środa, 22 lipca 2015

Sadman Institute - Revival (2015)


Gdyby gdyński The Shipyard zaczął grać rocka progresywnego brzmiałby jak Sadman Institute. Wszystko przez łudząco podobny wokal, choć zespół pochodzi z Krakowa i zamiast Rafała Jurewicza na wokalu jest Maciej Pawlik. "Revival" to debiut tej grupy i słychać w nim ogromny potencjał na jedną z najciekawszych progresywnych propozycji, nie tylko tego roku...

Sadman Institute istnieje już dziesięć lat, a ich pierwszy pełnometrażowy album pojawił się w styczniu tego roku. Dotychczas wydali kilka demówek i epek, ale dla mnie to pierwsze spotkanie z tą formacją. O wysokim poziomie świadczy jednak nie tylko przyciągająca uwagę, bardzo atrakcyjna i niezwykła grafika, ale także fakt, że wydali ją nakładem wytwórni Lynx. Dużym plusem jest też wyważenie materiału, bo płyta trwa niespełna trzy kwadranse, a składa się na nią zaledwie sześć kompozycji. Na progresywną muzykę to bardzo mało, ale z drugiej strony nie ma tutaj miejsca na rozwleczone do bólu patenty czy nudę. Przypomnę też, że przecież "Anno Domini High Definition" Riverside miało podobny czas przy zawartości pięciu numerów! Także Sadman Institute mistrzowsko stopniuje napięcie i bawi się konwencją rocka i metalu progresywnego. No, ale przejdźmy już do rzeczy.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym wpierw nie poświęcił uwagi wspomnianej już grafice na okładce. Dwa obrazy, które z jednej strony jakby odbijają się w tafli wody, a z drugiej przypominają trochę zmienność sezonów. Zima i wiosna. A może dzień i noc? Ład i chaos. Niejednoznaczność i możliwość konfigurowania jej na różne sposoby to świetna sprawa, która idealnie pasuje też do progresywnego grania. Daje do myślenia i pozwala na interpretację, skłania do rozmów i zastanowienia się czym jest owe "odrodzenie". Czy jest to odrodzenie natury, czy może ludzkiej duszy skazanej na wieczną tułaczkę po nieprzychylnym świecie? W notatce prasowej o albumie piszą zaś następująco: (...) opowiada o trudnej relacji z pełną kontrastów współczesnością. O miłości i samotności, pragnieniu powrotu do natury i pogoni za tym, co nowe, szaleństwie wojny i trudach powolnego budowania własnego szczęścia - o podróży w głąb siebie.

Niezwykła jest też muzyka. Bez przydługich początków wita nas "Ash And Dust", w którym znalazło się miejsce zarówno na melodyjne granie, ciężkie riffy jak i ogromną swobodę rytmiczną. Również brzmieniowo jest znakomicie - surowo, ale jednocześnie bardzo organicznie i przestrzennie. Duzo dzieje się też przy okazji wokalu: kiedy Pawlik śpiewa łagodnie brzmi trochę jak Jurewicz z The Shipyard, a trochę jak Mariusz Duda z Riverside, ale potrafi tez przywalić szorstkim, mocnym harshem. Kapitalne, ciężkie wejście czeka w kolejnym numerze zatytułowanym "F.T". Tu także skojarzenia biegną do Riverside, a zwłaszcza do "Reality Dream Trilogy", ale zdecydowanie też słychać, że są to raczej luźne inspiracje aniżeli silenie się na kopiowanie. W takim "Rotten Home" duszne, niemal doomowe brzmienie zbliżyć może z kolei do Paradise Lost, może nawet Opeth czy post-metalowych eksperymentów, które niespodziewanie spotkało na drodze brzmienie choćby takiego IQ. Ta muzyka jest bowiem nieszablonowa, wymyka się klasyfikacji, co cieszy i pokazuje, że panowie mają na siebie pomysł. 

Druga połowa płyty zaczyna się od rewelacyjnego "Take It All". Mocarne i bardzo melodyjne riffy, ciężkie tempo. W progresywnym graniu już dawno chyba nic nie brzmiało tak świeżo i wciągająco i przestrzennie zarazem. Nawet wtedy, gdy na chwilę całość zwalnia nie ma się wrażenia, że spokojniejszy fragment jest wypełniaczem. Tu na takie rzeczy nie ma po prostu miejsca. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że to takie polskie "As I Am" Dream Theater. Napięcie absolutnie nie siada w przedostatnim numerze noszącym tytuł "Sacrifice", choć ten dla odmiany otwiera akustyczna introdukcja. Dalej też jest łagodnie, ale na tyle niepokojąco, że podskórnie czuje się wszystkie wibracje, możliwe fluktuacje, zmiany i ciężkie rozwinięcia. I właśnie pod koniec następuje płynne rozwinięcie do ostrego riffowania i duszniejszego grania. Finałowy i najdłuższy na płycie, niespełna dziesięciominutowy "Trapped Between" jest zaś bardzo udanym zwieńczeniem całego albumu. Tu znów od samego początku jest ciężko, przestrzennie i wręcz porażająco gęstą atmosferą. Po prostu trzeba posłuchać.

Lynx Music po raz kolejny udowadnia, że ma nosa do utalentowanych i bardzo intrygujących polskich progresywnych grup, a Sadman Institute że jest nie tylko zespołem solidnym, ale także bardzo obiecującym i mającym jeszcze wiele do powiedzenia w wydawałoby się przemierzonym wzdłuż i wszerz progresywnym graniu. To także nie tylko udany debiut, ale również poważna konkurencja dla choćby Riverside (szczególnie z racji zbliżającej się premiery szóstego już albumu słynniejszej formacji, a która przecież zaczynała w tym samym czasie co Sadman Institute). Jeśli już znacie ich muzykę, to sięgniecie w ciemno. Jeśli zaś nie mieliście okazji ich jeszcze słyszeć lub ciągle szukacie nowych progresywnych doznań, to sięgnijcie po "Revival" - nie zawiedziecie się i będziecie do niego wracać bez końca, bo to kawał naprawdę dobrej roboty i oczywiście muzyki. Ocena: 9/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz