niedziela, 23 stycznia 2011

Wspomnienia i refleksje (część I)

Piękne pożegnanie:
Bathory – Nordland I & II

Jeden z niepodważalnych twórców black, epic i viking metalu, multiinstrumentalista, wokalista i legenda – Quorthon - występujący pod szyldem Bathory, długo nie mógł znaleźć swojego brzmienia. Szukał, dając podwaliny pod nowe gatunki muzyki metalowej, zawędrował nawet do tradycyjnego thrash metalu, który odczytał przez pryzmat swojego geniuszu, ale najpełniej wyraził się na swoich dwóch ostatnich płytach. A właściwie na jednej, bo „Nordland” to dyptyk. Jedna płyta rozbita na dwie części, pisana na przestrzeni kilku lat. Obok „Twilight of the Gods” z 1990 roku to jedne z najpiękniejszych płyt, jakie słyszałem. Wówczas nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że „Nordland” będzie ostatni, ale on zrobił te płyty tak jakby wiedział, że będą właśnie jego ostatnimi. I paradoksalnie tak się właśnie stało. Pewnie, nie otwieram szeroko, żadnych drzwi, bo one są szeroko otwarte, ale…
            Dyptyk „Nordland” to dzieło magiczne. Dzieło wybitne. Najlepiej nagrane i zrealizowane z wszystkich jego płyt, zawierające ponad dwie godziny materiału, będące przekrojem właściwie całej jego twórczości, całego jego geniuszu. To dzieło epickie i potężne. Dosłownie miażdżące i powalające na kolana. Czego na tej płycie nie ma… mamy ciężkie, ostre riffy, mamy bogate melodyjne pasaże i solówki, mamy mroczne, podniosłe, chóralne i liryczne, akustyczne momenty, mamy klasyczny trash metal, mamy black metal, mamy power metal, mamy epic metal, mamy viking metal, mamy folk metal…nie ma chyba tylko growlowania…a wszystko razem stanowi mieszankę oszałamiającą. Mieszankę po prostu piękną i masywną, taką, która wbija w fotel, taką, która sprawia, że w kącikach oczu pojawiają się łzy…
            Każdy wybitny artysta i twórca wie, kiedy nadchodzi jego czas. Kiedy ma się pożegnać. Mozart tworząc na zamówienie „Mszę D-Moll Requiem KV 626” wiedział, że tak naprawdę pisze ją dla siebie. Bethoveen skończywszy „IX Symfonię” wiedział, że to jego ostatnia. Mahler pisząc „X Symfonię” zwaną „Piekło Dantego” wiedział, że już jej nie ukończy. Hendrix dawał z siebie wszystko na swoim ostatnim koncercie sylwestrowonoworocznym w 1970 („Band of Gypsys”), bo wiedział, że to już koniec jego misji. Dio nagrywając z Heaven & Hell „The Devil You Know” prawdopodobnie wiedział, że to jego ostatnia płyta, więc dał z siebie wszystko. Kubrick zamykając się w swoim domu w 2001 roku, wiedział, że robi to po raz ostatni. Norwid mówiąc: „Przykryjcie mnie lepiej” – czuł obecność Śmierci, wiedział, że przyszła po niego. Tuwim pisząc na serwetce słowa: „dla oszczędności zagaście światłość wiekuistą, gdyby mi kiedyś miała zaświecić…” podświadomie czuł, że to ostatnie jego słowa, ostatnie, które wyjdą spod jego genialnego pióra. Tolkien w ostatnim swoim liście (do córki Priscilli) pisał: „W tej chwili jest duszno, parno i deszczowo – prognozy są jednak pomyślne.” – przeczuwał, że to już koniec jego podróży po Śródziemiu. Beksiński w swojej ostatniej audycji, żegnając się ze słuchaczami, wiedział, że żegna się na zawsze, że idzie nadawać audycje w niebie…
Wreszcie Quorthon  - pożegnał się z tym światem i ze swoimi fanami tymi dwiema płytami, bo wiedział, tak jak Hendrix, że jego czas się skończył. Że jego misja dobiegła końca. Wiedział, że nadszedł czas odpłynięcia jego okrętu do Valhalli. Wiedział, więc dał z siebie wszystko. Dał świadectwo swojego geniuszu i potęgi. Potęgi wpływu na muzykę metalową. Nieomal tak, jakby chciał powtórzyć słowa Jezusa Chrystusa: „To czyńcie na moją pamiątkę…” Dziękujemy…  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz