czwartek, 16 lipca 2015

Fismoll - Box Of Feathers (2015)


Są tacy polscy młodzi muzycy, które ciągle przemykają jakoś z boku, cichaczem. Debiutancki krążek Fismoll "At Glade" wydany w 2013 roku pojawił się znikąd i usłyszeli o nim nieliczni. Równie znikąd pojawił się najnowszy album, który swoją premierę miał 29 czerwca. Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że wciąż zdecydowanie za mało mówi się o twórczości Arkadiusza Glenska?

Dobre wrażenie robi już ascetyczna okładka, które perfekcyjnie oddaje charakter tego albumu. Piórko, które znajduje się na środku to piękna metafora ulotności, smutku który szybko może zostać zastąpiony nadzieją i zmianą na lepsze, wiarą że gdzieś za mgłą są promyki słońca. Zwróćcie uwagę, że jest też delikatnie naszkicowane, ołówkiem albo tuszem. Do tego jakby wykaligrafowana nazwa grupy oraz tytuł płyty. Absolutnie nic zbędnego, żadnego wyszukania, przesytu. Podobnie też jest w muzyce Fismoll.

Na najnowszym bowiem tak jak na poprzednim, znakomitym albumie, postawiono na liryczne, melancholijne i eteryczne, akustyczne piosenki, które nadają się na leniwy wieczór lub zbliżającą się jesień oraz do przemyśleń. Zawieszone gdzieś w przestrzeni pomiędzy światami kolejne podróże do wnętrza naszych dusz na tej płycie otwiera "Eager Boy" - utwór delikatny i senny, ale jedynie przez jakiś czas, bo ie brakuje tutaj pięknego, nieco szybszego finału. Po nim pojawia się numer zatytułowany "Tales". Tu także jest bardzo melancholijnie, spokojnie i niepokojąco zarazem. Przepięknie też się ten utwór rozwija. Proste zagrania na gitarze, które otwierają kolejny numer zatytułowany "Soldier", u Glenska nie trącą banałem, a wręcz przeciwnie od razu porywają naszą duszę w piękny, choć pełen smutku świat, w którym jednocześnie jest mnóstwo ciepła i czekającej do odkrycia nadziei. 

Jeszcze bardziej melancholijnie i poruszająco jest w "Holy Ground". Zaskakujące jak oczyszczająca może być taka mało efektowna muzyka. Perełką jest także "Let Me Breathe My Sigh". Delikatność i przebijający tutaj smutek nie jest nachalny, ale szczery i prawdziwy. Niesamowicie wypada downtempowy "Made of Clouds" w którym niesamowicie na pierwszy plan wybija się perkusja towarzysząc wiolonczeli, gitarze i delikatnym dźwiękom pianina. Zwykle przy tego typu płytach można szybko usnąć, poczuć znużenie, ale u Fismoll nawet siódmy utwór skomponowany w takich samych smutnych, melancholijnych dźwiękach brzmi niezwykle i porażające. Spróbujcie zamknąć oczy przy "Crakcing Grounds"... coś niesamowitego. Przy ostatnim, "Matricaria", bardziej smutno jest z powodu końca płyty, niż z powodu nastroju kompozycji.

Jeśli poprzedni album Was zachwycił, tak stanie się także z tym. Co wrażliwsi powinni jednak poczekać z jego przesłuchaniem do jesieni. Arkadiusz Glensk stworzył płytę piękną, dojrzałą i wymagającą i nie mam wątpliwości, że dla wielu stanie się stałym punktem powrotów, bo ja do debiutanckiego wracam często. Ci zaś, którzy jeszcze się na nim nie poznali muszą nadrobić zaległości czym prędzej, bo tacy artyści jak ten 21 letni obecnie chłopak nie powinni tworzyć w cieniu lansowanych w mediach Podsiadłów czy innych młodych, którzy nie wywołują tak szczerych i prawdziwych emocji, jak właśnie Fismoll. Ocena: 8,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz