niedziela, 28 stycznia 2018

Płyty niezdążone Część II




Są takie płyty, które mimo intrygujących rozwiązań dźwiękowych w rezultacie nie są porywające. Często dotyczy to takich dźwięków, które "nie leżą" w głównym nurcie tego, co słuchamy na co dzień, ale nawet jeśli słyszymy tylko pojedyncze utwory puszczamy je mimo uszu. W przypadku, gdy mamy do czynienia z całymi płytami i do tego wisi nad nami recenzencki obowiązek próby znalezienia w takiej muzyce takich intrygujących rozwiązań czy przyciągających elementów często są zwykłą męczarnią. W drugiej części "Płyt niezdążonych" zostajemy we Francji gdzie przyjrzymy i przysłuchamy się płytom, które przyszły do nas w zeszłym roku, a nie znaleźliśmy dla nich wystarczająco czasu by poświęcić im pełny tekst...

1. Amantra - As It Should Have Been

Amantra to projekt Thierry'ego Arnala znanego z formacji Fragment, a album "As It Should Have Been" jest drugim wydanym pod szyldem Amantra. Mroczny shoegaze wymieszany z elektroniką, dark wave i muzyką opartą na brzmieniu syntezatorów w zamierzeniu i w połączeniu z takim tytułem mógł wydawać się naprawdę ciekawy, Bardzo dobra jest na pewno okładka, która podkreśla mroczny, nieco industrialny charakter, jednakże nie znajduje ona przełożenia w dźwiękach zawartych na płycie.Nie jest to shoegaze oparty o gitary, a o elektronikę więc w moim odczuciu określanie tej muzyki tym gatunkiem właściwie mija się z celem, bo jest to muzyka całkowicie elektroniczna.

W pierwszym numerze zatytułowanym "Dust" słychać bowiem na hałaśliwych nieco drone'owych tonach w tle osadzono mocne, tłuste elektroniczne bity, a całość jest straszliwie monotonna. Ciekawszy wydaje się być "Ghost", który wytacza się powoli i również wytacza tłuste bity, a elektroniczne tło leci w tle. Niezły efekt psuje wokal podbity vocoderami i innymi urządzeniami przerabiającymi naturalny dźwięk. Poza tym później znów robi się zbyt monotonnie i sucho. Na trzeciej pozycji znalazł się cover grupy Godflesh "The Internal", w którym bity również nie atakują od razu, a całkiem przyjemnie całość wytacza się z ciszy i rozwija, niestety tak jest do momentu gdy wchodzą perkusyjne sample, które są nagrane wyraźnie za głośno przez co całość zlewa się ponownie w bezkształtną masę, zbitkę szumów i sztucznych bezpłciowych uderzeń. Bodaj najciekawszy na płycie jest numer "Kingdom", który bardziej skręca w synth wave gdzieś z lat 80 i może się kojarzyć z Duran Duran obdartym z ciepłych popowych zagrywek wymieszanym z wczesnym Nine Inch Nails. Efekt byłby jednak dużo lepszy gdyby grały to żywe instrumenty a perkusyjne bity nie były nastawione na nudną powtarzalność. Względnie interesujący i nieco szybszy pod względem tła jest drugi cover "Wa All Faulter" z repertuaru Jesu. Niestety bity znów przytłaczają brzmieniem, a całość monotonnością, "Yourself" ciekawie się zaczyna od żeńskiego wokalu i elektronicznych efektów, by znów rozwinąć się (o ile można to nazwać rozwinięciem) powtarzanie tych samych dźwięków i tłuste bity, które całkowicie psują przyjemność ze słuchania. Fajny jest początek ostatniego numeru "Over" gdzie użyto nawet gitary, ale znów efekt psują zbyt głośno nastawione bity.

Amantra dla niektórych może wydać się ciekawa i dużo bardziej interesująca niż dla mnie, ale mi się twórczość tego Francuza nie podoba. Brzmi sztucznie, monotonnie, nie ma żadnego klimatu ani charakteru, a do tego jest strasznie zrealizowana. Tłuste brzmienie elektronicznej perkusji i sampli jest przytłaczające i powtarzalne. Poza tym czy to normalne, że płyta która trwa niespełna czterdzieści dwie minuty wydaje się mieć długość co najmniej dwa razy taką? Nie polecam, choć może gdzieś na świecie są ludzie którzy taką muzykę cenią i znajdą w niej coś więcej niż ja. Ocena: Nów


2. Cantenac Dagar - Stilletonne

Francuski duet założony przez Stéphane Barascud i Aymerica Hainaux łączących muzykę drone, ambient i dźwięki beatbox wydawane przez ludzi. Używają banjo, elektroniki i odtwarzaczy kaset magnetofonowych. Na "Stilletonne" składają się dwie długie kompozycje  o łącznym czasie nieco ponad trzech kwadransów, ale tutaj nie czuć zmęczenia materiałem, a wręcz przeciwnie słucha się tego całkiem przyjemnie i to na tyle, że nie trzeba się o niej rozpisywać.

Tu również może przytłoczyć nieco monotonność, bo numery są powolne i nie są nastawione na rozwój. To, co słyszymy to różnego rodzaju modulacje, tony, zgrzyty, piski i szumy oraz bity wydawane przez usta muzyków tak jak robią to czasami raperzy na slamach. Całość mimo to jest dużo bardziej interesująca niż Amantra. Jeśli przesłuchać całość i zapętlić odtwarzanie da się tutaj wyróżnić swoisty koncept, przenikanie dźwięków i ich rozwijanie, a nawet pewne nierówności w wydawaniu bitów do mikrofonu przez muzyków. Jednocześnie jest to rzecz mocno eksperymentalna i abstrakcyjna, można nawet powiedzieć, że awangardowa, bo przez użycie ludzkiego beatboxu wymyka się konwencjom, gatunkom i założeniom.

Nie jest to muzyka łatwa, wymaga ona cierpliwości od słuchacza, zaangażowania i skupienia. Nie jest to także płyta, którą chce się słuchać często ani którą puszcza się znajomym podczas imprezy (chyba że chce się uzyskać efekt "jak pozbyć się gości w kilka sekund, aby więcej do Ciebie nie przyszli"). Warto sprawdzić, choć robicie to na własną odpowiedzialność. Ocena: Nów


3. Heliogabale - Ecce Homo

Zmieniamy klimaty na alternatywnego rocka prosto z Paryża. Heliogabale to grupa istniejąca od 1992 roku. Płyta "Ecce Homo", której premiera odbyła się we wrześniu zeszłego roku jest ich siódmym wydawnictwem studyjnym i jak można się dowiedzieć z notki dla zespołu jest kolejnym przełomem w ich stylu, który na każdej płycie starali się odkryć i zbudować na nowo. Zupełną nowością jest to, że po raz pierwszy zdecydowano się nagrać materiał w całości zaśpiewany po francusku. Jak brzmi nowoczesny rock w tym języku?

Otwiera "Tobogan" który jest niespieszny, liryczny i dość długi, bo trwa osiem minut z sekundami. Rozwija się powoli i z faktu francuskiego brzmi jeszcze ciekawiej, szkoda tylko że nie rozumiem o czym śpiewa wokalistka. Nieco dalej numer przyspiesza, ale pozostaje w niespiesznym, dość surowo nagranym tempie. Noise'owe zakończenie szumem zaś wprowadza w drugi kawałek czyli "Calibre" o dużo bardziej żywiołowym gitarowym charakterze. O ile muzycznie naprawdę jest fajnie, to efekt psuje język którego nie rozumiem i styl śpiewu oparty na frazach melodeklamowanych. Pod względem instrumentalnym bardzo ciekawy jest trzeci kawałek "Encore" o dość mrocznym, mocno dysonansowej konstrukcji, przypominającej rozedrganiem gymnopedia innego Francuza Erika Satiego. Efekt niestety ponownie psuje wokal, który z kolei tutaj jest dziwnie teatralny i nierówny melodycznie. Na czwartej pozycji znalazł się "Solitaire", który wraca do spokojniejszych brzmień, lirycznych i balladowych dźwięków, w których Heliogabale zostaje nawet wtedy gdy utwór wyraźnie przyspiesza. Następny jest "Attends Moi" o zadziornym gitarowym charakterze, który brzmi naprawdę kapitalnie, ale ponownie nie pasuje mi tu wokal - ani żeński, ani w tej formie, ani po francusku. "L'Automne" czyli numer szósty zostaje w gitarowym charakterze, ale sięga po nieco duszniejsze i mroczniejsze tempo. Tu także w rozwinięciu bawią się zarówno noise'ową rozedrganą formułą dźwięku jak i gymnopedicznymi konstrukcjami. Świetnie pod względem muzycznym wypada "Les enfant sauvages" gdzie jest dominuje dość duszny klimat, szybsze rozwinięcia łączące się ze zwolnieniami i znakomity motoryczny bas. Efekt naturalnie psuje wokal.  Na przedostatniej pozycji znalazł się "Borruasque" w którym wracamy do lżejszych, bardziej balladowych, może nieco wodewilowych zagrywek, które znakomicie przechodzą w nieco szybsze gitarowe zagrywki. Kończy "Dizzy" w którym dla odmiany śpiewa się po angielsku. Ponownie najciekawsza jest muzyka, bo wokalistka nie ma w moim odczuciu ani dobrego głosu, ani stylu.

Lubię gdy zespoły śpiewają w swoim języku, ale lubię też gdy ten język brzmi spójnie z graną muzyką. W Heliogabale francuski nie pasuje zupełnie do tego co jest grane, a już szczególnie gdy śpiewa go tak mało charakterystyczna wokalistka. Samo granie jest bowiem naprawdę niezłe, zwłaszcza ze względu na surowe brzmienie i ciekawe konstrukcje melodyczne mające swoje odbicie także w historii muzyki francuskiej, tak romantycznego Erika Satiego czy słynnej śpiewaczki Edith Piaf. Nie znam wcześniejszych dokonań tej francuskiej formacji i choć tej płyty (poza wokalem) słuchało mi się całkiem przyjemnie, to nie przekonali mnie do siebie na tyle żeby sprawdzić poprzednie albumy. Na pewno spodoba się ta płyta przede wszystkim tym, którzy znają tę grupę, pozostali mogą ją sobie zwyczajnie podarować. Ocena: Ostatnia Kwadra


Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości 
Creative Eclipse PR oraz Atypeek Music. Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz