wtorek, 9 maja 2017

John Browne's Flux Conduct - Yetzer Hara (2017)



Napisał: Jarek Kosznik

3 kwietnia miała miejsce premiera drugiego solowego projektu gitarzysty i lidera brytyjskiego zespołu Monuments, John’a Browne pod tytułem „Flux Conduct: Yetzer Hara”. Nazwa płyty pochodzi od języka hebrajskiego, a w wolnym tłumaczeniu na język polski oznacza „Inklinacje zła”. Powyższy zestaw utworów pierwotnie miał zostać wydany 24 stycznia, ale twórca postanowił wszystko jeszcze dopracować. Debiutancki solowy album Browne’a „Flux Conduct: Qatsi”, wydany w 2015 roku stanowił swego rodzaju „odskocznię” od wcześniejszych dokonań artysty, choć nie sposób nie zauważyć podobnego, bardzo agresywnego stylu gry, pełnego bardzo niestandardowych riffów gitarowych. Na „Yetzer Hara” w przeciwieństwie do „Qatsi” wszystkie utwory zostały nagrane z udziałem wokalisty Renny’ego Carrolla. Czy drugi Flux Conduct przebił debiutancką płytę? Jak wygląda stylistycznie na tle poprzednika? Jak wypadł eksperyment z wokalistą Caroll’em? Co wnieśli inni zaproszeni goście? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w dalszej części recenzji.

W przeciwieństwie do poprzedniego solowego wydawnictwa, które rozpoczynało się od spokojniejszego klimatycznego wprowadzenia, tutaj słuchacz dostaje od razu „mocny cios” w postaci „In Pursuit of Happiness”. Ostre, bezkompromisowe riffy, mające nieco ironiczny wydźwięk, znakomicie przeplatają się z wolniejszymi wstawkami. Wokalista Renny Carroll od samego początku śpiewa  w dość nietypowy sposób na tle tak wściekle brzmiących riffów, tworząc melodie i harmonie w stylu króla muzyki pop, Michaela Jacksona, jednocześnie kombinując z technikami growlu, stylowo podobnymi do wokalisty Monuments, Chrisa Barretto. Warstwa tekstowo – muzyczna w tym utworze, podobnie jak na całym albumie odnosi się do pojęć  mających genezę religijną, a mianowicie do siedmiu grzechów głównych. „In Pursuit of Happiness” odnosi się do grzechu zazdrości, a w tym przypadku do internetowych „hejterów” zazdroszczących komuś ciężko wypracowanego sukcesu. Całkiem kreatywne i dość niesztampowe podejście do sztuki muzycznej. Ciekawostką jest fakt, że pierwszy utwór pierwotnie był demem na nowej niewydanej jeszcze płycie Monuments, ale John postanowił wykorzystać go w działalności solowej. Następny „Melancholia” bardzo przypomina starsze dokonania artysty, a mianowicie takie utwory jak „The Alchemist’, „Saga City” czy „Quasimodo”. W środku słychać gościnne solo wirtuoza gitary akustycznej i techniki fingerstyle Mike’a Dawesa, które jest dość oszczędne i powtarzalne, ale znakomicie wpasowuje się w atmosferę, dając chwilę wytchnienia. Bardzo chwytliwy moment albumu. Po nim wchodzi „Biohate”, który został opublikowany jako pierwszy utwór z płyty w wersji demo na łamach serwisu youtube. Bardzo niskie, mięsiste motywy gitarowe, połączone z mieszanką wściekłego i bardzo popowo brzmiącego wokalu. Jeśli dodamy do tego motywy inspirowane muzyką hebrajską i wstawki hip – hopowych scretchów (!) to otrzymujemy prawdziwą mieszankę wybuchową. Fantastyczna propozycja muzyczna na przykład do soundtracków z gier komputerowych (właśnie fragmenty klasycznych gier stanowiły tło obrazu teledysku w pokazanej w internecie wersji demo). „The Deluge” stanowi swego rodzaju spokojniejszy przerywnik, a zarazem łącznik z kolejnym „ Concupiscence”. Niestety ten utwór nie porwał mnie szczególnie, jest dość przewidywalny. Jego ocenę nieco polepsza bardzo dobre, choć krótkie solo szwedzkiego gitarzysty Oli Englunda. 

Bardzo ciekawy i nieszablonowy jest następny „Harlequinade”. Szarpane, bardzo interesujące riffy, gdzie John Browne bawi się trochę skalą chromatyczną, tworząc groove nieco przypominający styl i klimat utworów Michaela Jacksona, a wokalista Renny bardzo dobrze stara się odwzorować powyższe odniesienia wykorzystując swój talent. Końcówka jest natomiast w stylu starego dobrego Monuments, czyli zawiera riffy nie pozwalające na bezczynne siedzenie w miejscu. Kolejny „Weltschmerz”, jest nieco dłuższym przerywnikiem, mocno kojarzącym się z klimatem „Flux Conduct – Qatsi”. Można zauważyć tutaj dość luźne harmoniczne nawiązanie do „Melancholia”, gdzie słychać nieco przearanżowany motyw wiodący. Spokojne dźwięki pianina przechodzą płynnie w „Fruit of the Poisonous Tree”. Kompozycja jest dość przytłaczająca, ciężka, chociaż cały czas czuć troszeczkę ten popowy, przebojowy szyk. Do utworu powstał teledysk odnoszący się do pojęcia grzechu pychy, przedstawiający brutalność funkcjonariuszy policji, którzy przekraczają swoje uprawnienia. Kończący płytę „Memento Mori” jest moim faworytem na „Yetzer Hara”, a zarazem punktem kulminacyjnym albumu. Gęsta, orientalna, mroczna atmosfera mogąca kojarzyć się z rozpaczliwym przedzieraniem się przez pustynię w celu przeżycia. Niesamowicie przebojowe fragmenty, przeplatane podkładami rodem z muzyki Meshuggah i świetnymi gościnnymi popisami solowymi drugiego gitarzysty Monuments, Oliviera Steele’a, który gra tutaj z artykulacją ostrą jak brzytwa. Niektóre riffy dość niespodziewanie przypominają trochę zespół Haunted Shores. Końcowy bardzo połamany rytmicznie motyw wprowadza bardzo niepokojący klimat, dosłownie mogący zwiastować nadchodzącą śmierć. Ciężko wyobrazić sobie bardziej  adekwatną nazwę utworu. Wszystko kończy się bardzo niskim akordem gitarowym. Moim zdaniem „Memento Mori” idealnie pasowałby jako ścieżka dźwiękowa do najnowszego sezonu mojego ulubionego serialu telewizyjnego „Prison Break”. 

„Flux Conduct: Yetzer Hara” jest z pewnością bardzo udanym albumem, pełnym bardzo różnych zmian nastrojów, chociaż jest sporo krótszy niż jego poprzednik „Qatsi”. Moim zdaniem jest to dzieło bardziej spójne niż pierwszy Flux Conduct, chociaż równie kreatywne i zaskakujące pod względem rozwiązań muzycznych. Wokalista Renny Carroll wykonał kawał naprawde dobrej roboty, wykorzystując swój potencjał muzyczny do stworzenia czegoś abstrakcyjnego poprzez zastosowanie linii melodyjnych wokalu, będących mieszanką popu, funku oraz rhythm and bluesa . Niestety sądząc po opiniach w internecie wielu osobom nie przypadł ten eksperyment wokalny do gustu, ale każdy może mieć inne zdanie. Z mojej perspektywy był to udany eksperyment. Podobnie jak pierwsze solowe wydawnictwo Browne’a, „Yetzer Hara” porusza różne kwestie z pogranicza nauk społecznych, filozoficznych czy religijnych, skupiając się w tym przypadku na odniesieniach do wspomnianej wcześniej tematyki siedmiu grzechów głównych, występującej w siedmiu utworach na płycie, poza przerywnikami „The Deluge” (przywołującym na myśl, wielki biblijny potop”) i „Weltschmerz” (odnoszącym się do człowieka, który uważa że rzeczywistość nigdy nie zaspokoi oczekiwań jego umysłu). Wszystkie powyższe dysputy czy rozważania nie mają oczywiście charakteru „kaznodziejstwa” czy promowania wartości religijnych ani narzucania innym swoich poglądów, świadczą jednak o szerokich horyzontach myślowych autora płyty. Ponadto wszyscy gościnnie występujący gitarzyści dołożyli swoją „cegiełkę” w procesie tworzenia albumu, przekazując w pełni cechy swojego stylu gry. Reasumując, jest to obowiązkowa pozycja dla miłośników niekonwencjonalnego podejścia do muzyki metalowej, ponadto „Yetzer Hara” do poważny kandydat do czołówki najlepszych płyt w roku 2017. OCENA: 9/10


A o "Qatsi" można przeczytać tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz