wtorek, 23 stycznia 2018

Płyty niezdążone Część I



Na koniec roku zawsze zostają płyty, których nie zdążyło się przesłuchać, nie zdążyło opisać lub cały czas się je odkładało z różnych innych powodów. Sporo takich płyt zostało mi z zeszłorocznych partii od Creative Eclipse PR więc w tegorocznych "Płytach niezdążonych" o zeszłorocznych w krótszej formie będziemy się przysłuchiwać i przyglądać właśnie takim płytom. Niektóre są naprawdę dziwne, inne bardzo dobre, ale każda jest z zupełnie innej szuflady...

1. Les Lekin - Died With Fear

Austriacki rock psychodeliczny prosto z industrialnego Salzburga. Kosmiczne, pustynne pejzaże z majaczącym ponad planetą księżycem. Czają się tam dusze zapomniane, ale i te kochane. One tak samo jak my muszą się ze sobą ścierać i walczyć o byt. Cztery, długie i rozbudowane kompozycje nie zawierają żadnych słów, bo całość jest instrumentalna i choć samo brzmienie jest naprawdę fajne, to niestety numery są stosunkowo nudne i ciągle ma się wrażenie, że gdzieś już się to słyszało. Podobnych płyt słyszało się już wiele i były to pozycje znacznie ciekawsze, ale każdy kto uważa, że takiego grania nigdy za wiele może swobodnie po nią sięgnąć. Ocena: Ostatnia Kwadra


2. August Rosenbaum - Vista

Z Austrii lecimy do Danii, a konkretniej do Kopenhagi. Tutaj urodził się i tworzy August Rosenbaum, wszechstronny pianista, który wydaje także płyty ze swoją własną muzyką. "Vista" to jego drugi album, w którym łączy elektronikę i orkiestracje z brzmieniem pianina. Czasami jest jazzowo, a czasami wręcz popowo. Podobnie jak znienawidzony przez wielu system operacyjny Windowsa pod tą samą nazwą płyta ma swoje momenty, ale jej problemem jest spora monotonność i sztuczność materiału co sprawia, że mimo nieco ponad trzech kwadransów można poczuć znużenie. Nie ma tutaj konceptu, głębszego zamysłu, muzyka gra sobie, a słuchacz wyraźnie się nudzi, a przynajmniej ja nie potrafiłem jej przesłuchać do końca. Szkoda, bo trzeba zauważyć, że teledyski ma interesujące, a muzycznie niestety nie zachwyca tak jakby mógł   Ocena: Nów


3. Major Parkinson - Blackbox

Zostajemy w krajach skandynawskich, ale przenosimy się do Norwegii. "Blackbox" to czwarty album siedmioosobowej formacji grającej rocka progresywnego zabarwionego kinematycznym klimatem i podlanego wokalami rodem z twórczości Toma Waitsa czy Nicka Cave'a. Gęste brzmienie z początku naprawdę potrafi intrygować im jednak dalej tym bardziej można poczuć się przytłoczonym. Na "Blackbox" dzieje się naprawdę dużo, ale ostatecznie razi swoista plastikowość, bombastyczność i teatralność albumu. Podoba mi się pomysł na ich muzykę, ale zdecydowanie bardziej spodoba im się wielbicielom wyżej wymienionych panów, tym którzy Major Parkinson już znają, dla innych będzie ciężko się przez nią przebić. Warstwy, łączenie elektroniki i muzyki filmowej w rockową formę ma tutaj w sobie coś z opery, ale mimo interesującego brzmienia nie potrafiłem na niej znaleźć niczego co przykułoby moją uwagę na dłużej. W przeciwieństwie jednak do eksperymentów Rosenbauma na pewno nie można powiedzieć, że jest monotonnie, bo jak przystało na płytę progresywną tempo i dźwięki zmieniają się w szaleńczym tempie, pomysły i przyspieszenia gonią kolejne rozwinięcia, a mimo to czułem się nią zmęczony. Ocena: Ostatnia Kwadra 


4. NI - Dedoda

Z Norwegii ponownie lecimy do Austrii na spotkanie z kolejnym jazzowym zespołem. Tu również jest miejsce na eksperyment, łączenie rocka i kaprysów stylistycznych. Całość charakteryzuje się jednak bardzo interesującym niekonwencjonalnym podejściem. Nie ma tutaj klasycznych riffów, a raczej rwane nieco punkowe w duchu gitarowe struktury, które łączą się z towarzyszącą im perkusji, złożoną i kompleksową melodyką, hałasem i math rockową precyzją z odrobiną dadaizmu. To jedno z tych nagrań, które wyłamuje się oczywistym założeniom, zapędza w róg i każe do siebie wracać. Nie ma tutaj też jednak miejsca na sztuczność, zbędną ornamentykę czy sztuczność jakiegokolwiek typu. To taki muzyczny Monty Python w skeczu o Ministerstwie Głupich Kroków, który w tym wypadku nie śmieszy a pozostawia w osłupieniu pomysłowością, emocjami i rozdygotaniem, ciepłem i szaleństwem. Być może jest to grupa i płyta nie dla każdego, ale na tyle oryginalna i interesująca, że wyróżniająca się na tle wszystkiego po co zwykle się sięga. Ocena: Pierwsza Kwadra



5. Chantal Morte - Mental Short

Ponownie wsiadamy w samolot i lecimy do Francji, do miejscowości Pusse skąd pochodzi awangardowa formacja Chantal Morte, bodaj najdziwniejsza z wszystkich w tej odsłonie "Płyt Niezdążonych". Stylistyka Francuzów to niemal groteskowe połączenie r'n'b, bluesa, gotyku, zimnej fali, folku, rocka i teatralności. Na płycie znalazło się miejsce na mnóstwo dźwięków nieoczywistych, atonalnych, abstrakcyjnych, polirytmicznych, przerobionych i z pogranicza schizofrenii. Są tu w męskich wokalach pokłosia Elvisa Presleya, Johnny'ego Casha czy Lou Reeda. Jedno szalone rozwiazanie i uderzenie w rury goni kolejne, a jęki przeradzają się w chóralne nasycone narkotycznymi oparami wspólne śpiewy. Koktajl, który się tutaj serwuje jest przerysowany, ale niezwykle intrygujący i mogący kojarzyć się z naszym rodzimym nie istniejącym już zespołem Kinsky i ich płytą "Copula Mundi" gdzie sposób myślenia był bardzo podobny. "Mental Short" jest prawdziwą ucztą dla wytrwałych i lubiących takie eksperymenty, inni mogą się poczuć nie tyle zszokowani ile zmęczeni. Nie jest to płyta to częstego słuchania, ale w inteligentny sposób ryjąca głowę i pokazująca, że czasami muzyką może być nawet hałas, krzyk, a inspiracje stylistyczne mogą przybierać dowolne formy. Nie da się też tego grania jednoznacznie ocenić, bo całość jest zbyt niejednoznaczna i wyłamująca się wszelkim konwencjom. Sprawdźcie sami - najlepiej w całości. Ocena: Nów
Płyty przesłuchałem i zrecenzowałem dzięki uprzejmości Creative Eclipse PR. 
Ciąg dalszy wkrótce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz