Czas się wybrać w kolejną podróż, taką muzyczną oczywiście, a przy tym całkowicie wirtualną. W tej odsłonie W NiewieLU Słowach polecimy lupusowymi liniami lotniczymi do Bergen w Norwegii, gdzie stacjonuje wykonująca oldschoolowy metal Vestindien, do Hamburga, gdzie poznamy zbliżonych brzmieniowo, ale znacznie ciekawszą grupę Kavrila oraz na kolejne spotkanie z francuskim Hint, jednego z wielu projektów w które jest zaangażowany Arnaud Fournier. Przypominamy, że na nasze muzyczne linie lotnicze nie potrzebujecie rezerwacji, ani maseczek. Wystarczy wam wasz własny fotel, ulubiony kubek z herbatą albo kawą oraz słuchawki. Zaczynamy!
1. Vestindien - Null
Zaczynamy od utworu zatytułowanego "Mot Dag" zaczynający się od szumu liści przesuwających się po ziemi, akustyczną smutną gitarą i dźwiękami prosto z syntezatora, do których na sam koniec dołącza perkusja, po czym całość nieznacznie narasta. Pomyślana jako klimatyczna introdukcja kompozycja wypada jednak nudno i niepotrzebnie, zwłaszcza przy całkiem niezłym, ostrym wejściu w utworze "Berrenberg" i szybkim rozwinięciu. Dość szybko wpada nieco wolniejszy "Mjøldrøye" z mocno przybrudzonym, ciemnym brzmieniem. W kolejnym, zatytułowanym "Null" witają nas odgłosy ogniska, po czym całość powoli, w domyśle epicko rozkręca się jakby folkowymi zagrywkami, po czym gdy przyspiesza w uszy rzuca się ponownie strasznie nudne, stłumione brzmienie. Od klawiszy rozpoczyna się "Omergard", które szybko przejmuje perkusyjne intro, po czym numer przyspiesza i znów mogło by być całkiem nieźle, gdyby nie brzmienie na jakie się tutaj zdecydowano. Nieco blackowy w charakterze jest "Ned" oparty na gitarowej ścianie dźwięku i brudnym, mało wciągającym brzmieniu. Paradoksalnie najciekawszym kawałkiem jest ten wieńczący album, czyli "Øst For Sol" który jest duszny, ciemny i miejscami może skojarzyć się z najlepszymi latami doom metalu.
Przypominają się tutaj klimaty klasycznych już kapel w rodzaju Satyricon (z pierwszych albumów), Manilla Road, i Cirith Ungol oraz nowszych grup w rodzaju Megaton Sword czy nawet pod względem zamieszania brzmienia zbliżonych do pierwszej płyty Kvelertak. Jest faktycznie old schoolowo, brudno i duszno, ale jednocześnie słychać, że panowie nie mają na siebie żadnego pomysłu. Nie są tak pokręceni jak Kvelertak, ani nie grają świeżego odczytania grania w stylu Manilla Road czy Cirith Ungol jak Megaton Sword. Mimo swojego krótkiego czasu płyta jest potwornie nudna i absolutnie nie wciągająca, a brzmienie zamiast zainteresować jest po prostu denerwujące. Do kompletu okropna okładka i burdel - tak dźwiękowy, jak i brzmieniowy. Ocena: Nów
2. Kavrila - Rituals III
Materiał będący nieco ponad szesnastominutową epką zawiera zaledwie cztery numery głęboko zakorzenione w klasycznym, staromodnym doom metalu obficie podlanym sludge'owym sosem i podbarwionym hardcore'rową ekspresją rodem ze wspomnianego powyżej Kvelertak. Płytkę otwiera "Sunday" o nieco mylącym, sennym początku, ale dość szybko rozkręcającym się do wściekłego, ostrego i bardzo klimatycznego hardcore'u. Jeszcze ciekawszy jest "Equality" z wolnym, dusznym tempem i kapitalnym łączeniem doom metalu z melodyjnym hardcorem. Jeszcze wolniej i duszniej panowie postanawiają grać w "Longing" i nawet jeśli podobne dźwięki słyszało się już setki razy, to trzeba przyznać, że w ich wypadku dużo robi brzmienie - ciężkie, ostre, a jednocześnie odpowiednio surowe, ale bez nadmiernego przyszarzenia, postarzania i przyciemniania. Fajnie wypada także ostatni kawałek, zatytułowany "Elysium" w którym jest nieco szybciej i przede wszystkim bardzo melodyjnie.
Kavrila nie gra może niczego specjalnie odkrywczego, ale trzeba przyznać, że te cztery numery wypadają gęsto, soczyście i groźnie zarazem. Wszystkim, którym podobały się wcześniejsze płytki Niemców, a także tym, którzy lubią nieoczywiste gatunkowe połączenia, w tym wypadku będące wypadkowa hardcore'u i doom metalu, będą zadowoleni. Kavrila nie ogląda się w przeszłość, a brzmienie nie jest na siłę przybrudzone, ani postarzane. To także rzadki już przykład kapeli, która choć miesza ze sobą różne, często sprzeczne gatunkowe założenia, brzmi bardzo esencjonalnie i tylko szkoda, że ta konkretna płytka kończy się zanim właściwie na dobre zdąży rozkręcić. Ocena: Pierwsza kwadra
3. Hint - Rarities Of Two Centuries Vol. 2
W przeciwieństwie do pierwszej części brzmienie proponowane na płytce znacznie więcej tutaj ostrego, ścianowego noise'u i punkowej energii, agresji ("Wipe", "Izis" czy "Hermetism"), a znacznie mniej eksperymentów, choć i tych tutaj nie brakuje. Intrygujący i przy tym bardzo niepokojące są na przykład "Vertical" czy kontynuujący go świetny "Horizontal" będące gęstym połączeniem muzyki drone z jazzującym saksofonem. Muzyka do horroru wręcz idealna. Nie stronią też tutaj panowie od innego rodzaju muzyki ilustracyjnej bliskiej smutnej, rytualnej i przepełnionej bólem oraz smutkiem, a jednocześnie mocno pokręconej ("Second Hand") albo na tyle gęstej, że niemal przypominającej black metal ("Jones Was Not A Fish"), zadziornego punk rocka ("Vandal X"), bliskich spotkań z samplami i hip-hopowym klimatem ("The Process" - w dwóch wersjach) czy remiksami ("Global Futuro", "100% White Puzzle")
Podobnie jak w przypadku pierwszej kompilacji, tak i ta zdecydowanie jest kierowana do tych, którzy twórczość Hint znają i są spragnieni nowości od tej formacji. Choć na tej jest więcej ciekawych dźwięków i słuchało mi się jej znacznie przyjemniej niż poprzedniczki, to wciąż jest to materiał zbyt hermetyczny, by zaintrygować i przyciągnąć na dłużej nowych słuchaczy, a zwłaszcza tych, którzy na co dzień obracają się w zupełnie innych brzmieniach, niż te, które można znaleźć na tym albumie. Ocena: Bez Oceny.
Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz