Napisała: Karolina Andrzejewska (The Superunknown)
Pomysłodawczynię
projektu Klamka poznałam przypadkiem, dokładnie miesiąc przed
trzecią rocznicą śmierci Chrisa Cornella – jednego z
najważniejszych artystów w moim życiu. Tak naprawdę nie do
końca wierzę w takie zbiegi okoliczności więc traktuję ten fakt
jak swego rodzaju przeznaczenie. Zresztą wypadki potoczyły się dla
mnie w tym kontekście zupełnie nieprzewidywalnie i naprawdę
szybko. Na tamtym etapie wiedziałam już, że 18 maja Klamka wydaje
płytę zatytułowaną „Tribute to Chris Cornell” i obejrzałam
filmik promocyjny, w którym usłyszałam obszerny fragment „Murderer
of Blue Skies” – utworu oryginalnie pochodzącego z ostatniego
krążka Cornella. Nie powiem, przeżyłam zaskoczenie zupełnie inną
aranżacją tej kompozycji i głębokim damskim głosem, który ją
wyśpiewywał. Zaintrygowana wymieniłam kilka wiadomości z
wokalistką i dostałam od niej przedpremierowo do przesłuchania
wszystkie utwory z, jak się okazało, znakomitej płyty. Właściwie
na tym stwierdzeniu mogłabym zakończyć recenzję ale byłoby to
niezwykle dla tego materiału muzycznego krzywdzące. Należy mu się
bowiem odpowiednia porcja zachwytu.
Szkoda, że premiera
płyty „Tribute to Chris Cornell” zbiega się w czasie z trudną
i dziwną sytuacją, w której znalazł się świat, odwracającą,
siłą rzeczy, nieco naszą uwagę od spraw ulotnych i
nienamacalnych. Ale może właśnie dlatego, z całego serca polecam
Wam posłuchać „Tribute” właśnie teraz, szczególnie w
chwilach zwątpienia czy psychicznego zmęczenia. Ta subtelna muzyka
ukoi Wasze rozedrgane serca i wyciszy natłok kłębiących się w
głowie myśli. Zachwyci Was przy tym z pewnością brakiem
efekciarstwa, niezwykłym profesjonalizmem i doskonałym brzmieniem. „Tribute” jest
albumem nagranym i wyprodukowanym przez pasjonatów muzyki, bez
udziału wytwórni płytowej, za to w całości sfinansowanym własnym
sumptem. To materiał będący dowodem na to, że marzenie zawsze
znajdzie swój sposób na bycie spełnionym, a puzzle kosmicznej
układanki dają się czasem radę ułożyć w idealny obraz w
odpowiednim momencie.
Jakub Grzywacz - perkusista |
Płyta jest po
prostu świetna. Spójna, podporządkowana wyraźnej myśli
przewodniej o tym, aby interpretacjami odbiec jak najdalej od
oryginałów, z efektownie wplecionymi elektronicznymi motywami i
specyficznym vibe’em kojarzącym mi się z ciepłem i spokojem.
Szczególnie dzięki uzyskanym tu muzycznym barwom oraz wspaniałemu
wokalowi Małgosi. Jej głos ma w sobie coś miodowego ale
równocześnie jest nośnikiem odpowiedniej porcji smutku niezbędnej
do tego, aby kompozycje autorstwa Chrisa Cornella brzmiały w jej
wydaniu wiarygodnie. Słychać zresztą doskonale, że zostały one
przepuszczone przez filtr doświadczeń wokalistki, jej wrażliwości
i emocji.
Dawid Broszczakowski - klawisze, produkcja, aranżacja |
Opis, który
przeczytaliście może nieco dziwić. Piszę bowiem o spokoju i
wyciszeniu podczas gdy na „Tribute to Chris Cornell” składają
się przecież nie tylko słynące z subtelności kompozycje
reprezentujące solowe dokonania Chrisa Cornella ale również utwory
pochodzące z repertuaru Audioslave i Soundgarden. Klamka dokonała
jednak rzeczy wybornej aranżując tę muzykę w zupełnie
nieoczekiwany sposób i uzyskując tym samym efekt absolutnej
świeżości. Owszem, nikt tu nie porywa się na jazzujące
interpretacje „Rusty Cage” czy „Ty Cobb”. To mogłoby
zabrzmieć kuriozalnie lub groteskowo. Kompozycje dobrano według
określonego klucza i jeśli ktoś jest fanem twórczości Chrisa
Cornella, z łatwością ów klucz rozgryzie.
Marcin Grabowski - bas |
Najbardziej
poruszającym utworem z płyty jest dla mnie „Be Yourself”,
podany tu, tak, jak ja sama rozumiem jego sens. Z lekką nutą
rezygnacji, bez fajerwerków, za to z przepięknym towarzyszącym
wyśpiewywanym słowom smutnym fortepianem. Niespodziewany, a
zarazem oryginalny jest pomysł na dodanie hipnotyzującej
elektroniki do mojego ukochanego „All Night Thing” (utworu z
repertuaru Temple of the Dog) i saksofonu w „Nearly Forgot My
Broken Heart”. W obu przypadkach, choć ryzykowne, zabiegi te
okazały się być bardzo korzystne i zapadające w pamięć.
Piotr "Mendry" Mędrzak - gitara, chórki, aranżacja, sample miksy |
Bujające,
dynamiczne „Dead Wishes” kojarzy się natomiast z jazdą długą,
prostą jak blat stołu autostradą gdzieś na amerykańskim
wybrzeżu. Za to „Like a Stone” doskonale oddaje zaklęty w tej
kompozycji klimat oczekiwania na nieuniknione. A zaraz potem
„Fell on Black Days” z nieco „połamanym” metrum,
zdecydowanie krótsze i być może mniej dramatyczne od oryginału za
to, z konkretnego powodu, wybrzmiewające w uszach słuchacza długo
po skończeniu się płyty. Moim zdaniem to znamienne i świadczące
o dużym wyczuciu twórców, że akurat tę, a nie inną kompozycję
wybrano jako wieńczącą albumu. Najmniej do całości
pasuje mi „Doesn’t Remind Me”, ale może to dlatego, że ja w
ogóle nie przepadam za tym utworem. Wolałabym żeby Gosia swym
pięknym, aksamitnym głosem zaczarowała na przykład „Boot Camp”
lub „Rowing”. A w „Doesn’t Remind Me” uzyskano nieco
łobuzerski efekt, choć być może jest on zamierzony i właśnie
tak chciano sparafrazować ten kawałek.
Małgorzata Kujawska - Zemła - wokal |
Ze względu na moje
uwielbienie dla Chrisa Cornella pomysł na stworzenie płyty będącej
hołdem dla jego twórczości zawsze uznam za trafiony. Jednak w
przypadku albumu „Tribute to Chris Cornell” w żadnym wypadku nie
można mówić o sztampowym odśpiewaniu przez wokalistkę kilku jej
ulubionych utworów zmarłego mistrza. Muzycy, dzięki którym
urzeczywistniło się pewne nieśmiałe marzenie to artyści z krwi i
kości a do tego ludzie obdarzeni talentem i umiejętnością
przekazywania uczuć przy pomocy dźwięków. Dla mnie w muzyce liczą
się jedynie takie kombinacje.
Myślę, że płytę
„Tribute to Chris Cornell” docenią także nie-fani Cornella i
fakt ten, według mnie, stanowi o jej dodatkowej wartości. Każda ze
znajdujących się tu kompozycji mogłaby z powodzeniem stać się
przebojem. Ale nie w tym zdewaluowanym i aktualnie obowiązującym
tego słowa znaczeniu tylko naprawdę.
Zdjęcia: Tomasz Możdżeń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz