wtorek, 7 lipca 2015

R XXIV: Budgie - Squawk (1972)



To redaktor Marcin Wójcik jest specjalistą od Budgie, tym razem jednak to ja skrobnę kilka słów o tej wybitnej grupie. Postanowiłem jednak, że na razie nie opiszę mojego ulubionego albumu "Nightflight" z 1981 roku i z którego pochodzi mój ulubiony "I Turned To Stone", a ich drugi, zatytułowany "Squawk", który podobnie jak wymieniony wyżej, cenię bodaj najbardziej z ich dyskografii. "Squawk" to także jeden z dwóch albumów, na którym nie znalazła się słynna, charakterystyczna dla Walijczyków papużka...

Na okładce bowiem znajduje odrzutowiec ostro pikujący w dół przypominający wyglądem raczej kormorana aniżeli papugę. Jest to też album, który świetnie pokazuje geniusz walijskiego tria, będącym tutaj jeszcze u progu kariery, a zatem przed opisywanymi już przez Marcina najlepszymi albumami i jeszcze przed zwrotem w stronę odrobinę cięższego grania pod koniec lat 70. To także jeden z trzech albumów nagranych w oryginalnym, pierwszym składzie zespołu, na który składał się wokalista Burke Shelley, gitarzysta Tony Bourge oraz perkusista Ray Phillips. Shelley na tym albumie ponadto gra na klawiszach, mellotronie i naturalnie gitarze basowej, która jest na tej płycie przepięknie wyeksponowana.

Podobnie jak debiutancki album, "Squawk" jest silnie zakorzeniony w hard rocku zmieszanym z bluesowymi, lekko psychodelicznymi inklinacjami. Jak słusznie zauważył Marcin, to trzeci album "Bandolier" był przełomem w dyskografii tej grupy, jednakże także na ich drugim albumie znalazło się kilka naprawdę udanych kompozycji, które po latach wciąż potrafią wywołać uczucie ciarek na plecach. Weźmy taki "Stranded", który płytę wieńczy. Kapitalny, wgniatający w ziemię gitarowo-basowy riff na jego początku, lekka pulsująca perkusja i fantastyczne, kroczące tempo. Kawałek, który nadaje się idealnie do małego lansu po głównej ulicy miasta (w czysto filmowym wyobrażeniu, nie dosłownym i rzeczywistym), swingujący, przebojowy, po prostu wyśmienity w swojej prostocie, rytmie i konfiguracji instrumentalnej, istne szaleństwo. Inną sprawą jest to, że "stranded" to po angielsku "opuszczony" lub "na mieliźnie", tekst bowiem jest dość smutny, ale muzycznie utwór jest żywiołem.

Nie oznacza to jednak, że to jedyna perełka na tym krążku. Na uwagę zasługuje także otwierający album "Whiskey River" o kapitalnym kroczącym, lekko bluesowym brzmieniu ze świetnym riffem gitar, zwłaszcza wysuniętego na przód basu. W bluesie zakorzeniony jest też następny numer "Rockin' Man" z melodyjnym riffem, który zachwyca swoim brzmieniem po dziś. O bluesowych inspiracjach świadczy też gitarowa miniaturka "Rolling Home Again", która nieco przypomina Beatlesów, ale wyraźnie odstaje od reszty albumu. Łagodne, akustyczne dźwięki gitar otwierają utwór "Make Me Happy" i w takiej atmosferze zostajemy do jego końca - zupełnie jakby specjalnie chcieli zbudować napięcie przed kolejnym uderzeniem. "Hot as a Docker's Armpit"   to ostatni numer na stronie A. Ten od razu otwiera energetyczny riff, który rozkręca się powoli z pojedynczego tonu do pełnego brzmienia. Ponownie mamy w nim kroczące tempo, ale całość przypomina trochę... Deep Purple z okresu znacznie późniejszego, bo składu MKIII, który istniał w latach 1974-1976. Szkoda tylko, że na oryginalnym miksie poszczególne instrumenty nie łączą się ze sobą w idealnej harmonii.

Perełką jest też nieco szybszy numer "Drugstore Woman", który otwiera stronę B. Nie sposób odnieść wrażenia, że cały utwór brzmi trochę jak gdyby wyjęty z Led Zeppelin, ale mimo to słychać, że był to zupełnie inny zespół. Po niej pojawia się bluesowa miniaturka "Bottled", która z kolei ustępuje miejsca "Young Is a World przypominającym trochę kompozycję The Who, zwłaszcza na początku w otwierającej akustycznej partii. Fantastyczna jest tutaj druga połowa utworu, w którym delikatne basowe bluesowe tło idealnie współgra z solówką gitary. A na koniec delikatne wyciszenie powielające to, co słyszymy na początku. Właśnie na "Nightflight" wrócą do podobnego układu w "I Turned to Stone" korzystając z metalowej spuścizny, którą wówczas będą próbowali wstawić do swojej muzyki.

Odrzutowiec pikujący w dół czyli idealna metafora rosnącego w siłę zespołu, który nigdy nie osiągnął tak wielkiej popularności jak Deep Purple czy Led Zeppelin, ale na stałe wpisał się w historię rocka. Bezpośrednio po tym krążku Budgie zrealizowało trzy swoje najważniejsze albumy, po których bywało różnie i nie zawsze dobrze. Gonienie trendów, liczne zmiany składu i zmiany w muzyce rockowej mocno odbiły się na tożsamości i stylu tej grupy, która z trudem się w nich odnajdywała. Zaczynając swoją przygodę z Budgie, warto jednak zacząć ją właśnie od "Squawk", bo to po płyta od której tak naprawdę zaczęła się historia tej brytyjskiej grupy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz