wtorek, 5 maja 2020

Warbringer - Weapons of Tomorrow (2020)


Jedni mówią, że thrash metal się już dawno skończył, inni wskazują znakomitą formę wyjadaczy, którzy na zawsze pozostali w cieniu Metalliki, a są i tacy, którzy powiedzą, że thrash metal to tylko Meta. Nie należę do żadnych z tych grup. Należy też sobie przypomnieć, że jest całe mnóstwo bardzo dobrych młodych zespołów, które sięgając po wzorce swoich idoli również potrafią nagrać albumy bardzo dobre, a nawet mogące konkurować z najlepszymi dokonaniami największych tuz gatunku. Takim krążkiem z pewnością może być szósty album studyjny Amerykanów z formacji Warbringer...

Całkiem możliwe, że w ogóle nie kojarzycie tej grupy. Nie dziwi mnie to, bo też jej dotychczas nie znałem. Warbringer powstał w 2004 roku w Kalifornii i zadebiutował albumem "War Without End" w 2008 roku, a już rok później wydał drugie pełnometrażowe wydawnictwo "Waking into Nightmares". W 2011 wyszedł "Worlds Turn Asunder", w 2013 wydali "IV: Empires Collapse", a w 2017 roku "Woe to the Vanquished". W międzyczasie wielokrotnie zmieniał się skład grupy, którego liderem od samego początku jest wokalista John Kevill. Najnowszy, szósty już album Warbringer, miał swoją premierę 24 kwietnia tego roku i śmiało można powiedzieć, że to jeden z najlepszych albumów pierwszej połowy 2020 roku, a na pewno najciekawsze wydawnictwo zespołu. Panowie nie kryją w nim swoich inspiracji, zarówno Metalliką, jak i mniej znanym, a przecież doskonałym starym wyjadaczem jakim jest grupa Death Angel z którą trzy lata temu grali trasę, gdy starsi koledzy promowali swój ósmy album "The Evil Divide". Sprawdźmy jednak jak wypadają "Weapons of Tomorrow".

Zaczynamy od "Firepower Kills" zaczynającego się od świstu przelatujących myśliwców, a następnie szybkiego wjazdu gitarowego riffu i marszowej perkusji, by po chwili rozpędzić się do bardzo solidnego thrashowego łojenia brzmiącego tak jakby nie było nagrane współcześnie, a gdzieś w latach 80tych i do tego okraszonego solidną solówką, surowym basem i dobrą, jak na standardy thrash metalu dość techniczną perkusją. Po nim wskakuje świetny "The Black Hand Reaches Out" z mocnym perkusyjnym bitem i równie udanym riffem, który jako całość doskonale sprawdzi się na koncertach. Fantastycznie wypada też wokal Kevilla, który pozwala sobie na nieco harshowane podejście do swoich partii. Zdecydowanie jest to utwór, którego nie powstydziłby się wspomniany Death Angel gdzieś w latach 80tych czy może nawet Overkill z tamtego czasu. Jako trzeci pojawia się "Crushed Beneath the Tracks", którego nie powstydziłaby się z kolei ani Metallica, ani Megadeth, ani wspomniane wcześniej. Nieco wolniejszy, ale równie wżerający się w głowę ostrym riffem, solidną perkusją i surowym, ale nie za surowym brzmieniem, a przy tym znakomitymi umiejętnościami technicznymi obecnego składu. Wyraźnie słychać, jeśli tylko sprawdzicie wcześniejsze płyty Warbringer, jak bardzo ten zespół się w ciągu szesnastu lat swojego istnienia rozwinął. Tak, to nadal standardy i dobrze znane thrashowe zagrywki, ale umieć porwać świeżym podejściem w tych wytartych szlakach to jednak też trzeba potrafić.


Nieco ponad siedmiominutowy "Defiance of Fate" to jedna z perełek tego albumu. Nieznacznie przywołujący z początku balladowe wstępy Metalliki żeby wspomnieć "Sanitarium (Welcome Home)" czy "Fade to Black" czy niektóre kawałki wczesnego Testament, by szybko zaczyna się rozkręcać do szybszych obrotów, a panowie nie boją się sięgnąć po odrobinę progresywnej stylistyki, która nie obca wszakże była zespołom grających thrash metal. Tu także Kevill zaskakuje możliwościami głosu, bo sięga po wyraźny growl i choć panowie trzymają się kursu thrashowego, to miejscami kawałek zbliża się trochę do wczesnego death metalu. Przez większość czasu jest to jednak utwór o wyraźnym zabarwieniu balladowym, łagodniejszym od wcześniejszych, a przy tym brzmiącym naprawdę znakomicie. W "Unraveling" wracamy do zdecydowanie szybszego, ostrzejszego grania przypominającego trochę strzały z armat. Marszowe tempo i świetne szybkie wokalne nawijki potwierdzają nie tylko wysoką formę Warbringer, ale także świeże podejście do thrashowego grania, którego naprawdę dobrze się słucha. Kolejnym zdecydowanym faworytem na szóstym wydawnictwie formacji jest kolejny ponad siedmiominutowy numer zatytułowany "Heart of Darkness" oparty wokół powieści Josepha Conrada Korzeniowskiego pod tym samym tytułem. Panowie bawią się w nim ponownie klimatem, sięgają po niemal black metalowe rozwiązania (perkusja!) i znów zdają się trochę przywoływać progresywne ciągoty Metalliki. To potężny, mroczny i bardzo epicki kawałek o świetnym tempie i fantastycznie się rozwijający. W finale nie sposób nie poczuć grozy i ciar na plecach, zrozumieć strachu jaki odczuwał Kurtz wykrzykując swoje ostatnie słowa: "Horror".

Następny w kolejce nosi tytuł "Power Unsurpassed". Wracamy w soczyste rejony ostrego i szybkiego thrashowego łojenia. Ponownie nie sposób nie odeprzeć wrażenia, że to kawałek który mógłby być nagrany w latach 80tych i mógłby znaleźć się na którejś z płyt Exodusa, Testamentu czy Death Angel właśnie, a przy tym zachowuje całkowicie własną tożsamość czerpiąc garściami z klasyki gatunku. Świetny jest także rozpędzony "Outer Reaches", który ponownie jest jak wyrwany z najlepszych lat thrashowego grania. Jest szybko, ostro, surowo i soczyście zarazem, a przy tym także nieco punkowo i wreszcie nawet progresywnie troszkę rodem z Voivod. Przedostatnim numerem jest kolejny oparty o literaturę, a mianowicie "Notre Dame (King of Fools)" inspirowany powieścią Victora Hugo "Katedra Marii Panny w Paryżu". Ponownie mamy do czynienia z bardzo solidnym, mrocznym i ciężkim kawałkiem, a wokalnie znów można doszukać się wyraźnych nawiązań do black i death metalu. Na koniec, panowie zaś serwują jeszcze jedną rodzynkę w postaci masywnego "Glorious End" mającego w sobie coś z Manowar. Przepełniona smutkiem i bólem opowieść młodego chłopaka, któremu ojciec nakazuje się nie bać i wypełnić swoje przeznaczenie, bo przodkowie patrzą, sprawia, że na plecach mimowolnie pojawia się dreszcz. Wolny wstęp, który po chwili przechodzi w bitewną szarżę rzeczywiście kojarzy się z epickim metalem, ale także ma w sobie sporo z wczesnej Metalliki. 

Ocena: Pełnia
Rzadko obecnie sięgam po thrash metal, a już w szczególności po nowe zespoły, choć trafiwszy na kilka nowych numerów Warbringera postanowiłem nie tylko sprawdzić wcześniejsze albumy, ale przede wszystkim odsłuchać najnowszy. Nie zawiodłem się. "Weapons of Tomorrow" to kawał bardzo solidnego, szalonego thrash metalu na najwyższym poziomie, który mruga oczami do klasyków i tuz gatunku z szacunkiem, a jednocześnie pokazuje, że w tym graniu nadal jest miejsce na świeże, kopiące dupsko granie. To album, który można śmiało postawić obok największych dokonań wspomnianych zespołów, ale także nie tylko najlepszy album Warbringer, jak również jedno z najlepszych wydawnictw jakie usłyszycie w tym roku. Nie ma tu mowy o nudzie, monotonii czy mieliznach, ani suchym brzmieniu (nowy Testamencie patrzę na Ciebie z odrazą), a pięćdziesiąt jeden minut mija szybko i od razu ma się ochotę puścić go ponownie. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz