niedziela, 17 marca 2013

Peace & War - Łupiąc Kamienie (2013)


Nagrany w 2012 roku, ale wydany dopiero teraz w trzeszczącym, debiutancki album istniejącej od końcówki lat 90 formacji Peace & War. W dodatku pojawił się on akurat wiosną - nie ma przypadków, bo album jest trochę taki przedwiosenny, opozycyjny pogodowo. Co więcej, takiej muzyki nie gra się w radiu, takich tekstów się już nie pisze. W sumie to dawno już twórcy zapomnieli jak się pisze teksty pełne emocji, żartu i... czegoś jakby wyjętego z wodewilowej stylistyki. W ogóle jest to album bardzo nie dzisiejszy...


Muzycy zespołu o swojej twórczości i debiutanckiej płycie mówią następująco: Wdrożenie naszych pomysłów w życie jako utwory muzyczne czasami przypomina łupanie kamieni. Jest to też nawiązanie do naszego zamiłowania do prostoty formy i treści. Obcowanie w tych rejonach muzycznych bardzo często ociera się o epokę kamienia łupanego - formalnie i mentalnie. Naszym marzeniem jest, by opanować metodę łupania kamieni w sposób perfekcyjny i jednocześnie dostojny. Czyli Łupanie Kamieni to inaczej posługiwanie się prostą formą muzyczną, wzmocnioną przekazem z adekwatnym tekstem, całość skupiona wokół kręgosłupa kompozycji. I rzeczywiście, utwory są proste, ale nie prostackie, lekkie, a jednocześnie grubo ciosane, jednak nie toporne. Są to utwory bardzo radiowe, niestety obawiam się, że żaden do radia nie trafi z prostej przyczyny: każdy jest za dobry by kolidować z radiową papką. Ponadto jaki współczesny słuchacz radia chciałby słuchać muzyki, która stylistyką przypomina tę, którą puszczano w radiu naszym dziadkom? Mieczysława Fogga, Eugeniusza Bodo i wielu podobnych? Coś z takiej muzyki bowiem na tej płycie jest.

Jest to płyta niezwykła, unosząca się w przestrzeni, kontemplacyjna i trudna, ale też bardzo przyjemna. Zarówno pod względem brzmienia, instrumentarium, wokali i tekstowym. Wokalom zarzuca się w wielu recenzjach "mieszane odczucia" i zdolności wokalne. Wokalistów jest dwóch i każdy brzmi trochę inaczej. Osobiście podoba mi się to, że obaj śpiewają czysto, lekko i właściwie opowiadają historie zawarte w tekstach. Brzmią trochę, a zwłaszcza Paweł Maśny, jak Petr Stepan z czeskiego XIII Stoleti. To dziwne skojarzenie, zwłaszcza, że z gotyckim rockiem niewiele ma granie Peace & War wspólnego. Innym skojarzą się zapewne z Maleńczukiem i nie będzie to skojarzenie dalekie. 

Wspomniałem już o tekstach, które obok muzyki są najmocniejszą stroną tej płyty. Przede wszystkim są po polsku. Nie trącą grafomaństwem, patetyzmem i nie są o przysłowiowej dupie Maryni. Owszem są one zmetaforyzowane, ale nie są przesadzone. Są lepsze i gorsze, ale wszystkie napisane w podobny sposób, nie ma zbędnych słów czy niepotrzebnych dodatków w rodzaju "lalalala". Nie ma przaśnych refrenów czy wątpliwej jakości zestawień. Weźmy na przykład fragment początkowy z utworu "Nawet na tej ziemi": Wieczna tęsknota życia krzew/wieczna tęsknota życia krzew/przychodzi do mnie martwego we śnie/bym wspomniał raz jeszcze/że w pył rozleci się ten krzew - skojarzył mi się z poezjami Kazimierza Przerwy-Tetmajera i Jana Kasprowicza. Genialny w swojej prostocie i z lekka rosyjska brzmiący jest walcowaty "Carski Oficer" podzielony na trzy odrębne części. Fantastyczny jest w tym utworze refren: ...więc tańczmy jak w niewoli!/wino, walc wszystko i do woli/...więc tańczmy jak w niewoli/wino, walc, aż świt nas nie przegoni. Mógłbym takich fragmentów, które wypadają w samym zapisie bardzo atrakcyjnie wymieniać wiele, ale to nie wszystko.

Jest też kwestia muzyki. O tej już trochę powiedziałem. Rozwińmy wątek. Całość wychodzi z zimno falowego rocka połączonego z psychodelą, odrobiną folku i chyba przede wszystkim sporą dawką popu. Mógłbym przysiąc, że gdyby wydali tę płytę jeszcze w latach 90 przynajmniej kilka utworów byłoby równie kultowe jak "Nogi" Czarno-Czarnych, "Co Powie Ryba" Elektrycznych Gitar i wielu innych, które pamięta się i niezmiennie łączy z dekadą lat 90. Cóż to był za piękny okres dla polskiej muzyki nie tyle rockowej, ile popowej właśnie! Na tej płycie kompozycje są lekkie, bardowskie, osadzone na fortepianowo-perkusyjnych aranżacjach, gdzie od czasu do czasu słychać smyczki, a jedyną gitarą jest... gitara basowa, którą naprawdę słychać. Otwiera ona nawet pierwszy na płycie numer "Nim Runą Góry", zresztą bardzo udany. 

Przyznam szczerze, że bardzo mnie zaskoczyła ta płyta. Z miejsca stała się jedną z kilku, które w ostatnim czasie w ogóle nie opuszczają odtwarzacza, co więcej wcale się ona nie nudzi. To płyta pełna życia i wyróżniająca się na tle polskiej muzyki ostatnich kliku lat. Nie jest to muzyka, która trafi do pokolenia kolorowej papki dla mas z programów w rodzaju X-Factor czy Voice of Poland. Nie trafi też do radia, bo jest na to za dobra i zbyt poważna. To smutne zjawisko, że takie perełki przejdą kompletnie nie zauważone, a gwiazdki jednego przeboju w stylu disco albo "opuściła mnie dziewczyna jest mi źle" będą na okrągło puszczane wszędzie gdzie się da i lansowane jako odkrycie roku. To mylące i krzywdzące. Bo to właśnie Peace & War jest odkryciem. Takim, którym warto się zainteresować, przesłuchać kilkakrotnie i po prostu zakochać. Ocena: 9,5/10

 


1 komentarz: