niedziela, 6 października 2019

Kenneth Minor - On My Own (2019)


Znacie to. Leniwa niedziela, jajecznica, kawka, herbatka, niedoczytana książka i... osioł zjadający papierowe listki z drzewka w dużym pokoju. Standard...

Kenneth Minor być może nie jest znaną grupą, dla mnie to także pierwsze spotkanie, ale muszę przyznać, że z całą pewnością bardzo przyjemne i zaskakujące. Najnowszy, dopiero co wydany, bo 4 października, album jest trzecim krążkiem niemieckiego kwartetu. Dwa wcześniejsze pojawiły się kolejno w 2010 ("If That They Can Not Help It") i 2017 ("Phantom Pain Reliever"), w tym samym roku wygrali też Innocent Award w kategorii "Best Singer/Songwriter". Na trzecim albumie, choć nie wiem jak było na poprzednikach, postawili na cudnie brzmiącą mieszankę z pogranicza folku, country, bluesa i popu wyrwanej gdzieś z końcówki lat 60tych i 70tych, jednakże bez nachalnej próby odtwarzania retro stylistyki. 

Na dzień dobry "Age of Reason" zaczynający się delikatną i ciepłą melodyjną gitarą. Perkusja nadaje klimatu równie delikatnie pulsując, a Bird Christiani, czyli wokalista grupy, czaruje opowieścią śpiewaną bardzo przyjemnym, aksamitnym głosem. Wtem, świetna harmonijkowa solówka. Żywszy, bardziej rockowy charakter wyjęty trochę z Ten Years After albo Creedence Clearwater Revival, wreszcie folkowych bardów w rodzaju Neila Younga, Boba Dylana czy Toma Waitsa, jest świetny "Fed Up". Prawdziwą jazdą jest równie znakomity "Wrap up a Deal" który porywa do tańca z talerzami i szklankami - wiecie, takie standardowe szaleństwo na dobry początek dnia. Spokojniej, bardziej leniwie robi się na powrót w numerze tytułowym, o wyraźnie bluesowym rodowodzie. Urocze. Muzycy zdają się potwierdzać tę opinię, bo piąty kawałek nosi tytuł "True". Tu robi się jeszcze bardziej leniwie, a gitara melodią skręca troszkę w poczciwe country. Nie brakuje też w nim cudownie brzmiącej harmonijki, która wieńczy utwór. Country, choć w dużo żywszym troszkę westernowym tonie, wita nas także w "Happy Man". Bluesy? Proszę bardzo! Świeżo brzmiące, trochę smutne, a trochę radosne granie tego tupu czeka ponownie w utworze "Bad Conscience Blues", który fantastycznie buja i wprost urzeka klimatem. 


Rockowe klimaty z kolei powracają wraz z kroczącym i bardzo udanym "Breach". Spokojniej i przede wszystkim rodzinnie robi się w "Hidden Berries" gdzie do Christianiego dołączają wokale żeńskie i delikatnie przesuwają w te rejony folku gdzie śpiewa się w większym gronie. Ponownie wraca też harmonijka, a w finale dołącza jeszcze cudowne pianino (dokładnie takie jak na zdjęciu okładkowym). Urocze. Kolejnym kawałkiem byłby zachwycony sam Robert "The Devil" Johnson. Nosi tytuł "Dash of Sadness" i brzmi tak jakby był nagrany w rejonie delt Mississippi, z tą różnicą że nic nie szumi. Jest trochę słonecznie, trochę leniwie, a trochę smutno - dokładnie jak przystało na takie granie i zarazem ujmujące pięknem i wyczuciem. Sporo z bluesa jest także w "Girl from Berlin", który z kolei brzmi tak jakby był wyrwany z repertuaru Genesis z początku lat 90tych. Nawet Christiani brzmi tutaj jak Phill Collins. Na deser zaś krótki finał z hammondowymi klawiszami. Po prostu miodne. A skoro padło nazwisko Neila Younga, to na sam koniec Kenneth Minor serwuje nam jeszcze przecudny cover utworu "My My, Hey Hey (Out of the Blue)".

Ocena: Pełnia
"On My Own" to zbiór piosenek o życiu, przepełnionych smutkiem i miłością. Nie ma tu miejsca na rozbuchanie czy efektowne, ciężkie brzmienie, bo wszystko rozgrywa się na łagodnych, pełnych emocji dźwiękach i lekkich, świetnych liniach wokalnych, a przede wszystkim opowieściach, które znamy i do których zawsze, nawet nieświadomie wracamy. To płyta, która łapie za serducho i nie potrafi się znudzić nawet gdy jest puszczona w zapętleniu - idealna na poranki i wieczory. Taka, która sprawdzi się zarówno jesienią, jak i zimą, ale i jestem pewien że wielu zrobi też dzień na wiosnę. Jest na niej trochę tak jak w życiu - trochę ze słońcem, a trochę z deszczem, trochę w kolorach, a trochę w szarościach i w każdej z tych odsłon jest tutaj prosto i pięknie. Na koniec jeszcze, ważny komunikat: żaden osiołek nie ucierpiał przy realizacji tej płyty (oraz pisania jej recenzji).



Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz