sobota, 24 listopada 2018

R14/174: RusT, Lady Killer, Karski (23.11.2018, Drugi Dom, Gdynia)


Wielkie lody ruszyły, disco wreszcie trafił szlag/Zima prawie się zmyła, rock’n’rollem pachnie kraj./ Wszędzie jakby był znów wy duch, nowy luz,/Dobra stara muzyka między nami żyje znów. - chciałoby się zacytować początkową zwrotkę utworu "Rock'n'roll na dobry początek" Budki Suflera z czasów Romualda Czystawa przy mikrofonie. 

Problem w tym, że zima dopiero się w tym roku zacznie, ale w piątkowy wieczór można było o tym skutecznie zapomnieć w gdyńskim Drugim Domu, gdzie po raz kolejny odbył się koncert patronacki organizowany przez Roadhog Booking. Tym razem królował rock'n'roll właśnie i zaserwowały go trzy zespoły: trójmiejskie grupy Karski oraz Lady Killer i poznańska formacja RusT, która promowała wydany miesiąc temu drugi album studyjny zatytułowany "Night Will Fall".


Jako pierwsza na scenie Drugiego Domu rozstawiła się świeża, bo założona w tym roku gdańska grupa Karski, czyli trio założone przez Bartosza Karskiego (gitara, wokal) i wspieranego przez Pawła Rozkwitalskiego (perkusja, wokal) oraz Kacpra Wołka (bas, wokal). Karski wraz z zespołem postawił na mocno zakorzeniony w bluesowych standardach rock, bliski tak filmowej grupie The Blues Brothers, jak i naszemu rodzimemu Breakout. Energetyczne, gitarowe polskojęzyczne utwory z licznymi popisami i zapożyczonymi ruchami czy to od Pete'a Townshenda czy od Angusa Younga z AC/DC przedstawiały się solidnie i zdradzają spory potencjał na całkiem ciekawą grupę, która może prochu nie odkrywa, ale na pewno nadaje się do rozkręcania dobrej zabawy. Najsłabszy wydawał się jedynie wokal Karskiego, który radzi sobie nieźle gdy śpiewa na czysto, ale kiedy idzie w mocniejsze i szybsze, wykrzykiwane fragmenty to jego głos się gubi, ucieka i wyraźnie się męczy. Rytmiczne zagrywki gitary czy porządnie akcentowany, surowy i pulsujący bas zdecydowanie trzeba zaś zapisać na plus. Ten aspekt zdecydowanie jest do poprawienia, choć biorąc pod uwagę, że zespół Karskiego jest praktycznie debiutantem, to należy dać im czas na pełniejsze ogranie się ze sobą i nabranie wiatru w żagle, choć kariery na miarę Joe'a Bonamassy to raczej nie wróżę.

Po nim nadszedł czas na małą zmianę stylistyczną i przejście do rejonów hard rocka łamanego przez glam i hair metal spod znaku Guns N' Roses, Motley Crue czy współczesnych grup w rodzaju Steel Panther albo The Darkness. Gdyńska grupa Lady Killer, bo o nich mowa, zagrała taką właśnie melodyjną mieszankę hard rockowych, metalowych numerów o ironicznym zabarwieniu, jakie często króluje w tego typu graniu. Dominowały utwory z wydanej na początku listopada debiutanckiej płytki "Look At Me" (o której wkrótce napiszemy), ale nie zabrakło też całkowicie premierowej kompozycji, która nie znalazła się na albumie czy jednego coveru, w postaci kawałka wspomnianej już formacji The Darkness. Tu także próżno było szukać czegokolwiek nowego, ale na pewno nie można odmówić całemu zespołowi zaangażowania i dobrej energii, a zwłaszcza solidnego wokalu Wiktora Gabora (ustylizowanego trochę na Davida Bowie) którego z początku kompletnie nie było słychać, ale szybko zostało to poprawione. Dopracowałbym może kwestię strojów - bo o ile skórzane kurtki i chustki między włosami a'la Axl Rose czy natapirowane włosy są jak najbardziej na miejscu, to zwykła koszulka bejsbolowej drużyny jakoś średnio mi pasowała do całości i uważam, że Wiktor świetnie prezentowałby się w błyszczącym, srebrnym kombinezonie jaki nosił Bowie, choć może bez tych wszystkich dziwnych naramienników i wielkich kołnierzy. Ich granie, choć nie leży blisko moich obecnych i głównych muzycznych zainteresowań na pewno należy do intrygujących i takich, które sprawdzą się jako support któregoś z wymienionych wyżej zespołów.

Tak zwana gwiazda wieczoru, czyli poznański zespół RusT, nie należy chyba do szeroko kojarzonych, choć jest to grupa, która cieszy się w kraju całkiem niezłą popularnością. Wydany miesiąc temu, drugi album "Night Will Fall", niektórzy dziennikarze stawiają w opozycji do zagranicznej Grety Van Fleet, jako przykład jak należy podchodzić do tematu brzmień lat 60tych czy 70tych, choć byłbym daleki od takich porównań. Greta Van Fleet i RusT to dwie, zupełnie inne grupy. Nie tylko pod względem miejsca pochodzenia, ale i podejścia. RusT nie stawia na budowanie swojego brzmienia w oparciu o któryś z legendarnych zespołów, tak jak w wypadku Grety jest to Led Zeppelin, ale zgrabnie lawiruje między bluesowo-hard rockowym graniem z tamtych lat, a wpadającym w ucho popem, podanym w dobry, nieprzesłodzony sposób. Właściwy koncert tej grupy zaczął się po pierwszym numerze, przy którym najwyraźniej coś nie do końca było dogadane z dźwiękowcami i trwały ostatnie poprawki. RusT, podobnie jak trójmiejskie supporty, dał koncert solidny i energetyczny, dający porządnego kopa i zastrzyk uśmiechu na najbliższe kilka dni tak zwanego przedzimia prezentując materiał z obu płyt grupy (z przewagą jak sądzę, tego z nowej) oraz jednym coverem, którego nie jestem w stanie bliżej sobie skojarzyć i przypomnieć, a nie został on przedstawiony z tytułu. 

Rock'n'rollowy wieczór w Drugim Domu należy zapisać do tych udanych. Klimaty rockowo-bluesowe, zwłaszcza te podane w dobrym, porządnym stylu zawsze są w cenie. Do kompletu odrobinę wybijający się z tej stylistyki, bo leżący nieco obok, występ Lady Killer, który zgrabnie bawi się konwencją hard i szeroko pojętego glam rocka. Wszystkie trzy moim zdaniem zasługują na zainteresowanie, nawet jeśli nie grają niczego szczególnie odkrywczego, przynajmniej takie koncertowe - bo po prostu cieszą ucho, nie siląc się na wielkie eksperymenty czy nadmierne popisy umiejętności, a czasem w takim graniu to wystarczy, by zadowolić tych, którzy chcą posłuchać na żywo dobrej, energetycznej muzyki. Co zaś się tyczy frekwencji, to nie była ona wysoka, bowiem najwięcej osób chyba przyszło posłuchać Lady Killer, a na samym RusT zostały niedobitki tych, którzy przyszli na całość. Bywa i tak, a szkoda.

Zdjęcia własne. Więcej zdjęć na naszym facebooku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz