środa, 24 maja 2017

R4/146: Kiev Office, Judy's Funeral, Castlings (19.05.2017, B90, Gdańsk)



Napisał: Marcin Wójcik

19 maja o 19:00 w gdańskim klubie B90 odbył się premierowy koncert Kiev Office promujący najnowszy album gdyńskiej grupy – Modernistyczny Horror.  Oto, jak zabrzmiały te dźwięki w stoczniowej hali.



Kiev Office nie zagrało w B90 samotnie. Zanim zespół wieczoru (żeby nie użyć pustego słowa „gwiazda”) wszedł na scenę, wydarzenie ubogaciły swoimi występami grupy Castlings oraz Judy’s Funeral. Ci ostatni zagrali swój pierwszy koncert po długim milczeniu. 


Wieczór otworzyła surf rockowa grupa Castlings, która powstała na gruzach znakomitego The Esthetics. Stylistyka pozostała w zasadzie ta sama, jednak zmiany personalne dość poważnie wpłynęły na brzmienie. W przeciwieństwie do Estetów w Roszadach (ang. Castlings) jest tylko jedna gitara, a śpiew to rola żeńska. Nie należy też pomijać basisty, którego styl jest zgoła odmienny od tego, jakim operuje Marta Nowaczyńska, co też należy traktować jako ciekawą zmianę jakościową. Castlings zagrali dość krótki set, ale jest to zespół debiutujący i muzycznie na pewno powiedzą jeszcze wiele. Ważne jest, że swoimi surfowymi dźwiękami potrafią zbudować przyjazną atmosferę, która szybko udziela się publiczności. Po swoim występie zespół oświadczył, że pracuje nad płytą, zatem należy się im jeszcze bacznie przyglądać. 


Następnie na scenie zjawiło się Judy’s Funeral, które łączy z Castlings osoba basisty – Marcina – który w tym składzie pokazał, że muzycznie stać go na nieco więcej.  Judisi zagrali shoegazeowo-noise rockową mieszankę, która wprowadziła klimat nieco bliższy Kiev Office, aczkolwiek nie można powiedzieć, że Castlings ze swoimi piosenkowymi formami nie pasowali do takiego zestawienia. W występie Judy’s Funeral dało się odczuć ze dwie dłużyzny, ale ich pogrzebowe dźwięki wskrzesiły ducha Joy Division i polskich zespołów około punkowych z drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Całości dopełniła bardzo luzacka i oszczędna konferansjerka, okraszona paroma dowcipnymi zwrotami. Szaro-nijakie stroje muzyków podkreśliły klimat ostatniego utworu – „Strach się bać”. Z mądrym, dosadnym tekstem, wykrzyczanym w punkowej estetyce, którą zbudował świetny basowy riff podkreślony chorusem. W tym właśnie momencie wiadomo już było, że mamy rok 1987, a grupka chłopaków z Chyloni gra w jakiejś dziurze koncert dla grarstki zbuntowanej młodzieży, czytującej ziny z trzeciego obiegu. Nie trawię tej jęcząco-piszczącej gitary, między noisem a przesadą jest cienka granica, za to z sekcją można brać ślub w ciemno. Zwłaszcza z basem, który polecam, jak swego czasu Piotr Fronczewski „kolekcję klasyki”. 

O Kievach krótko, ale treściwie, bo sporo miłych rzeczy się o nich pisze. I bardzo dobrze. To zespół, który dotarł już do tego etapu, że nikomu niczego nie musi już udowadniać. Ma już swoją markę, pod którą kryje się zestaw skojarzeń i zawsze zbierze się sensowny tłumek sympatyków pod sceną. „Modernistyczny Horror”, który w dużej części został tego wieczoru zaprezentowany, to płyta dojrzała i pełna cech charakterystycznych dla gdyńskiej grupy, których nie trzeba już chyba wymieniać. Nie słyszałem nigdy zdania: „Nie, stary, nie lubię Kiev Office”. W sylwiczności* tej kapeli, składającej się z ludzi o otwartych umysłach, każdy znajdzie coś dla siebie. Mimo tego, co pisałem wyżej i tych dziesięciu lat istnienia i grania na wielu różnych scenach i scenkach, trio wciąż tryska pozytywną, młodzieńczą energią i zaraża nią swoich słuchaczy. Wciąż improwizują, dadzą upust punkowej energii i nadal stać ich na ciekawe, muzyczne poszukiwania, o czym wspominali w ostatnich wywiadach. Oprócz  najnowszych „Obręby rewiry”, „Cafe Santana”, „Makłowicz w podróży” itp. Publiczność usłyszała m.in. „Karolinę Kodeinę”, „Opony”, „Biała Sierść”, „Bulwar Molo” i jeszcze parę innych, stanowiących przekrój właściwie całej dotychczasowej twórczości. Tytuły wymieniam dość chaotycznie, ze względu na fakt, że znalazłem się w tej najbardziej imprezowej części sali, gdzie daliśmy się porwać muzycznej chwili. Imprezowicze dostali z resztą śliczny prezent od zespołu na bis, czyli cover Technotronic „Pump Up The Jam”, który porwał do tańca (dosłownie!) całą salę, nie licząc paru sztywnych wyjątków. 


Czytanie tekstów post fatum o koncertach jest mało ciekawe, dlatego lepiej na takie wydarzenia chodzić. Zwłaszcza na takie. 


wymieszanie gatunków literackich (w tym wypadku muzycznych), zmienność poetyki i nastroju, stosowanie stylizacji i cytatów, dodatków graficznych. [przyp. red. naczelny]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz