poniedziałek, 27 czerwca 2016

Swans - The Glowing Man (2016)


"The Glowing Man" to dla legendarnej już w kręgach rocka eksperymentalnego grupy Swans album graniczny. Jak zapowiedział sam zespół, pożegnamy nim jego obecną inkarnację - z czego wynika, że następne albumy od Łabądków okażą się zapewne czymś kompletnie odmiennym. To nic zaskakującego - Michael Gira wielokrotnie w trakcie swojej kariery żonglował stylistykami, obracając się w industrialu, rocku gotyckim, folku, czy post-rocku. I po przesłuchaniu "The Glowing Man" całkowicie rozumiem tę decyzję - bo po tym albumie nie ma już potrzeby do rozpoczętej w 2012 roku trylogii dodawać ani jednego dźwięku.

Wydany 17 czerwca 2016 roku "The Glowing Man" posiada bardzo mocne powiązania z dwoma wcześniejszymi albumami trylogii - "The Seer" (2012) oraz "To Be Kind" (2014). Co prawda pierwszym albumem studyjnym wydanym po reaktywacji Swans był "My Father Will Guide Me up a Rope to the Sky" (2010), ale jest on dość powszechnie uznawany za dzieło przejściowe między folkowym The Angels of Light (solowym projektem Michaela Giry), a "realnym" powrotem grupy, służąc jako rodzaj preludium. "The Glowing Man", będąc zakończeniem trylogii, pozwala spojrzeć na poprzednie albumy w nowym świetle i umieścić w pełnym kontekście sześciu (!) godzin bezkompromisowej, eksperymentalnej i oryginalnej muzyki. 

Najnowszy album Swans pod względem wykorzystanych środków nie zaskoczy nikogo, kto z "The Seer" bądź, szczególnie, "To Be Kind" zetknął się już wcześniej. W centrum muzyki Łabędzi stoi siła bezpośredniego doświadczenia sonicznego, moc, z jaką uderzają nas zbudowane z licznych nawarstwień ścieżek instrumentalnych i wokalnych tekstury brzmieniowe. Powtarzane z zaciekłością repetycje to mantry, których kontemplacja zagarnia uwagę słuchacza, a kreowane przez grupę długie pasaże drone'ów mają bardzo eteryczną naturę, pozwalając doświadczeniu odbiorcy na swobodny lot w ich przestrzeni. Głównym celem muzyki Swans jest ekstaza uzyskiwana przez dziwaczne połączenie transowego zatopienia w dźwiękach oraz policzkowania nas do granic naszych możliwości kolosalnymi ścianami dźwięków - Michael Gira tak ze swoich występów, jak i albumów studyjnych tworzy coś w rodzaju indiańskiego rytuału przejścia.

"The Glowing Man" jednak nie brzmi ani trochę odtwórczo - korzystając z tych samych cegiełek Swans tworzą coś zupełnie odmiennego tak od "The Seer", jak i "To Be Kind" (choć pewne motywy brzmią bardzo znajomo - służy to jednak podkreśleniu powiązania całej trylogii) - subtelna modyfikacja środków sprawia, że ich najnowszy album ma zupełnie odmienny od poprzednich dzieł nastrój i klimat. "The Seer" traktował o Bestii. To było dzieło monolityczne, uderzające w słuchacza pierwotną energią i totemicznym mistycyzmem, na którym istotną rolę zajmowało szukanie boskości poza człowiekiem - co kończy się buntem i apostazją w utworze końcowym. "To Be Kind" traktował o Człowieku - Gira bezlitośnie eksplorował temat ludzkich ułomności i wad, tego, co konstytuuje człowieczeństwo ("We seed / We feel / We need / We fight / We seal / We cut / We love (...)"), a przede wszystkim (dziecięcej wręcz) potrzeby miłości. Muzycznie album był psychodeliczny i ekstrawagancki. Na podstawie tego szkicu łatwo domyślić się, w jakim kierunku idzie "The Glowing Man" - a traktuje on o przezwyciężaniu ludzkich słabości, poszukiwaniu boskości w sobie, odkrywaniu nowych wymiarów świadomości i - przede wszystkim - transformacji. Transformacji w "rosnącego, Świecącego Człowieka", który, wyzbywając się własnego Ego, zostaje naczyniem dla przewijającego się przez całą trylogię Słońca, energii, boskości.

To album o wiele bardziej uroczysty od swoich poprzedników. Nie jest tak bezpośredni i ciężki, ma za to o wiele bardziej kontemplacyjny charakter. Tak repetycje potężnych ścian dźwięków, jak i pejzaże drone'ów mają nieco mniej oczywistej siły, niż na poprzednikach, ale są za to bardziej eteryczne i pod frontalnym motywem prowadzącym przebiega tutaj znacznie więcej zmian w teksturach sprawiając, że pełne odkrycie tego albumu wymaga pełnego skupienia i podążania za tym, co się dzieje "pod powierzchnią". Znacznie mniej tutaj też sekcji wybuchowych, takich jak choćby "Oxygen" na poprzedniku, a więcej skupionych, raczej (relatywnie) spokojnych pasaży o bardzo medytacyjnym charakterze. Słychać to już od pierwszych dźwięków otwierającego album "Cloud of Forgetting", który nie jest tak ekstatyczny, jak "Lunacy" z "The Seer", czy mroczny i demencyjny, jak "Screen Shot" z "To Be Kind" - zapowiada raczej atmosferę namysłu i kontemplacji. Taki stan będzie się utrzymywał przez resztę albumu - majestatyczny, upiorny i momentami nieco "godspeedowy" "Cloud of Unknowing", hipnotyczny i wciągający "The World Looks Red/The World Looks Black", czy będący chwilą wytchnienia, nawiązujący do ery The Angels of Light "People Like Us". Te cztery pierwsze utwory trwają już godzinę, same w sobie będąc naprawdę solidnym materiałem muzycznym (szczególnie "Cloud of Unknowing" z niesamowitą atmosferą i złożonymi teksturami), ale w stosunku do drugiej połowy "The Glowing Man" brzmią nieco jak rytuał przygotowania do prawdziwego przeżycia, jakie zaczyna się wraz z "Frankie M.".



W tejże kompozycji po kolejnej sonicznej architekturze z kolosalną, bezlitośnie powtarzaną gitarową ścianą dźwięku zaskakiwani jesteśmy naprawdę sentymentalną, melodyjną sekcją z iście crescendo-rockowym rozwinięciem, która, jak na Swansów, brzmi niesamowicie przystępnie (choć pod koniec ponownie uderza w noise'owe eksplozje). Szóstym utworem na albumie jest śpiewany z perspektywy wykorzystanej seksualnie kobiety "When I Will Return?", w którym wokalnie udziela się Jeniffer Gira. Utwór wywołujący ciarki na plecach podobnie jak pochodząca z "My Father Will..." kompozycja "You Fucking People Make Me Sick". Z początku bardzo minimalistyczny, z czasem przeradza się w nieco gotycko brzmiący, podniosły hymn, który prowadzi nas do utworu tytułowego.

"The Glowing Man" to nie tylko utwór, do którego dąży cały omawiany album, ale w którym czuć, że jest także zwieńczeniem całej drogi przebytej przez "The Seer" oraz "To Be Kind". To po prostu utwór podsumowujący całą trylogię, który zbiera wszystko, co w tej inkarnacji Swansów było charakterystyczne. Niesamowicie psychotyczna atmosfera na początku zapowiada naprawdę wielkie wydarzenie - nawiązująca do ścian dźwięków z "Bring the Sun" sekcja zbiera pokłady energii, która potem przekształcona jest w niesamowicie pulsujący motyw, podczas którego potężne soniczne fale na rozkaz Michela to się podnoszą, to opadają. Krzyki Giry - "I am a growing, Glowing Man / I am a no no no no no No-Thing Man!" - zdradzają następowanie punktu kulminacyjnego, po którym następuje upadek w soniczną otchłań, z której raz po raz wydostają się fale dźwiękowych eksplozji. Z czasem coraz wyraźniejsze staje się melotronowe, podniosłe tło, któremu towarzyszy odczucie wznoszenia się. Chciałoby się powiedzieć - "dokonało się".


Na koniec pozostaje utwór, którego tytuł idealnie oddaje tak doświadczenia słuchacza, jak i cel osiągnięty przez grupę - "Finally, Peace". Uderza on swoją pozytywną atmosferą wywołaną przejściem ostatecznej transformacji po wzniesieniu się ponad ludzkie limitacje. Droga do tego stanu nie wiedzie jednak według Giry przez intelektualne rozmyślania, ale przez poddanie się ekstazie i kontemplacji: "(...) A ruinous eyesore / Oh what is mind for? / Just a knife in a lake / Just an arrow in space / All creation is hollow / And a picture's a shadow / Just a symptom of love / With a lack of cause / Now the city's dissolving / And heaven's inhaling / While the ocean is thinking of a surface reflecting / Your glourios mind". Zakończenie "The Glowing Man" pozostawia nas tak z poczuciem spełnienia, jak i nostalgii.

"The Glowing Man" to niezwykłe doświadczenie artystyczne, które zmusza nas do kontemplacji przekraczania granic, do wewnętrznej transformacji. To dzieło, które nie służy rozrywce ani prostemu przeżyciu estetycznemu, ale które za pomocą medium muzycznego wymaga od nas aktywnego zaangażowania w nie tylko bierne przeżywanie ekstazy, ale i włożenia własnych sił w próbę wzniesienia się w stronę zupełnie nowych doświadczeń. Nie pozostaje mi nic innego, jak zarezerwować sobie któregoś wolnego dnia sześć godzin spokoju i jednym tchem przebić się przez całą trylogię - czuję, że może to być niesamowite doświadczenie. Ocena: 10/10.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz