Napisał: Marcin Wójcik
Borowski/Miegoń to
jedyny w swoim rodzaju duet - muzycznie spotykają się tylko raz na
jakiś czas, ale za każdym razem oddają się improwizacyjnej
chwili. Na szczęście zostaje ona utrwalona w formie krótkiego
albumu. Tak było i tym razem, choć zaszły znaczące zmiany. I tak
powstały “Puszcze Polski”.
Najważniejszą zmianą
jest to, że duet stał się trio: Borowski/Miegoń/Kucharska,
za sprawą dołączenia do składu basistki Joanny Kucharskiej,
znanej między innymi z Lonker See i Black Mynah (a wcześniej Kiev Office,
Marla Cinger i 1926). Taki sygnał można było
dostrzec już wcześniej, gdy w czasie premiery poprzedniej płyty
“Moominland” muzycy zagrali koncert w gdyńskiej Cyganerii
właśnie we trójkę. Z kronikarskiego obowiązku należy jednak
wspomnieć, że Bartosz Borowski i Michał Miegoń do udziału w
swoich poprzednich nagraniach zaprosili m.in. Piotra Przybyta
(“Moominland” EP) i Joannę Szkudlarek (“Isolations” EP).
Trzeba jednak przyznać, że stała obecność Kucharskiej w składzie
wpłynęła na muzyków bardziej znacząco, niż wymienieni goście.
Ale - jak mawiał klasyk - nie wyprzedzajmy faktów.
“Puszcze Polski”
to czwarty album tej formacji i jednocześnie pierwszy z
polskojęzycznymi tytułami, zarówno płyty jak i utworów.
Jednocześnie jest to swoisty powrót do estetyki z pierwszej epki
“Jellyfishes Diary”, inspirowanej światem natury. Zapewne tytuły
zostały nadane już po zarejestrowaniu wszystkich czterech tematów,
ale wiadomo - liczy się spójność i koncepcja, bez której trudno
byłoby odbierać tak luźno tworzoną muzykę. Każde z nagrań
otrzymało tytuł zaczerpnięty z nazw dużych, polskich kompleksów
leśnych. Mamy więc odpowiednio: Puszczę Karpacką, Bory
Tucholskie, Bory Dolnośląskie i Puszczę Augustowską. Całość
trwa mniej-więcej pół godziny, czyli w sam raz żeby cieszyć się
intrygującymi dźwiękami bez poczucia znużenia i niepotrzebnego
przeciągania poszczególnych motywów. Wszystkie kompozycje (jeśli
można je tak określić), zostały oparte o główny, transowy
temat, wokół którego muzycy oddają się improwizacji. Robią to
świadomie, budując lub kanalizując napięcie. Dzięki temu każde
osobne nagranie tworzy spójną, muzyczną narrację.
Leśną wędrówkę
otwiera “Puszcza Karpacka”, a słuchacza wita tajemniczo
brzmiąca gitara. Transowy temat pełen jest pogłosu, który nasuwa
skojarzenia z efektami tape echo, czyli specyficznym reverbem z
dodatkiem taśmowych szumów i zniekształceń. To już zapowiada, że
będzie organicznie i analogowo. Stopniowo rośnie napięcie, z tyłu
pojawiają się gitarowe piski, jęki i zgrzyty. Trochę jakby
zaniepokojone ptaki, ukryte w leśnej gęstwinie. Dźwięki robią
się bardziej kwaśne, a las wydaje się stary i mało przyjazny.
Coraz bliżej już do Krainy Grzybów i filmowej serii przygód Pana
Kleksa. To utwór z dreszczykiem, który z czasem ustępuje, bo
rozrzedza się gęstość dźwięków (i puszczy), więc czuć już
koniec tej części spaceru i przy tym - utworu.
Wchodzimy do “Borów
Tucholskich”. To znany, polski kompleks leśny. Dźwięki tej
kompozycji skradają się do słuchacza, stopniowo narasta poziom
głośności oraz napięcie. Rozpędza się powoli, jak ciężka
maszyna lub bardziej statek - duża przestrzeń, głębokie reverby i
delaye nasuwają skojarzenia z podwodnym światem. Znanym choćby z
tym z “Jellyfishes Diary”, czyli pierwszej płyty duetu
Borowski/Miegoń. Metoda budowania napięcia i inne zabiegi muzyczne
przypominają też zespół 1926 (niewielkie podobieństwo do utworu
“We know, what you’ve seen”). Gitary wykonujące podstawowy
temat również zostały przepuszczone przez przyjemnie brzmiące
tape echo. Wyczuwalna jest też nuta orientu, gitara lub bardziej
mandolina, nadaje taki właśnie kształt. W środku kompozycja
bardziej szumi, a całość wydaje się chłodniejsza. Trochę jak
wiosenny poranek w Nowym Porcie. Z czasem napięcie opada, aż do
rozwiązania tematu.
Kolejny etap trasy
wiedzie przez “Bory Dolnośląskie”. Choć położone są
na południu Polski, to brzmią bardziej orientalnie niż można było
się tego spodziewać. W głównym temacie gitary brzmią bardziej
jak sitary. Słychać tutaj również mandolinę, na której gra
Michał Miegoń. Utwór ma niską tonację, bardzo przyjemną dla
ucha. Dokładane do głównego tematu dźwięki są bardziej
szumiące, rzężące (który język opisze je trafniej, niż
polski?!). Jakby do głosu dochodziły poszarpane jakimś wiatrem
liście i gałęzie. Brudne dźwięki wydobywają się bardziej z
tyłu. Dobry miks powoduje, że mimo piskliwości nie drażnią
słuchacza - bardzo dobry zabieg. Narastający szum stopniowo się
wycisza, a jego miejsce zajmują… smyczki. Nastrój zbliża się
więc ku filmom, brzmi to jakoś dziwnie polsko. Może jest to sampel
wyjęty z jakiegoś poważnego filmu? Może być to też odpowiednio
spreparowana gitara. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące i z
takim uczuciem zostajemy już do początku następnego utworu.
Ostatni etap podróży
wiedzie przez ”Puszczę Augustowską”, utrzymaną w tej
samej tonacji, co “Bory Dolnośląskie”. Kompozycja rozbujana
przez kwaczące gitary (Jimi Hendrix i Kirk Hammet mówią salut!).
Brzmienie wydaje się bardziej duszne, więcej tu słodkowodnej
wilgoci. Gitara znów jest brudna, bardziej oddalona i mało
czytelna. Mamy nawet odrobinę dysonansu. Bas również brzmi trochę
jak nieproszony gość, który chce popsuć imprezę lub sprowadzić
ją na inne tory - nie trzyma się tonacji, a czasem się trzyma. Raz
wchodzi, raz niespodziewanie znika. Molową strukturę zaburza nagle
jakiś quasi-durowy motywik. Można odnieść wrażenie, że muzycy
bawią się ze słuchaczem i badają jego emocje - ile dziwnych
sytuacji zniesie, jak często będzie czuł zaskoczenie? Cała
“Puszcza Augustowska” została zbudowana z niespodzianek - nawet
zakończenie jest zaskakujące: to zgrzyt sfuzzowanej gitary,
ucinający całość jakby nożem, z rezygnacją. To też najkrótsza
kompozycja na płycie, nie przekraczająca znacząco czterech minut.
“Puszcze Polski”
to zdecydowanie płyta zakończeń i suspensu. W porównaniu do
poprzednich albumów tej formacji, jest w niej dużo więcej
intrygującej tajemnicy. Ta płyta brzmieniowo i koncepcyjnie ma
najwięcej wspólnego z “Jellyfishes Diary”. Bardzo
dobrze, ponieważ ten album Borowskiego i Miegonia do dziś cieszy
się znakomitą opinią i został dobrze zapamiętany. Mimo, że
“Puszcze” to transowy, improwizacyjny odjazd, to jednak łatwo
zauważyć obecność pomysłu, którego efektem jest właśnie
wspominany niejednokrotnie suspens, niespodzianki i przede wszystkim
- zakończenia. Ponadto obecność Joanny Kucharskiej w składzie to
również wartość dodana, która wprowadziła tę formację na inne
wody, czy bardziej leśne ścieżki.
Tekst gościnny. Pogrubienia redaktora Marcina Wójcika. Bez oceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz