Tekst pierwotnie ukazał się w całości na łamach Laboratorium Muzycznych Fuzji.
Jeden z najciekawszych obecnie progresywnych zespołów i, co ciekawe, wcale nie kojarzony jakoś szeroko, wraca z piątym albumem studyjnym który, podobnie jak poprzednie, porusza tematykę egzystencji i filozoficzne spojrzenie na życie jednostki. Wzmocniona o muzyków z grupy NAMI i specjalnych gości andorska formacja wydała bodaj najciekawszą płytę w swojej dotychczasowej dyskografii. Jak przedstawia się podróż w głąb ludzkiej duszy numer pięć?
Można śmiało powiedzieć, że najnowszy album w pewnym sensie jest bezpośrednią kontynuacją wydanego w 2013 roku rewelacyjnego „The Spiritual Migration”, dzięki któremu rozpoznawalność i popularność zespołu zaczęła szybko rosnąć, choć wcale nie oznacza to, że obecnie Persefone jest wymieniana jednym tchem obok największych tuz gatunku. Andorska grupa buduje swoją muzyczną tożsamość i bazę wiernych słuchaczy systematycznie i nie zawalając ich materiałami studyjnymi co rok albo dwa lata. Na następcę poprzednika kazali czekać cztery lata. To długo, ale na szczęście ten czas w ich przypadku przełożył się na przemyślaną i dopracowaną muzykę i kolejną porcję intrygujących przemyśleń zawartych w tekstach. Same słowo, które jest tytułem najnowszego albumu wzbudza zainteresowanie, a co dopiero w połączeniu z okładką i zawartymi na krążku kompozycjami. Po Grecji i Japonii tym razem panowie wybrali się do Indii. W sanskrycie słowo to oznacza bowiem duszę, a ta ponownie jest kluczem do filozofii Persefone, która swoją nazwę zawdzięcza greckiej bogini, która pół roku spędzała na ziemi, a drugie pół wraz ze swoim mężem Hadesem w podziemiach, rządząc umarłymi. Dosłownie „atman” oznacza w hinduizmie duszę rozumianą jako indywidualną jaźń, obecną w każdej żywej istocie. To ona wciela się w kolejne żywoty, podlegając ciągłej reinkarnacji i prawom karmy. Jest tożsama z całym wszechświatem, jest afirmacją boskości w człowieku i łączy go z boskością w całym kosmosie. W niej zawiera się istota mikro i makrokosmosu, a także akt każdej autorefleksji, a wreszcie prowadzi do całkowitego wyzwolenia. Jako klucz do prawdziwej rzeczywistości i najwyższej transcendentnej istoty bytu. Poznanie jest możliwe przez wgląd w siebie, przy czym należy posłużyć się intuicją związaną z bieżącą inkarnacją ego, które omamione ulega iluzji oddzielenia od Absolutu oraz od reszty istot.
Ta idea jest doskonale słyszalna już w pierwszym, króciutkim utworze wprowadzającym do albumu zatytułowanym „An Infinitesimal Spark”. Eteryczny, niepokojący, lekko ambientowy w duchu wstęp i przefiltrowane przez vocoder słowa przywołujące nieco Pink Floyd kapitalnie wprowadzają w rozbudowane rozwinięcie, które następuje w instrumentalnym „One Of Many…” by chwilę później ustąpić miejsca fenomenalnemu, monumentalnemu „Prison Skin”. Świetne brzmienie i techniczne zagrywki chłopaków mogą tutaj wprawić w osłupienie – słychać w nim bowiem, jak kapitalnie się rozwinęli i jak fantastycznie uzupełnił ich styl transfer muzyków z NAMI. Ciężar łączy się tutaj z pomysłową melodyką, atmosferą i licznymi idealnie łączącymi się ze sobą partiami – od łagodniejszych począwszy aż po te rozbudowane i ciężkie. Płynne przejście do równie udanego „Spirals Within Thy Being”. Początek ponownie wbija w fotel i zachwyca rwanymi riffami konfrontowanymi z wysmakowanym brzmieniem perkusji i ciepłymi klawiszami, które doskonale uzupełniają skomplikowane struktury, jakie Persefone przygotowali na ten album. Mocne wrażenie robi też growlowany wokal Marca Pia, który od ostatniej płyty poczynił robiące ogromne wrażenie postępy.
Łącząc się ze źródłem
Znajdę ścieżkę
Do mojego wnętrza*
Piąta pozycja to wyciszone z początku instrumentalne interludium. „The Comsic Walkers”, bo o nim mowa, rozwija się powoli i delikatnie oplata pięknym, niepokojącym klawiszem i mrocznym riffem gitary, który rozpędza się coraz bardziej, ponownie eterycznie wycisza i tym delikatnym ambientowym tonem wprowadza do kolejnej rozpędzonej perełki, czyli do „No Faced Mindless”. Tu ponownie warto pochylić się i dokładnie wsłuchać w technikę gry chłopaków, w ogromną swobodę łączenia ekstremalnego death metalowego brzmienia z melodyjnymi zagrywkami i progresywnym bardzo klimatycznym szaleństwem, w którym nie ma jednak miejsca na nadmierną „masturbację” czy jakiekolwiek zbędne dźwięki. Po nim wpada znakomity „Living Waves” z gościnnym udziałem Paula Masvidala z grupy Cynic, który podobnie jak w otwierającym płytę An Infinitesimal Spark” użyczył swojego głosu, a także w tym numerze gitary. Kolejne wyciszone i łagodne instrumentalne interludium na płycie zatytułowane „Vacuum” wprowadza zaś w jego finałową część.
Transcendowałem
Wzniosłem się
Jestem oceanem
Wiruję
Strzeżcie się dźwięku fali życia*
Najpierw trwający niemal dziesięć minut „Stillness Is Timeless”, który otwiera świetna melodyjna zagrywka gitary i potężne rozbudowane rozwinięcie. Tu ponownie zachwyca monumentalne brzmienie i ogrom pomysłów jakie chłopaki zawarli w skomplikowanej i niezwykle atrakcyjnej konstrukcji kompozycji. Nie sposób nie pomyśleć tutaj o bogatych wpływach Opeth, który tak jak kiedyś wyznaczał trendy i przesuwał granice gatunkowe teraz mógłby się uczyć, jak grać i pisać muzykę od takich zespołów jak choćby właśnie Persefone. Ostatnim numerem na albumie jest tytułowa suita o łącznym czasie dwudziestu minut, która została rozbita na cztery zazębiające się ze sobą części. W pierwszej, zatytułowanej „Universal Oneness” jesteśmy wprowadzani delikatnie i z wyczuciem do brzmień mogących kojarzyć się z Tool, Soen czy naszym rodzimym Riverside, choć im dalej tym ciężej i gęściej. W drugiej, noszącej podtytuł „Spiritual Bliss” gościnnie usłyszeć znaną z Two Steps From Hell wokalistkę Merethe Solvedt. Z początku jest eterycznie i łagodnie, ale potem następuje rozwinięcie, które z kolei płynnie przechodzi w rozbudowany cięższy fragment mogący kojarzyć się trochę z Dream Theater, ale przede wszystkim z Leprous. Nie ma w tym nic dziwnego, bo członek tej grupy Øystein Landsverk gościnnie pojawił się w trzeciej części, rewelacyjnej „One With The Light”. Tu ponownie warto zwrócić uwagę, z jaką precyzją i swobodą grają chłopaki, zwłaszcza docenią i dostrzegą to Ci, którzy znają wcześniejsze albumy Persefone, szczególnie te sprzed czasów „Spiritual Migration”. Wyciszenie następuje znów w wieńczącej suitę części czwartej, noszącej tytuł „…Many Of One”. Delikatny klawisz, eteryczny ambientowy klimat i głos Solvedt świetnie kończy „Aathmę” i zachęca do ponownego odbycia tej transcendentalnej podróży z Andorczykami.
Nie mam wątpliwości, że jest to album zdecydowanie warty uwagi i nie tylko jeden z najciekawszych w tym roku, ale także najmocniejszy w dotychczasowej dyskografii Persefone. To album dojrzały, niezwykle przemyślany i kapitalnie zaaranżowany także pod względem emocji i ogólnego konceptu. To album wyznaczający standardy dla nowoczesnego progresywnego grania, które nie boi się eksperymentów, ekstremy, techniki i bogatej melodyki. Płyta zachwyca swobodą, mocnym brzmieniem i doborem środków, które tam gdzie mają być delikatne i eteryczne takimi pozostają, a tam gdzie mają uderzyć mocniej, zagęścić atmosferę czy zwyczajnie rozpędzić się do szalonego pędu w takie rejony są kierowane. Persefone to grupa, która przebyła długą drogę, a najnowszym albumem ugruntowuje swoją pozycję i z całą pewnością zainteresuje wielu maniaków podobnego grania stając się jednym z najchętniej słuchanych albumów tego roku.
Ocena: Pełnia |
* Fragmenty tekstów w tłumaczeniu własnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz