Dojrzały debiut - czy to jest w ogóle możliwe? W Polsce? Olsztyński progresywny kwartet pokazuje że tak i jestem niemal pewny, że podobnie jak ja stwierdzicie, że jest to jeden z tych debiutów jakie słyszy się naprawdę rzadko i od początku chce się jej kibicować. Czy można powiedzieć, że jest to najważniejszy progresywny debiut od czasu Riverside? Sprawdźmy!
Na początek jednak trzeba powiedzieć kilka słów o grupie Frontal Cortex, która powstała w Olsztynie w 2015. O sobie piszą, że wykonują muzykę bardzo osobistą, nasiąkniętą głębokimi uczuciami i emocjami oraz zróżnicowanym klimatem. (...) Poprzez dźwięki sugerują podróż w progresywno rockowe krajobrazy malowane emocjonalnym pędzlem. W nich szorstkie płótno spaja ciepłe barwy oraz łagodne kształty, które zmieniają się i czasem potrafią ciąć jak ostrze. Słowa obnażają wrażliwość i chęć poznawania świata takim, jaki jest. I nie ma w tym opisie żadnego pozerstwa ani fałszu. W skład zespołu wchodzą zaś czterej panowie: Bartosz Kukuć grający na perkusji, Grzegorz Gołaszewski grający na basie i będący jednocześnie wokalistą, Łukasz Gołaszewski i Rafał Piegat grający na gitarach.
Uwagę przyciąga już minimalistyczna, artystyczna grafika okładkowa utrzymana w czerwieni, tylko w kilku miejscach przebijających się czernią i ciemno niebieską barwą. Skulona postać nagiego mężczyzny zdaje się kroczyć po ziemi na czterech kończynach, być może podnosi się on w trakcie jakiegoś narkotycznego, transowego tańcu szamana, jakiegoś demona lub po prostu przytłoczonego życiem człowieka, a wszystko namalowane tak, jakby był to obraz, może nawet przywodzący na myśl niektóre prace Beksińskiego. Ten klimat zostaje znakomicie podkreślony przez otwierające album "Intro", które zaczyna się od delikatnych plemiennych bębnów i wysuwających się z ciszy gitarowych przepierzeń, które następnie płynnie przechodzą w znakomity "Graceless" utrzymany w stylistyce przywodzącej na myśl Tool i Soen. Niespieszne, pochodowe tempo z mocno wysuniętym basem i soczystą perkusją akcentowane mocniejszym rozwinięciem i świetny, dojrzały czysty wokal idealnie wpisany w atmosferę. Nie ma mowy jednak o kopiowaniu zagranicznych kolegów, bo już tu wyraźnie słychać, że panowie mają na siebie pomysł i tworzą własne dźwięki nastawione na atmosferę i gęste, wysmakowane, bardzo selektywne brzmienie. Po nim czas na "Beginning of the End", który zaczyna się od delikatnego akustycznego wstępu, ale z mocnym zaznaczonym basem. Tu ponownie główny temat jest utrzymany w niespiesznym tempie, ale z wyraźnym budowaniem atmosfery, która z jednej strony wbija w fotel, a z drugiej strony zachwyca niezwykłą swobodą, lekkością i płynnością wraz z kolejnymi rozbudowaniami i rozwinięciami. Jest moc! Następny w kolejce jest znakomity "Dissapointed", który w pewnym stopniu rozwija finał poprzednika i ponownie zdaje się mrugać do Toola czy Soen, ale robi to w subtelny i niezwykle porywający sposób. Do tego wszystkiego znakomicie dopracowane gęste, surowe, bardzo organiczne brzmienie zarówno gitar, jak i świetnych linii basu czy perkusji. Był to pierwszy numer jaki usłyszałem, zanim pojawiła się cała płyta i od pierwszej sekundy byłem po prostu kupiony tym brzmieniem i atmosferą, tak bardzo że szczęka jeszcze bardziej mi opadła gdy okazało się, że to polski zespół. Brawa!
Na piątej pozycji znalazł się utwór zatytułowany "Hangman". Tu ponownie genialnie wysuwa się na pierwszy plan bas Grzegorza, a konstrukcja kompozycji od początku jest bardzo żywa, przestrzenna i przemyślana pod względm budowania atmosfery - klimatyczne zwolnienie poprzedzające soczystą, rozbudowaną solówkę i wreszcie finałowego przyspieszenia. Świetny jest instrumentalny "Breakthrough" który otwiera szum fal i wiatru, delikatna gitara, wreszcie stopniowe rozbudowywanie razem z perkusją i rozwijającą się melodią gitar. Panowie nie uderzają ścianą dźwięku, nie epatują rozbuchanymi rozwinięciami, które donikąd nie prowadzą, a znakomicie, selektywnie rozkładają ciężar i akcenty podkreślające gęstą atmosferę. Po nim pojawia się "Blurred Line" z szybszym, surowym wejściem znów delikatnie przywołując w pamięci Soen, ale z wyraźnym własnym pomysłem na ten rodzaj progresywnego, nastawionego na atmosferę i emocje, grania. Następny numer to bardzo dobry "Before the Storm" któremu najbliżej chyba do Riverside, ale tylko z początku i ponownie nie ma też mowy o żadnej kopii. Delikatny wstęp, w znacznej mierze oparty na wokalu, który stopniowo się rozwija i znów fantastycznie buduje atmosferę i igra ze słuchaczem coraz bardziej rozbudowując tempo. Im bliżej końca tym panowie nie spuszczają z tonu i serwują świetny "Breath" o bodaj najbardziej przebojowym, radiowym charakterze, choć nawet na moment nie rezygnując z surowego, selektywnego brzmienia. Tu skojarzenia ponownie idą w kierunku innej polskiej grupy, a mianowicie Lion Shepherd, bo klimat jest tutaj bardzo podobny, nie ma tylko egzotycznych instrumentów. Na koniec zaś przychodzi czas na najdłuższy, nieco ponad sześciominutowy, znakomity utwór tytułowy, który tajemniczo rozwija się w czasie gitarowo-perkusyjnym pasażem o nieco psot-rockowym charakterze, by następnie znów delikatnie mrugnąć harmoniami i wokalizami do Toola i Soen. Dla mnie po prostu świetne.
Na początek jednak trzeba powiedzieć kilka słów o grupie Frontal Cortex, która powstała w Olsztynie w 2015. O sobie piszą, że wykonują muzykę bardzo osobistą, nasiąkniętą głębokimi uczuciami i emocjami oraz zróżnicowanym klimatem. (...) Poprzez dźwięki sugerują podróż w progresywno rockowe krajobrazy malowane emocjonalnym pędzlem. W nich szorstkie płótno spaja ciepłe barwy oraz łagodne kształty, które zmieniają się i czasem potrafią ciąć jak ostrze. Słowa obnażają wrażliwość i chęć poznawania świata takim, jaki jest. I nie ma w tym opisie żadnego pozerstwa ani fałszu. W skład zespołu wchodzą zaś czterej panowie: Bartosz Kukuć grający na perkusji, Grzegorz Gołaszewski grający na basie i będący jednocześnie wokalistą, Łukasz Gołaszewski i Rafał Piegat grający na gitarach.
Uwagę przyciąga już minimalistyczna, artystyczna grafika okładkowa utrzymana w czerwieni, tylko w kilku miejscach przebijających się czernią i ciemno niebieską barwą. Skulona postać nagiego mężczyzny zdaje się kroczyć po ziemi na czterech kończynach, być może podnosi się on w trakcie jakiegoś narkotycznego, transowego tańcu szamana, jakiegoś demona lub po prostu przytłoczonego życiem człowieka, a wszystko namalowane tak, jakby był to obraz, może nawet przywodzący na myśl niektóre prace Beksińskiego. Ten klimat zostaje znakomicie podkreślony przez otwierające album "Intro", które zaczyna się od delikatnych plemiennych bębnów i wysuwających się z ciszy gitarowych przepierzeń, które następnie płynnie przechodzą w znakomity "Graceless" utrzymany w stylistyce przywodzącej na myśl Tool i Soen. Niespieszne, pochodowe tempo z mocno wysuniętym basem i soczystą perkusją akcentowane mocniejszym rozwinięciem i świetny, dojrzały czysty wokal idealnie wpisany w atmosferę. Nie ma mowy jednak o kopiowaniu zagranicznych kolegów, bo już tu wyraźnie słychać, że panowie mają na siebie pomysł i tworzą własne dźwięki nastawione na atmosferę i gęste, wysmakowane, bardzo selektywne brzmienie. Po nim czas na "Beginning of the End", który zaczyna się od delikatnego akustycznego wstępu, ale z mocnym zaznaczonym basem. Tu ponownie główny temat jest utrzymany w niespiesznym tempie, ale z wyraźnym budowaniem atmosfery, która z jednej strony wbija w fotel, a z drugiej strony zachwyca niezwykłą swobodą, lekkością i płynnością wraz z kolejnymi rozbudowaniami i rozwinięciami. Jest moc! Następny w kolejce jest znakomity "Dissapointed", który w pewnym stopniu rozwija finał poprzednika i ponownie zdaje się mrugać do Toola czy Soen, ale robi to w subtelny i niezwykle porywający sposób. Do tego wszystkiego znakomicie dopracowane gęste, surowe, bardzo organiczne brzmienie zarówno gitar, jak i świetnych linii basu czy perkusji. Był to pierwszy numer jaki usłyszałem, zanim pojawiła się cała płyta i od pierwszej sekundy byłem po prostu kupiony tym brzmieniem i atmosferą, tak bardzo że szczęka jeszcze bardziej mi opadła gdy okazało się, że to polski zespół. Brawa!
Na piątej pozycji znalazł się utwór zatytułowany "Hangman". Tu ponownie genialnie wysuwa się na pierwszy plan bas Grzegorza, a konstrukcja kompozycji od początku jest bardzo żywa, przestrzenna i przemyślana pod względm budowania atmosfery - klimatyczne zwolnienie poprzedzające soczystą, rozbudowaną solówkę i wreszcie finałowego przyspieszenia. Świetny jest instrumentalny "Breakthrough" który otwiera szum fal i wiatru, delikatna gitara, wreszcie stopniowe rozbudowywanie razem z perkusją i rozwijającą się melodią gitar. Panowie nie uderzają ścianą dźwięku, nie epatują rozbuchanymi rozwinięciami, które donikąd nie prowadzą, a znakomicie, selektywnie rozkładają ciężar i akcenty podkreślające gęstą atmosferę. Po nim pojawia się "Blurred Line" z szybszym, surowym wejściem znów delikatnie przywołując w pamięci Soen, ale z wyraźnym własnym pomysłem na ten rodzaj progresywnego, nastawionego na atmosferę i emocje, grania. Następny numer to bardzo dobry "Before the Storm" któremu najbliżej chyba do Riverside, ale tylko z początku i ponownie nie ma też mowy o żadnej kopii. Delikatny wstęp, w znacznej mierze oparty na wokalu, który stopniowo się rozwija i znów fantastycznie buduje atmosferę i igra ze słuchaczem coraz bardziej rozbudowując tempo. Im bliżej końca tym panowie nie spuszczają z tonu i serwują świetny "Breath" o bodaj najbardziej przebojowym, radiowym charakterze, choć nawet na moment nie rezygnując z surowego, selektywnego brzmienia. Tu skojarzenia ponownie idą w kierunku innej polskiej grupy, a mianowicie Lion Shepherd, bo klimat jest tutaj bardzo podobny, nie ma tylko egzotycznych instrumentów. Na koniec zaś przychodzi czas na najdłuższy, nieco ponad sześciominutowy, znakomity utwór tytułowy, który tajemniczo rozwija się w czasie gitarowo-perkusyjnym pasażem o nieco psot-rockowym charakterze, by następnie znów delikatnie mrugnąć harmoniami i wokalizami do Toola i Soen. Dla mnie po prostu świetne.
Ocena: Pełnia |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz