piątek, 3 lipca 2015

Civil War - Gods & Generals (2015)


Obiecujący debiut byłych muzyków szwedzkiego Sabatonu dawał szansę na nieco świeższe spojrzenie na epicki power metal o tematyce wojennej. Mówi się jednak, że to druga płyta pokazuje ile jest wart dany zespół. Civil War nagrał płytę złą, nudną i pozbawioną czegokolwiek co by miało przykuć uwagę na dłużej. 

Nie udało się uciec od porównań  z macierzystą formacją przy pierwszym albumie, ale tam mimo wszystko był powiew czegoś nowego, oddechu. Nie udało się też uciec od Sabatonu na płycie drugiej, co skutkuje powtarzaniem motywów, oklepaną epickością wspomnianej i istną autoparodią. Właściwie gdyby nie wokal Nilsa Patrika Johanssona, można by powiedzieć, że to właściwie kolejna płyta Sabatonu. Odnoszę też wrażenie, że gdyby wokale podłożył Joakim Brodem nikt by nie zauważył, że coś jest nie tak. Z Johanssonem jest jednak inny problem. Facet straszliwie się męczy, zwłaszcza przy wysokich rejestrach, co także przekłada się na jakość kompozycyjną poszczególnych numerów. Muzycy brną nie tylko w powtarzalność motywów, ale w dodatku nudzą razem z wokalistą, schemat goni schemat, a chwytliwy refren coraz bardziej przestaje być chwytliwy. Weźmy taki "Bay Of Pigs", wybrany na singiel i jeden z lepszych utworów na płycie - powtarzanie na końcu tytułu niemal w nieskończoność jest po prostu zbędne i denerwujące. Są jednak na nim elementy bardziej denerwujące - kompletnie nieudane numery, w których Johansson dosłownie umiera, a my modlimy się tylko o to, by już przestał.

Otwierający "War of the World" wita nas ładnym orkiestrowym wstępem i melodyjnym, epickim rozwinięciem. Instrumentalnie jest tutaj bardzo dobrze i podniośle, nawet nie razi to, że się słyszało podobne zagrywki po tysiąc razy, ale efekt psuje wokal, choć tu jeszcze nie ma tragedii. Świetny jest "Bay of Pigs", który nawet nie brzmi aż tak Sabatanowo jak na pozór się wydaje, a wszystko przez znacznie bogatszą orkiestrację i nieco bardziej żywe brzmienie. Niezły "Braveheart" kontynuuje stylistycznie to, co było we wcześniejszym, ale już zaczynał wyraźnie mi przeszkadzać wokal, zwłaszcza w spokojniejszym, klawiszowym momencie.  Bardzo ciekawie zaczyna się "The Mad Piper", gdzie wykorzystano kobzy. Marszowe tempo sprawdza się znakomicie, ale Johansson ma straszliwie monotonny głos, bardziej nawet niż nie silący się na zmiany Brodem, a sam utwór po chwili robi się za długi i nudny, mimo zaledwie pięciu minut. Świetnie zaczyna się "USS Monitor" i pod względem muzycznym jest rewelacyjny, epicki i szybki, zdecydowanie wpadający w ucho, choć perkusja za bardzo przykrywa poszczególne instrumenty. Ballada, utrzymana w marszowym tempie "Tears from the North" jest sztampowa do bólu i bardzo Sabatonowa.


Udany muzycznie "Admiral Over the Oceans" znów jest zepsuty wokalem Johanssona, który już zaczyna męczyć nas i zapewne samego siebie - jego barwa przypomina ledwo zipiącego palacza, który po zapaleniu kolejnego wypluje płuca. Faworytem, obok "Bay Of Pigs" jest "Back to Iwo Jima". Tutaj nawet Johansson dziwnym trafem nie pasuje efektu, zupełnie jakby na chwilę przyłożył się bardziej do melodii. Do męczenia wraca w "Schindler's Ark", który spokojnie znów mógłby znaleźć się na dowolnej płycie Sabatonu. Szkoda tylko, że utwór ten ciągnie się w nieskończoność i jest potwornie nudny. Nie udany jest też utwór tytułowy, który pojawia się dopiero jako dziesiąty. Pod perkusją znów giną wszystkie pozostałe instrumenty, a od wokalu Johanssona zaczynają puchnąć uszy. Jedenastym jest "Knights of Dalecarlia", który... znów pachnie zbyt mocno Sabatonem. Podobnie jest z "Colours on my shield", który znów się dłuży.

Słucha się tej płyty przyjemnie, zwłaszcza jak jakoś się uda nie zwracać uwagi na Johanssona. Nie jest absolutnie tak, że podważam umiejętności muzyków czy właśnie Nilsa Patrika. W jego przypadku nie pasuje mi jego barwa, bo facet naprawdę brzmi jakby miał zaraz umrzeć, zaś byli muzycy grają bardzo sprawnie i słychać, że dwoją się i troją by nadać całości świeżości. Wciąż jednak nie potrafią odciąć się od wypracowanej formuły i tak naprawdę pod inną nazwą tworzą dokładnie to samo, co nagrywali z Sabatonem. Pierwsza płyta naprawdę mogła wzbudzić zachwyt i podziw, ale druga już nie zachwyca. Ma kilka niezłych melodii, dwa może trzy wyróżniające się utwory, a reszta ginie w schematach, powtórzeniach i brzmieniu, które przy całym szacunku dla Petera Tagtgrena, jest plastikowe i paradoksalnie oddarte z całej podniosłości, które charakteryzuje kompozycje Civil War. Ocena: 5/10

Moje zdanie podziela MaKaB:

Do nowego albumu „Civil War” podszedłem ze sporym zainteresowaniem, licząc na przyzwoitą dawkę power metalu. Niestety, podobnie jak Lupus zawiodłem się. „Gods and Generals” jest po prostu przeciętnie, a po przesłuchaniu całej płyty w pamięci pozostaje, poza 3-4 utworami, jednostajna masa. Większość kawałków brzmi podobnie, zaś  całkiem niezły sam w sobie wokal Johanssona potrafi zmęczyć słuchacza swą powtarzalnością oraz momentami przesadną manierą. Muzycznie i tekstowo płyta jest na nie najgorszym poziomie, ale w graniu zdecydowanie brakuje ikry - twórczej namiastki, aby album był czymś więcej niż kolejną power metalową płytą, o której szybko się zapomni. Szkoda, bo kawałki takie jak na przykład „Bay of Pigs”, „Admiral Over The Oceans” pokazują, że w zespole nadal istnieje spory potencjał. Album jedynie dla fanów zespołu i gatunku. Ocena: 5,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz