nim pojawia się ostatni na oryginalnym dysku "Mothers of the Disappaered" z charakterystycznym brzmieniem elektroniki Briana Eno, który wspomagał zespół przy nagrywaniu tego numeru. Znów jest delikatnie i tajemniczo, dość leniwie, choć nad całym utworem unosi się jakieś przedziwne poczucie grozy. To także jeden z najbardziej lirycznych i niespokojnych utworów U2 w stylistyce do której wrócą dopiero na "Songs Of Innoncence" z nieco gorszym skutkiem.


Bonusowy dysk z utworami ze stron B singli doskonale uzupełnia podstawowy dysk również prezentując dwie strony U2, które uzewnętrzniły się na "The Joshua Tree" - bardziej emocjonalne, melancholijne podejście i swobodę w eksperymentowaniu z własnym brzmieniem. Otwiera go "Luminous Times (Hold on to Love)" oparty na delikatnym tle perkusji i rzewnej, unoszącej się lekko gitarze i pełnym emocji głosem Bona. Po nim pojawia się znakomity "Walk to the Water" o brzmieniu bardzo podobnym do "Bullet the Blue Sky" ale o znacznie lżejszym, bardziej wietrznym instrumentarium i smutnym wokalem Bona. Znacznie ciekawiej wypada żywszy i szybszy "Spanish Eyes" bliższy początkowym numerom z płyty i wcześniejszym albumom U2 oraz utrzymany w ich charakterystycznym i rozpoznawalnym stylu. Po nim pojawia się "Deep in the Heart", który znów delikatnie zwalnia, wyraźnie też słychać że jest to utwór oparty na jammowaniu, który wydaje się być niedokończony ale nieznacznie tylko odstający od tych, które znalazły się na albumie. Kolejnym utworem na drugim dysku jest "Silver And Gold" (który zresztą pojawia się w dwóch wersjach - dłuższej i krótszej, obie zostały napisane na potrzeby albumu "Sun City" dla ofiar Apartheidu). Utwór bardzo tajemniczy i jeden z ciekawszych z tej sesji. Rozwijający się powoli, tajemniczo, ale już po chwili rozpędzający się i brzmiący bardzo podobnie do późniejszego "Desire" z następnej płyty czy do kolejnego "Sweetest Thing" będącym z kolei jedną z najlepszych kompozycji na "The Joshua Tree" i tylko nieznacznie różni się od wersji nagranej jedenaście lat później.

Ciekawie wypada "Race Against Time", który znów wraca do bardziej niepokojącego, tajemniczego i unoszącego się w przestrzeni brzmienia, choć słychać też tutaj wyraźnie, że jest to bardziej szkic niż pełnoprawny utwór. Po skróconej radiowej wersji "Where The Streets Have No Name" i drugiej wersji " Silver And Gold" usłyszeć można na drugim dysku "Beautiful Ghost/Introduction to Songs of Experience" o wyraźnym eksperymentalnym i kinematycznym zacięciu do którego w tym wypadku U2 wróci dwadzieścia siedem lat później. Bardzo ciekawym utworem jest "Wave Of Sorrow (Birdland)" opartym na klawiszu i elektronice oraz perkusji i wokalu Bona i będącym bardziej kompozycją Briana Eno aniżeli U2. Sam utwór doskonale pasowałby do oryginalnego dysku tworząc jeszcze mocniejszy emocjonalny wydźwięk. Tak się niestety nie stało, a szkoda. Bardzo interesujący jest także utwór "Desert Of Our Love", który gdyby nad nim popracować mógłby być jednym z najjaśniejszych fragmentów "The Joshua Tree", a jednocześnie zapowiedzią kolejnej płyty, która praktycznie powstawała równolegle do "The Joshua Tree" właśnie. Wersje demo kończy "Rise Up", który także mógł być jednym z fajniejszych numerów na płycie. Tu dość spokojny i liryczny, ale wyraźnie mający predyspozycje do jednego z szybszych kawałków z tej sesji. Słychać też, że nieco odstawał od materiału, który znalazł się na albumie i według mnie słusznie zrobiono, że zostawiono go w niedokończonej wersji, która znalazła się na tym drugim dysku. Ten zaś kończy miniaturka "Drunk Chicken/America" będąca monologiem Bona na elektroniczno-perkusyjnym tle.


"The Joshua Tree" w moim odczuciu nie należy do najlepszych płyt zespołu, choć zawiera cztery utwory grupy, które zna chyba każdy. Ta płyta bardziej była nastawiona na przestrzeń niż wcześniejsze albumy i zrywała z surowym, zadziornym punkiem, który je charakteryzował. Nie był to też album, który w jakikolwiek sposób zapowiadałby rewolucję na albumach z lat 90, gdy znów zaostrzyli brzmienie ale rzucając się w wir alternatywy zamiast powrotu do korzeni. Nie mam też wątpliwości, że jest to ważny album, tak w historii muzyki jak i w dyskografii U2, ale całościowo nie wypada on dobrze. Najbardziej znane i charakterystyczne utwory ciągną całość i nadal brzmią świeżo, pozostałe zaś choć nie odstają uzupełniają jedynie cztery pierwsze i rozwijają koncept stylistyczny jaki wówczas miało na siebie U2. Gdybym miał polecić komuś którąś z pierwszych płyt U2 nie byłoby to na pewno "The Joshua Tree", bo te cztery utwory znalazły się przecież na "The Best Of 1980 - 1990", a raczej wskazałbym na "Boy" lub "October". Na żywo ten album może zabrzmieć bardzo ciekawie, zwłaszcza w połączeniu z nowszymi numerami U2, bo pod względem stylistycznym wyraźnie zatoczyli koło i wszystko wskazuje na to, że niedługo o irlandzkiej grupie będzie się mówić tylko w czasie przeszłym.


* Według słów zespołu z powodu wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, ponieważ chcą sprawdzić przed jej wydaniem jak będzie korespondować z tym wyborem. Polityczne powiązanie nie powinno w przypadku U2 nikogo dziwić, bo "The Joshua Tree" również miało takie konotacje będąc tekstowo odpowiedzią między innymi na na politykę Ronalda Reagana. Początkowo album miał nosić tytuł "Two Americas", a sam Bono tak mówił o tym krążku: "Kocham być w Ameryce, kocham Amerykę. Kocham to uczucie otwartych, szerokich przestrzeni, pustynie, tamtejsze górskie szczyty, a nawet miasta. Pokochawszy Amerykę w ciągu ostatnich lat, koncertując intensywnie właśnie niej, zawarliśmy swoisty kontrakt z Ameryką i postanowiłem przekazać jak Ameryka wpłynęła na mnie i jak Ameryka wówczas wpływała na świat. To była pierwsza nasza płyta zaangażowana politycznie, jednakże zrobiliśmy to w subtelny sposób". (Tłumaczenie cytatu własne)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz