wtorek, 15 lutego 2022

Szorty #3


 

Połowa lutego, a zeszłoroczna kupka wstydu z płytami od Creative Eclipse PR jeszcze mi się nie zmniejszyła do zadowalających rozmiarów - to w ogóle możliwe? Nie pozostaje mi nic innego jak cisnąć dalej z albumami dystrybuowanymi przez wspomnianą. W trzeciej odsłonie Szortów przyjrzymy się i przysłuchamy: amerykańskim bluesom od znanego nam już Francuza Milesa Olivera, psychodelicznym Norwegom z Kosmodome, kolejnej płycie Niemców z grupy Kavrila oraz solowemu debiutowi Hansa Hjelma ze szwedzkiego Automatism, który również gościł już na naszych łamach. 

 

1. Miles Oliver - Between the Woods

Jeśli podobał Wam się "Color Me" z 2018 roku (nasza recenzja tutaj) to najnowsza płyta Milesa Olivera również Wam się spodoba. Tym razem paryski multiinstrumentalista postanowił wybrać się w podróż po Stanach Zjednoczonych i swoje wrażenia z wyprawy spisać w dźwiękowe impresje. Napisany w 2019 roku czwarty krążek Francuza ukazał się ostatecznie 9 kwietnia zeszłego roku.

Miles Oliver, o swoim albumie opowiada, iż "Between the Woods" jest jego wizją Stanów Zjednoczonych, amerykańskiej kultury, którą stworzył dla samego siebie: począwszy od korzeni bluesowych utworów a capella w utworze "Save Me" i wyobcowanym umyśle z "Daemontia" poprzez ezoteryczny "3/8 Tarot" czy kruchy szamanizm po stracie przyjaciela w "June 66", zemstę kobiety na swoim oprawcy w "The Song I Hate" i hymn dla ducha Kurta Cobaina w "Myberdeen", aż po melancholijny taniec "This Is A Lie". Każdy z utworów to indywidualny portret, żywa postać osadzona w teraźniejszości.

Nie ma tutaj odkrywania bluesa czy nawet struktur lo-fi, którą tak bardzo lubi Miles Oliver, na nowo. Nie ma też zaskoczenia, bo bardziej może dopaść znużenie, a przynajmniej mnie dopadało. Nie chcę jednak powiedzieć, że to zły album. Jest specyficzny, dość monotonny i mocno stawia na atmosferę, która nie zawsze jest przyjemna, a samym numerom często brakuje prawdziwej bluesowej siły, charakteru czy nawet podkreślenia bólu czy tęsknoty, których przecież nie brakuje w dźwiękach czy tekstach poszczególnych utworów. Wielbiciele Milesa Olivera będą zachwyceni, ale Ci którzy znają się choć trochę na bluesie, mogą sobie ten album odpuścić i puścić coś, co już znają i wiedzą, że bluesa nie da się tak po prostu zagrać, bo bluesa trzeba przede wszystkim czuć, a niestety odnoszę, iż mimo sporych chęci i aspiracji, Miles Oliver bluesa niestety nie do końca poczuł. Ocena: Pierwsza kwadra


2.  Kosmodome - Kosmodome

"Wschodząca gwiazda na firmamencie norweskiej sceny muzyki prog rockowej, która zamiesza w głowach psychodelicznym brzmieniem i nawiązywaniem do atmosferycznego oraz kolorowego rocka lat 60tych." - czytamy w pierwszym akapicie notatki prasowej.

Grupa założona przez braci Sandvik (Sturle'a na wokalu i gitarze oraz Severina na perkusji) w założeniu ma łączyć stoner z hard rockiem i stanowić łącznik między brzmieniem Mastodona z dźwiękami przeszłości. Przynajmniej tak sobie panowie umyślili, bo wydana 10 grudnia zeszłego roku płyta zdecydowanie nie ma nic wspólnego z amerykańską formacją. Tak, na albumie jest groove, przestrzeń, melodyjność i ciężar, nawiązania do grania bardziej progresywnego czy nawet psychodelicznego, ale stawianie się obok Mastodona jest nieco na wyrost. Tym bardziej, że choć kompozycje są naprawdę fajne, a braciom Sandvik pomysłów nie brakuje, to całość wypada dość blado. Brzmienie wydaje się trochę płaskie, a najcięższym momentom brakuje uderzenia. Nie chcę powiedzieć, że to zły album, bo tkwi w nim potencjał, ale jednocześnie można odnieść wrażenie, że nie został on jeszcze w pełni ukształtowany i muzyka braci nie trafia w czułe miejsce, tak jak powinna. To album naprawdę sympatyczny, ale niestety szybko się o nim zapomina. Mimo to, jestem zaintrygowany i ciekawy, co panowie przygotują na kolejne wydawnictwa. Sprawdźcie i oceńcie sami - może znajdziecie na ich debiucie coś więcej aniżeli ja znalazłem? Ocena: Pierwsza kwadra

 

3. Kavrila - Mor 

W zeszłym roku pochodząca z Hamburga formacja Kavrila wydała album, zatytułowany "Rituals III" (nasza recenzja tutaj) i choć już wówczas zapowiadano kolejny krążek, to przyznam, że chyba nie byłem przygotowany na kolejną porcję dźwięków od tych Niemców. Wydany na początku grudnia zeszłego roku "Mor" to dziennik straty - podróż przez wspomnienia, teraźniejszość, wewnętrzny konflikt oraz proces katharsis. Introwertyczny, ostry i kruchy. Nie ma sprawiać komfortu. Nie ma dać odpowiedzi.

Nagrany w ciągu dwóch dni na setkę "Mor" rzeczywiście jest taki, jak opisała go grupa w notatce prasowej. Związany ze śmiercią matki jednego z członków niemieckiej formacji album wypełniony jest bólem, smutkiem, ale także sporą dawką - jak na ten typ muzyki - liryzmu. Nie jest to też album wypełniony wyłącznie dźwiękami smutnymi, bo wieńczący go "Retribution" ma dawać nadzieję na uleczenie ran i przypominać, że w najciemniejszych czasach zawsze znajdzie się promyczek nadziei.

Ten trwający niecałe trzydzieści minut album spodoba się tym, którzy lubią twórczość Kavrili bowiem podobnie jak w przypadku "Rituals III" jest gęsto, soczyści i groźnie. Tu także jest sporo nieoczywistego, brudu i momentami naprawdę niezłego ostrego łojenia, czy całkiem niezłej mrocznej atmosfery. Nie jest to też jednak płyta do której chciałbym wracać, bo w tej tematyce i w takim brzmieniu powstało sporo dużo lepszych (i to nawet dłuższych) płyt, które poruszyły mnie mocniej i bardziej. Mimo to pozycja szczególnie warta uwagi dla tych, którzy twórczość Kavrili znają i cenią, a także tych spragnionych sludge metalu wymieszanego z hardcorem. Ocena: Pierwsza kwadra

 

4. Hans Hjelm -  Factory Reset

Debiutancki album solowy Hansa Hjelma znanego być może co niektórym z grupy Automatism o której już pisaliśmy pod koniec listopada 2020 roku (tutaj). Gitarzysta postawił na synth-rock, więc na jego pierwszej, sygnowanej swoim nazwiskiem płycie sporo jest elektroniki, syntezatorów i klawiszy, a sam krążek posiada również instrukcję obsługi/słuchania:

Użyj swoich słuchawek stereofonicznych/Weź głęboki oddech i zacznij się relaksować/Zamknij oczy i odrzuć wszystkie zmartwienia/Poczuj delikatne różnice między częstotliwościami, które dobiegają do Twoich uszu/Bądź świadom swoich oddechów/Zacznij je liczyć/Pozwól, by dźwięki unosiły się przez Twój umysł niezauważone/Wsiąknij w swój proces oddychania/Pozwól mu zsynchronizować się ze wzorami w Twoim umyśle/Powtórz proces, dopóki przyjdzie pełne uspokojenie...

Hans Hjelme muzycznie zaś zabiera słuchacza w podróż rozpiętą pomiędzy Depeche Mode, a twórczością Michaela Rothera, grając na wszystkich instrumentach, poza perkusją, którą gościnne zarejestrował Jesper Skarin znany między innymi z formacji Gösta Berlings Saga. Na płycie jest melodyjnie, pulsująco, troszkę ciężkawo, ale nie przytłaczająco, a zarazem bardzo klimatycznie. Syntezatorowe i elektroniczne dźwięki świetnie łączą się z gitarą Hjelme i perkusją Skarina nadając całości nieco progresywnego, a przy tym gęstego brzmienia. Ejtisowa atmosfera jest na tym albumie wyczuwalna, ale Hjelm nie zrobił kolejnej kalki z muzyki tamtych czasów, bo jednocześnie jest nowocześnie i w żadnym wypadku nie ma mowy o kliszach, podrabianiu czy silenia się na dorównanie wymienionym inspiracjom. To krążek pełen świeżości i własnych pomysłów, którego słucha się absolutnie fantastycznie i do którego chce się wracać od pierwszych sekund, które usłyszycie. Do kompletu świetne, minimalistyczne i bardzo pasujące do konceptu zdjęcie na okładce. Polecam! Ocena: Pełnia

 

Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Wszystkie fragmenty zaisane kursywą, w tłumaczeniu własnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz