Końcówka stycznia i początek lutego to idealny czas, by w końcu przekopać się przez zeszłoroczną kupkę wstydu od Creative Eclipse PR. Jak to zrobić? Najlepiej zbiorczo, a od tego jest między innymi zainicjowany nie tak dawno temu cykl "Szorty". W drugiej odsłonie - i nie ostatniej - przyjrzymy się i przysłuchamy wznowieniom klasycznych już w pewnych kręgach płyt, kolejno dwóch pierwszych albumów polsko-norweskiej grupy De Press* z lat 80tych oraz trzem nowym, zeszłorocznym płytom od grup Kaschalot i Sounds Of New Soma oraz Sébastiena Guérive'a.
1. De Press - Block to Block (1981/2021)
Dla wielbicieli post punka i zimnej fali jest to pozycja obowiązkowa, a tym którzy nie przepadają za tą stylistykę polecam album tym bardziej, bo to nie tylko kawał dobrego grania, ale także jeden z tych albumów tej stylistyki, który wywołuje prawdziwy uśmiech. Zremasterowana wersja jest może nieco za czysta, ale przez to zawartość brzmieniowa i muzyczna bynajmniej na niczym nie traci. Prawdziwa kapsuła czasu! Ocena: Bez oceny**
2. De Press - Product (1982/2021)
Nieco młodszy, drugi album De Press jest albumem bardziej złożonym od poprzednika, a przy tym ciekawszym. Ciemniejsze brzmienie, bardziej mroczna i intensywniejsza atmosfera do dzisiaj robi świetne wrażenie, a odświeżony miks znakomicie to podkreślił. Wielbiciele gatunku i fani De Press nie powinni obok tego krążka przejść obojętnie, a i jestem niemal pewien, że i Ci, którzy na co dzień takiej muzyki nie słuchają, lub nie znają najstarszego oblicza formacji, znajdą na nim coś dla siebie. Ocena: Bez oceny
3. Kaschalot - Zenith
Całkiem niezły utwór "Supernova" otwierający krążek o dość ciężkim brzmieniu i podsyconej metalem melodii, garści obowiązkowych wietrznych zwolnień i przyjemnego tempa. "Mothership", czyli utwór drugi jest jeszcze ciekawszy - bardziej rozbudowany, stawiający na atmosferę i interesującą, połamaną melodykę. Trzecia z kompozycji zatytułowana została "Beacon" o wolniejszym, nieco cieplejszym brzmieniu, który w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych numerów wypada dość standardowo, choć nadal jest przyjemnie, a i połamanego rozwinięcia w nim nie brakuje. Na koniec, "Distant Light", bodaj najciekawszy z zestawu, bo paradoksalnie zawierający wszystkie typowe post-rockowe zagrania, ale podane w stosunkowo atrakcyjny sposób.
Dla kogo powstał "Zenith" Kaschalota? Z całą pewnością dla fanów post-rockowego grania lubiących odkrywać te same dźwięki na nowo. Estońska grupa ma zdecydowanie na swoje granie pomysł i tylko szkoda, że jest to album tak krótki, bo choć dzięki temu jest zwarty, to jednak nie obraziłbym się na jeszcze dwa numery, które wydłużyłyby go do pół godziny. Ocena: Pierwsza Kwadra
4. Sounds Of New Soma - Trip
Dokładnie tak, jak można się spodziewać po wymienionych inspiracjach. Dużo w tej kompozycji przestrzeni, efektów dźwiękowych i proto-ambientowych brzmień, elektroniki oraz wietrznych dodatków gitary oraz kosmiczno-psychodelicznych przejść, których choć słucha się nieźle, to niestety donikąd one nie prowadzą. Nie sztuką bowiem jest grać jak Tangerine Dream czy Klaus Schulze, ani odtwarzać założenia kraut-rocka. Sztuką jest znaleźć w tej stylistyce własną tożsamość. "Trip" jest bowiem nie tyle dość odtwórcze, co monotonne, a także nieco zbyt nagromadzone pomysłami w ramach jednej kompozycji. Nie ma tutaj w mojej opinii efektu zaskoczenia, ani niczego, co przyciągnęłoby na dłużej, a w wypadku słuchania tego materiału na niemal trzy kwadranse. Być może wielbiciele tego typu elektroniki i kraut-rocka odnajdą w tym nagraniu więcej dla siebie, ale dla mnie było to trochę męczące i chyba zbyt eksperymentalne. Ocena: Pierwsza Kwadra
5. Sébastien Guérive - Omega Point
Intrygujące i bardzo zróżnicowane ścieżki dźwiękowe oparte wokół analogowych syntezatorów, które mogą kojarzyć się ze stylistyką Vangelisa, Jeana Michel Jarre'a czy Tangerine Dream i znacznie ciekawiej, aniżeli opisana wyżej kompozycja Sound Of New Soma bawiąc się i przetwarzając wypracowane przez wymienione tekstury i kombinacje dźwiękowe. Świetne wrażenie robi już otwierający utwór "Omega II" o gęstej, brudnej atmosferze rodem z pierwszego "Blade Runnera". Następujący po nim "Nashira" jest znacznie wolniejsza, bardziej nastawiona na tajemnicę i eteryczność, a przy tym ponownie czerpiąc dość mocno z twórczości Vangelisa. W "Omega VIII" wraca mrok i ciężar, który może przypominać muzykę Hansa Zimmera do "Diuny" Denisa Villeneuve'a. Po nim czas na spotkanie z "Bellatrix". Ponownie skojarzenia mogą powędrować do "Blade Runnera", bowiem sample deszczu mieszają się tutaj z delikatną, smutną melodią wygrywaną na pianinie. Jest klimatyczniej i kapitalnie budowana jest w nim atmosfera. "Adhara", czyli utwór na pozycji piątej, wraca do mroczniejszego i bardziej niepokojącego grania. Kapitalnie mrocznym klimatem, ponownie niczym wyrwanym z twórczości Hansa Zimmera, wypada kontynuujący poprzednika "Menkalinan", który z czasem nieznacznie się ociepla. Równie zaskakujący jest "Minchir", który znalazł się na miejscu siódmym. Wyłaniający się z ciszy, stopniowo się rozwija, buduje atmosferę i oplata się wokół słuchacza. "Zaurak", czyli kompozycja przedostatnia, korzysta z tanecznych pulsacji, ale także fantastycznie buduje niepokojącą atmosferę. Całość wieńczy "Omega V", która wraca do wolniejszych, smutniejszych, ambientowych przestrzeni.
"Omega Point" jako soundtrack do nieistniejącego filmu czerpie garściami z istniejącej już muzyki, ale całość brzmi nie tylko spójnie, ile naprawdę intrygująco. To album, który zainteresuje wielbicieli mrocznej, filmowej elektroniki o gęstej, nieoczywistej atmosferze, ale także klasyki spod znaku Tangerine Dream. To także album do którego kapitalnie wymyśla się własną historię, a także warto posłuchać kilkakrotnie, by wyłapać wszystkie elementy, modulacje, przetworzenia i transformacje. O czym opowiada ten album i dlaczego nie ma na nim wszystkich części "Omega"? Spróbujcie na te pytania odpowiedzieć sobie sami. Ja mam nadzieję, że doczekamy się odpowiedzi i dalszego ciągu. Ocena: Pełnia
* Ta sama o której pisaliśmy już przy okazji jednej z rocznic Powstania Warszawskiego i płycie "Myśmy Rebelianci: Pieśni Żołnierzy Wyklętych" (tutaj). Obecny skład zespołu składa się wyłącznie z polskich muzyków.
** Przypomnę, że wznowienia, składanki i wydawnictwa starsze niż 10 lat nie podlegają systemowi ocen lunarnych.
Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz