Koncert w środku tygodnia i do tego w takiej trochę studenckiej, juwenaliowej atmosferze? Czemu nie... zwłaszcza w obecnym czasie kiedy i tak brakuje większych koncertów. Spokojnie - tych nie zabraknie, a na paru nawet będziemy. Póki co ponownie coś mniejszego - odpowiedź na pytanie czym był ten koncert i garść fotek znajdziecie w rozwinięciu.
Po warsztatach muzycznych Rock Camp, które prowadził w tym roku między innymi zapracowany Paweł Przyborowski, młodzi uczestnicy tychże zaprezentowali się na scenie GAK Plama, a dla niektórych był to pierwszy w ogóle występ przed publicznością. Garść autorskich utworów przygotowanych na warsztatach, kilka coverów. Nie było to może w każdej sekundzie czy dźwięku idealne, ale z całą pewnością nie można było młodym muzykom i wokalistkom odmówić charakteru, radochy z tego co robią, pasji, czy nawet talentu, który mam nadzieję będą szlifować i być może za jakiś czas o niektórych znów usłyszymy w jakimś większym projekcie. Ja w każdym razie trzymam kciuki, ale swoich faworytów tym razem nie podam.
Oprócz uczestników warsztatów zaprezentowały się dwa zespoły uczestników kadry prowadzącej, a mianowicie intrygujący i gęsty brzmieniowo polsko-ukraiński projekt Hanna, który brzmiał jak połączenie Nightwisha z Adele i podlany folkowym oraz hard rockowym sosem. Nie będę ukrywał, że całość brzmiała dla mnie trochę kakofoniczne (ale to także kwestia miejsca - małe pomieszczenie sali ze sceną GAK Plama raczej tutaj nie pomagała; tym bardziej, że pierwotnie zakładano koncert plenerowy na placyku obok, który z całą pewnością przyciągnął by więcej zaciekawionych dźwiękami widzów z pobliskich bloków, ale z powodu deszczu przeniesiono występy do wewnątrz budynku, a szkoda, bo ostatecznie było bardzo ładnie). Nie będę też ukrywał, że mnie osobiście to, co grała Hanna trochę śmieszyło wewnętrznie, ale absolutnie nie można odmówić temu zespołowi pomysłu na siebie, całkiem fajnych melodii oraz ciekawego, charyzmatycznego wokalu Hanny.
Kwiatów, które wystąpiły jako drugie, choć kibicuję Pawłowi Pryzborowskiemu i jego licznym projektom, nie miałem wcześniej chyba okazji widzieć jeszcze na żywo i tak naprawdę przyszedłem do Plamy tylko ze względu na nich. Podobnie jak w przypadku koncertu uczestników Rock Camp i Hanny, brzmienie pozostawało trochę do życzenia, bo w małym pomieszczeniu Plamy trochę się za bardzo wszystko zbijało w hałas, a nie rozkładało w przestrzeni. Miało to jednak swój urok - taki juwenaliowy, studencki i jak z pierwszych relacji spisywanych na LU. Autorskie piosenki Kwiatów można lubić - nie brakuje im pazura, pomysłu, fajnych rozwiązań czy mieszania różnych styli, ale czasami trwały zdecydowanie za długo. Podoba mi się też nazwa zespołu, bo doskonale oddaje tę różnorodność tego, co grają jako zespół, ale także galerię osobowości: gitarzysta wyglądający jak fan Lady Pank, a w szczególności Panasiewicza; basista, który chyba zwiał z jakiejś hardcore'owej kapeli; perkusista, który przypominał tatę, który gra ze swoimi dzieciakami; jazzowa wokalistka z aspiracjami na coś więcej oraz grający na drugiej gitarze Paweł, który zdaje się nakładać na wszystko tą najbardziej liryczną stronę, szczególnie, iż można odnieść wrażenie, że bije od niego ogromy smutek - a może intensywne skupienie? (Co jest w sumie dość paradoksalne, jeśli się go zna od strony prywatnej, bo to bardzo wesoły chłopak). Co by nie mówić - było naprawdę bardzo sympatycznie i chętnie wpadnę na jeszcze jakiś koncert Kwiatów.
Zdjęcia własne. Kopiowanie bez zgody zabronione. Więcej zdjęć na naszym facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz