Zima na szczęście prawie na półmetku, nic jednak tak nie rozgrzewa jak dobry koncert. W piątkowy wieczór w gdyńskim Uchu zobaczyć i usłyszeć można było trzy różne zespoły zbliżone stylistycznie, choć podchodzące do tematu w zupełnie różny i odmienny sposób. Obok otaczanego zasłużonym kultem warszawski Obscure Sphinx zaprezentowały się dwa składy: znakomicie rozwijający się gdański Sounds Like The End Of The World, który lada moment wyda swój drugi album oraz obiecujący debiutanci z Warszawy z grupy Rosk. Jak było?
Wystarczyłoby powiedzieć, że po prostu rewelacyjnie i zabójczo. Niestety tak się nie da, musi być szerzej i więcej. Po kontrolowanej obsuwie, która w Uchu nadal jest małą tradycją, nieco później niż było planowane i wpuszczeniu stojących pod klubem pierwszych widzów około pół do ósmej na scenie klubu pojawił się pierwszy support - warszawski ROSK. Grupa nie dawno wypuściła swój debiutancki materiał płytowy zatytułowany "Miasma"*, ale spotkanie z ich twórczością na żywo było dla mnie pierwszą stycznością z ich muzyką. Zawsze byłem zdania, że nowe rzeczy najlepiej poznaje się na żywo, tym razem jednak miałem mieszane uczucia. Nie chodzi oto, że ich granie jest złe, bo nie jest. Problem tkwi w szczegółach. Chłopaki obracając się w post black metalu z elementami elektroniki stawiają na długie, niekoniecznie rozbudowane kompozycje o surowym, brudnym transowym i depresyjnym zabarwieniu. Właściwie miałem wrażenie, że słucham cały czas jednego bardzo długiego numeru w którym atmosfera choć gęsta roztacza się wokół słuchacza leniwie i niemal sprawiając ból. To muzyka nie łatwa, nie szukająca kompromisów, ale jednocześnie niezwykle sugestywna, a miejscami bardzo porywająca.Grupie brakuje jeszcze nieco scenicznej ogłady, prezencji czy większego kontaktu z publicznością, a same kompozycje na żywo wymagają dopracowania, również brzmieniowego, jednakże zdecydowanie jest to zespół o ogromnym potencjale i który warto śledzić, bo za parę lat może być o nich równie głośno jak o Obscure Sphinx czy, biorąc pod uwagę tylko rodzime składy, Thaw, który już w marcu zagra w Uchu.
Drugim supportem był znakomicie rozwijający się trójmiejski Sounds Like The End Of The World, który zagrał utwory z debiutanckiego bardzo dobrego pełnometrażowego albumu "Stages Of Delusion" oraz z nadchodzącego wielkimi krokami "Stories". Dopracowane kompozycyjnie, instrumentalnie i brzmieniowo granie SLTEOTW odbiegało od tego, co chwilę wcześniej zaprezentowali chłopaki z Rosk. Dużo czystsze, bardziej rozbudowane i zupełnie inne pod względem stylistyki (wydawałoby się, że post metal z elementami progresji nijak ma się do transowego post black metalu) tylko pozornie do siebie nie pasowało, bo przecież gwiazda wieczoru, czyli Obscure Sphinx z powodzeniem łączy oba kierunki i sposoby myślenia. Pamiętam występy tej grupy jeszcze sprzed wydaniem pierwszej pełnej płyty i wtedy ich granie mogło wydać się nieco sztywne, nieciekawe. Od czasu wspomnianego "Stages Of Delusion" słychać jednak, że Gdańszczanie znaleźli swoje miejsce w gatunkach w jakich się obracają i rozwinęli swoje umiejętności. Ich set nie był długi, zwłaszcza w porównaniu z tym od Rosk i tym, który następnie zaprezentowało Obscure Sphinx, ale nie oznacza to też, że nie był intensywny. Nie mam wątpliwości, że to jedna z najciekawszych trójmiejskich, ale takze krajowych grup, które mają na siebie pomysł i sporo mogą jeszcze namieszać; szczególnie jeśli z obranej ścieżki nie zboczą, nagle się nie rozpadną i wciąż będą się rozwijać.
Obscure Sphinx to niemal zupełnie inna bajka, której nie miałem okazji wcześniej okazji podziwiać na żywo osobiście. Tu także mógłbym powiedzieć krótko i treściwie, że znów "zostałem kupiony totalnie", ale ponownie tak to nie działa. Machina, której tryby są idealnie naoliwione, a wszystko łączy się ze sobą z zegarmistrzowską precyzją. Potężne, gęste i idealnie dokręcone brzmienie powalało w każdej partii, a ośmiostrunowe gitary jeszcze bardziej potęgowały to wrażenie. Na początek zabrzmiały trzy pierwsze numery z najnowszego fantastycznego "epitaphs", czyli "Nothing Left", "Memories of Falling Down" i "Nieprawota", następnie przeszli do kapitalnego "Lunar Caustic" z porywającej poprzedniczki "Void Mother", a na sam koniec uderzyli jeszcze dwoma utworami "Nastiez" oraz "Paragnomen" z debiutanckiego "Anaesthetic Inhalation Ritual", które przepięknie zazębiły się z nowszymi kompozycjami, a do tego zabrzmiały soczyście, gęsto i jeszcze potężniej niż na pierwszym albumie. Zarówno w nich jak i w najnowszych doskonale było w nich słychać jak rozwinął się Obscure Sphinx jako zespół pod względem instrumentalnym i podejścia do swojego grania, do budowania napięcia i ładunku emocjonalnego. Na scenie błyszczała także fenomenalna Wielebna, bez której nie byłoby Obscure Sphinx. Studyjnie jest fantastyczna, ale to, co usłyszałem na żywo naprawdę mnie zaskoczyło, zniewoliło i równo przetrzepało we wszystkie strony. Skala głosu jaką dziewczyna dysponuje jest niesamowita, płynność z jaką przechodzi z growli w czysty wokal, a następnie do wrzasku czy nawet łkającego pisku to nie tylko coś fantastycznego i czarującego, ale także absolutnie porywającego i bez cienia wątpliwości wyznaczającego, obok dopracowanego brzmienia i sfery kompozycyjnej, wielkość i fenomen tej grupy. Do tego dochodzi jej znakomita, pełna wyrazu i emocji, gra sceniczna, która dopełnia się z dźwiękami i wokalem.
Dwa obiecujące zespoły z ogromnym potencjałem, za których rozwój i karierę trzymam kciuki i jeden, który śledzę z wypiekami na twarzy od pierwszej płyty. Jeden, który jeszcze ma sporo pracy przed sobą. Jeden, który zmierza w dobrym kierunku i mam nadzieję, że będzie rozwijał się i zaskakiwał dalej. Wreszcie, Obscure Sphinx - zespół, którego nie znać i nie zobaczyć przynajmniej raz na żywo to grzech. To nie był zwykły wieczór w gdyńskim Uchu, to był istny rollercoaster, jazda bez trzymanki przez wszystkie zakamarki umysłu, duszy i stany emocjonalne. Wieczór pełen wrażeń i niezwykłej, gęstej rozgrzewającej, oczyszczającej atmosfery.
Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku. O płycie Rosk napiszemy szerzej wkrótce. Stay Unleashed!
Drugim supportem był znakomicie rozwijający się trójmiejski Sounds Like The End Of The World, który zagrał utwory z debiutanckiego bardzo dobrego pełnometrażowego albumu "Stages Of Delusion" oraz z nadchodzącego wielkimi krokami "Stories". Dopracowane kompozycyjnie, instrumentalnie i brzmieniowo granie SLTEOTW odbiegało od tego, co chwilę wcześniej zaprezentowali chłopaki z Rosk. Dużo czystsze, bardziej rozbudowane i zupełnie inne pod względem stylistyki (wydawałoby się, że post metal z elementami progresji nijak ma się do transowego post black metalu) tylko pozornie do siebie nie pasowało, bo przecież gwiazda wieczoru, czyli Obscure Sphinx z powodzeniem łączy oba kierunki i sposoby myślenia. Pamiętam występy tej grupy jeszcze sprzed wydaniem pierwszej pełnej płyty i wtedy ich granie mogło wydać się nieco sztywne, nieciekawe. Od czasu wspomnianego "Stages Of Delusion" słychać jednak, że Gdańszczanie znaleźli swoje miejsce w gatunkach w jakich się obracają i rozwinęli swoje umiejętności. Ich set nie był długi, zwłaszcza w porównaniu z tym od Rosk i tym, który następnie zaprezentowało Obscure Sphinx, ale nie oznacza to też, że nie był intensywny. Nie mam wątpliwości, że to jedna z najciekawszych trójmiejskich, ale takze krajowych grup, które mają na siebie pomysł i sporo mogą jeszcze namieszać; szczególnie jeśli z obranej ścieżki nie zboczą, nagle się nie rozpadną i wciąż będą się rozwijać.
Obscure Sphinx to niemal zupełnie inna bajka, której nie miałem okazji wcześniej okazji podziwiać na żywo osobiście. Tu także mógłbym powiedzieć krótko i treściwie, że znów "zostałem kupiony totalnie", ale ponownie tak to nie działa. Machina, której tryby są idealnie naoliwione, a wszystko łączy się ze sobą z zegarmistrzowską precyzją. Potężne, gęste i idealnie dokręcone brzmienie powalało w każdej partii, a ośmiostrunowe gitary jeszcze bardziej potęgowały to wrażenie. Na początek zabrzmiały trzy pierwsze numery z najnowszego fantastycznego "epitaphs", czyli "Nothing Left", "Memories of Falling Down" i "Nieprawota", następnie przeszli do kapitalnego "Lunar Caustic" z porywającej poprzedniczki "Void Mother", a na sam koniec uderzyli jeszcze dwoma utworami "Nastiez" oraz "Paragnomen" z debiutanckiego "Anaesthetic Inhalation Ritual", które przepięknie zazębiły się z nowszymi kompozycjami, a do tego zabrzmiały soczyście, gęsto i jeszcze potężniej niż na pierwszym albumie. Zarówno w nich jak i w najnowszych doskonale było w nich słychać jak rozwinął się Obscure Sphinx jako zespół pod względem instrumentalnym i podejścia do swojego grania, do budowania napięcia i ładunku emocjonalnego. Na scenie błyszczała także fenomenalna Wielebna, bez której nie byłoby Obscure Sphinx. Studyjnie jest fantastyczna, ale to, co usłyszałem na żywo naprawdę mnie zaskoczyło, zniewoliło i równo przetrzepało we wszystkie strony. Skala głosu jaką dziewczyna dysponuje jest niesamowita, płynność z jaką przechodzi z growli w czysty wokal, a następnie do wrzasku czy nawet łkającego pisku to nie tylko coś fantastycznego i czarującego, ale także absolutnie porywającego i bez cienia wątpliwości wyznaczającego, obok dopracowanego brzmienia i sfery kompozycyjnej, wielkość i fenomen tej grupy. Do tego dochodzi jej znakomita, pełna wyrazu i emocji, gra sceniczna, która dopełnia się z dźwiękami i wokalem.
Dwa obiecujące zespoły z ogromnym potencjałem, za których rozwój i karierę trzymam kciuki i jeden, który śledzę z wypiekami na twarzy od pierwszej płyty. Jeden, który jeszcze ma sporo pracy przed sobą. Jeden, który zmierza w dobrym kierunku i mam nadzieję, że będzie rozwijał się i zaskakiwał dalej. Wreszcie, Obscure Sphinx - zespół, którego nie znać i nie zobaczyć przynajmniej raz na żywo to grzech. To nie był zwykły wieczór w gdyńskim Uchu, to był istny rollercoaster, jazda bez trzymanki przez wszystkie zakamarki umysłu, duszy i stany emocjonalne. Wieczór pełen wrażeń i niezwykłej, gęstej rozgrzewającej, oczyszczającej atmosfery.
Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku. O płycie Rosk napiszemy szerzej wkrótce. Stay Unleashed!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz