piątek, 28 stycznia 2011

Wspomnienia i refleksje (część III)


Airbourne:
kopia czy następcy AC/DC ?


AC/DC… tego zespołu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Któż nie zna  „Highway to Hell”, „Shoot to thrill”, „Back In Black” czy „For those about to rock (We salute You)” ? Nie sądzę, żeby znalazła się, choć jedna osoba, która przynajmniej nie słyszała o tej australijskiej formacji. Grają już ponad trzydzieści lat, są w znakomitej formie i raczej nic nie wskazuje, aby mieli zejść ze sceny muzycznej.
A na pewno z piedestału największych, obok Motörhead, piewców rock’n’rolla w metalu. Tak się przynajmniej wydaje, bo od kilku lat istnieje zespół, który pochodzi z Australii, gra heavy metalowego rock’n’rolla i brzmi jak AC/DC.
Zespół nazywa się Airbourne…

                Powstał w 2003 roku w Warrnambool, w stanie Victoria z inicjatywy… braci… O’Keeffe.
Joel i Ryan O’Keeffe wraz z Davidem Roadsem spotykali się na jam sessions i wtedy Roads poprosił ich,  żeby do niego dołączyli, bracia bez wahania przyjęli propozycję. Basistą został ich znajomy Justin Street, którego poznali na jednej z nocnych imprez obficie polewanych alkoholem. W 2004 roku zespół wydał  własnym sumptem minialbum „Ready to rock” z  basistą sesyjnym, którym został Adam Jacobson. W tym samym czasie przeprowadzili się do Melbourne i podpisali kontrakt z Capitol Records. Wówczas supoortowali też Mötley Crue, Motörhead i The Rolling Stones.
                W 2006 grupa przeniosła się do Stanów Zjednoczonych gdzie wraz z producentem Bobem Marlettem rozpoczęli prace nad pierwszą międzynarodową płytą studyjną. Tak narodziła się płyta z 2007 roku zatytułowana „Runnin’ Wild” . Płytę promowały trzy single: utwór tytułowy, „Too Much, Too Young, Too Fast”, który znalazł się w grze „Gituar Hero” oraz „Diamond In The Rough”. W lutym z niewyjaśnionych powodów Capitol Records zerwało kontrakt i Airbourne przeniosło się do Roadrunner Records.
                3 sierpnia 2008 roku zapytano Joela O’Keeffe o podobieństwa stylu i gry z AC/DC, na co gitarzysta grupy odpowiedział: „Skądkolwiek byś nie był, a zwłaszcza jeśli jesteś z Australii i w dodatku grasz taką muzykę, nie unikniesz pewnych porównań. Nie ważne kim jesteś, musisz zostać porównany. Muszę jednak zauważyć, że porównanie nas do najwybitniejszej rock’n’rollowej kapeli w biznesie, a zwłaszcza takiej, która ciągle istnieje i nagrywa świetne płyty, jest dla nas niczym innym jak pięknym i motywującym komplementem…”.
                W styczniu 2009 roku grupa weszła do studia by zarejestrować swój drugi album (trzeci w karierze i pierwszy dla Roadrunner Records). Nowy utwór „Born to kill” – został zagrany po raz pierwszy w Logan Campbell Centre w Auckland w Nowej Zelandii 7 października 2009 roku. 19 stycznia 2010 roku z kolei zademonstrowali utwór „No Way But The Hard Way” podczas koncertu BBC Radio One Rock Show, a już 9 lutego był singlem dostępnym na iTunes. Nowy album miał swoją premierę 8 marca i nosi tytuł „No Guts, No Glory”. Krytycy zgodnie podkreślają, że muzyka grupy jest silnie zakorzeniona w tradycji grania takich zespołów jak: AC/DC, Judas Priest, Thin Lizzy, Angel City, Rose Tattoo i Motörhead.
               
                Przyznam się, że choć znam twórczość wymienionych powyżej zespołów, to moim zdaniem, najbliżej chłopakom jest do AC/DC. Podobnie jak w AC/DC mamy raczej krótkie utwory (tak do czterech minut) o zwartej konstrukcji zasadzającej się na szybkich rwanych riffach i pędzącej perkusji, a teksty traktują głównie o podrywaniu dziewczyn, popijaniu alkoholu, życiu rock’n’rollowca i motocyklowych eskapadach, ewentualnie o supersamochodach… czyli ulubione tematy dużych chłopców.
                O ile AC/DC wydało piętnaście płyt (ostatnia to znakomita „Black Ice” z 2008 roku) i wszystkie brzmią tak samo, jakby grali ten sam utwór na każdej z nich przez bite czterdzieści minut, czasem dłużej (bynajmniej nie jest to wrzuta), o tyle Airbourne robi tak samo, to słychać, ale przetwarza znane motywy, przez coś, czego bracia Young i spółka już dawno nie mają – spontaniczność, żywiołowość i młodość.
Nie ma u nich, co prawda słynnego mundurka, preferują jednak bardziej spocone torsy i mokre od potu posklejane włosy oraz skórzane motocyklowe spodnie, ale grają w zasadzie tak samo. W zasadzie, bo różnic można by pewnie wskazać wiele, ale nie oto przecież chodzi, żeby pogrążać i mieszać z błotem zasłużonych dinozaurów i klasyków.
                Airbourne to zespół ciekawy i paradoksalnie do zdartego już mocno mam wrażenie stylu grania bardzo świeży i… oryginalny. Potrafi wyciągnąć z rock’n’rollowej tradycji to, co najlepsze i przefiltrować ja przez wspomnianą młodość, żywiołowość i spontaniczność. To po prostu wieczni chłopcy, którzy chcą być tacy jak AC/DC, grać tak jak oni, ale nie kopiować. Chcą się bawić zabawkami, które znane są wszystkim od dawna. Nie naśladować, ale myśleć podobnie, przetwarzać. Imitować, ale robić to puszczając oczko do zagorzałych fanów AC/DC.  Tak naprawdę, to składają oni hołd, odwołując się tym samym do ich słynnego utworu, i robią to w wielkim stylu.
                Są raczej godni miana następców, aniżeli naśladowców czy szufladkowania ich jako „kopia” – gdyż robią to z wielkim wyczuciem i naprawdę cieszą się tą muzyką. Kiedy AC/DC zabraknie, a musi nadejść niestety kiedyś ten moment, Airbourne będzie godnie ich reprezentował. Reprezentował, a zwłaszcza wspominał podobnym stylem, podobną tematyką, a może i własnymi wersjami klasycznych utworów swoich australijskich „starszych” kolegów.

Kiedyś z rozmarzeniem mówiono „Acepiorundece…”, niedługo będzie można pewnie tak samo mówić z rozmarzeniem „Airbourne…”. A my, jeśli kiedyś chłopaki zawitają do Polski, co mam nadzieję nastąpi, będziemy mogli sobie dodatkowo przed koncertem, widząc rozkładających się muzyków i zaczynających grać swojego ukochanego rock’n’rolla, przypomnieć słowa utworu „Giganci tańczą” Budki Suflera z płyty pod tym samym tytułem: „wylądował ich desant[1], oliwią już broń…”.
Ich muzyka właśnie jest jak desant, a  kiedy  wylądują… nie mają litości dla nikogo...
   


[1] Airbourne (ang.) – desant z powietrza; tu w formie australijskiej, gdyż zarówno w brytyjskim, jak i amerykańskim angielskim słowo zapisuje się „airborne”, również stosuje się go jako określenie do pocisków (airborne missiles” – pociski powietrzne, lotnicze).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz