W zeszłym roku były aż dwie płyty norweskiej formacji Tusmørke, a w tym nie było żadnej. No prawie, bo za taką można uznać trzeci krążek solowego projektu Krizla*. Nie bez powodu wspominam o jego macierzystej formacji, bo niektóre brzmienia i rozwiązania zawarte na tym albumie mogłyby znaleźć się na "Osloborgerlig Tusmørke: Vardøger og Utburder Vol.1", którego do dzisiaj słucham z wypiekami na twarzy...
Na najnowszej płycie Krizla znalazło się sześć utworów skomponowanych w oparciu o klawisze, elektronikę, flet, automaty perkusyjne, analogowe i cyfrowe źródła dźwięku. Całość tworzy nietuzinkową, eksperymentalną i wręcz pozaziemską, bo pomyślaną tak, by nadawała się na podróż międzygwiezdnym autobusem w nieznane regiony galaktyki. Tytuł albumu nawiązuje bowiem do autobusu o takiej właśnie nazwie kursującym do Ulven w Oslo, gdzie siedem lat temu Krizla nagrywał swoje pierwsze wydawnictwo Alwanzatar. Obecnie autobus tej linii zniknął z rozkładów, a Krizla postanowił złożyć mu mały hołd i przygotował, jak podkreśla w notatce prasowej, muzykę do słuchania autobusem, który mknie do swojego piekielnego terminalu. Rzut oka na okładkę jest tutaj konieczny, bo można ją interpretować w różny sposób. Jednym z nich, bliskim konceptowi z tytułu i wspomnień Krizla zdecydowanie przywodzi na myśl linie poszczególnych autobusów, które się ze sobą przenikają i krzyżują. Co znamienne wszystkie nikną w ciemnej chmurze, która może być dymem prosto z piekielnych czeluści lub częścią jakiejś mgławicy albo czarnej dziury, która te trasy zaczęła pochłaniać. Z drugiej różnobarwne linie kojarzyć się mogą z żyłami i tętnicami, które również się ze sobą krzyżują pompując krew w każdy zakamarek ciała. Jedna z tych linii nawet jest odpowiednio poszarpana, jakby miała potwierdzać to spostrzeżenie. Spróbujcie sami ocenić co widzicie, dokąd biegną te linie i czym one są. Osobiście uważam, że obraz ten jest bardzo niepokojący i kapitalnie łączący się z metafizyczną, kosmiczną tematyką tego albumu.
Zaczynamy od niepokojącego "Laserkanondiplomati" wyrwanego trochę z twórczości Kraftwerk czy Tangerine Dream. Elektroniczne przebłyski łączą się tu z perkusją i syntezaotorowo-moogowymi tonami tworząc dźwiękowe wyobrażenie skoku w nadświetlną. Jest mroczno i psychodelicznie, a zarazem wielobarwnie i niezwykle wciągająco. W podobnym tonie utrzymany jest świetny "Over lavadekkede sletter" rodem wyjęty z jakiegoś kosmicznego horroru, w którym nikt nie usłyszy Twojego krzyku. Brzmi to zupełnie tak, jakbyśmy przedzierali się przez opustoszałe korytarze statku, obok nas migały światełka, syczały iskry i zgrzytały elementy poszycia. Nie ma co się jednak dziwić, że panuje w nim taki klimat, bo w tłumaczeniu z norweskiego można by go przetłumaczyć jako "Ponad równinami lawy", a w tym przypadku powinno być co niektórym przynajmniej gorąco na samą myśl. Kawałek ten spokojnie mógłby zaś znaleźć się na wspomnianym kompilacyjnym albumie Tusmørke, bo atmosfera w nim panująca jest bardzo podobna. "Gufset fra avgrunnen" to trzeci utwór na płycie i tutaj także jest sporo z macierzystej formacji Krizli - flet na wietrznej, wręcz parującej z otchłani elektronice brzmi wręcz fenomenalnie i od razu kojarzy się z Tusmørke. Rozwijanie poszczególnych motywów znów zaś przywodzi na myśl Tangerine Dream, Jeana Michela Jarre'a czy Vangelisa wymieszanego z King Crimson. Po prostu świetne.
Drugą połowę płyty zaczyna "Så trist som du gjør meg nå", który otwierają perkusjonalia pulsujące w przestrzeni, tykanie i mroczne elektroniczne tony dołączające po chwili razem z kolejną porcją fletu. Ponownie jest niczym z zeszłorocznej składanki Tusmørke, co jest o tyle ciekawe, że wydaje się, jakby najnowszy album Alwanzatar był swoistym łącznikiem pomiędzy oboma muzycznymi światami. Intrygująco się też ten utwór rozwija, bo późniejsze perkusjonalia nadają mu wręcz dyskotekowego charakteru co fletem i przestrzenią elektroniki w tle ma bardzo psychodeliczny wymiar, który na samym końcu zostaje przerwany głośnym zgrzytliwym uderzeniem i zerwaniem wszystkich dźwięków, które w szumie powoli rozwijają się w przestrzeni ponownie, ale już tylko na chwilę. Rewelacja. Przedostatnim przystankiem jest "Syre Base" który kontynuuje ten bardziej przestrzenny klimat swojego poprzednika, ponownie sięgając po elementy których nie powstydziłoby się Tangerine Dream czy któryś z bawiących się elektroniką kompozytorów filmowych. Niepokojąca, pokręcona elektronika na wietrznym tle potrafi tutaj bowiem zrobić naprawdę niezłe wrażenie, a z każdym kolejnym odsłuchem to wrażenie się zdecydowanie potęguje. Ponowie niczym z Tusmørke robi się w ostatnim, zatytułowanym "Heros". Wszystko za sprawą fletowej melodyjki dominującej nad rozkręcającą się kolejną mroczną porcją elektroniki wyrwanej z jakiegoś filmu.
Ocena: Pełnia |
* Formalnie jest to jedenaste wydawnictwo projektu, wliczając w niego płyty z zapisem improwizacji koncertowych, pojedyncze utwory wydane wyłącznie cyfrowo, remiksów oraz również tegorocznego wydawnictwa kolaboracyjnego z Wepwavet, zarejestrowanego w 2016 roku na żywo i opartego na przywoływaniu duchów, demonów oraz zjawiska białego szumu.
Płytę przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz