czwartek, 12 maja 2016

Ihsahn - Arktis. (2016)


Szósta płyta studyjna norweskiego eksperymentatora i multiinstrumentalisty Vegarda Sverre'a Tveitana znanego jako Ihsahn tym razem zabiera nas na zimną Arktykę. Tradycyjnie jest to muzyka zróżnicowana i łamiąca granice między gatunkami. W studiu ponownie wsparli go liczni goście, tym razem bowiem do współpracy zaprosił Matta Heafy z Trivium, Einara Solberga z Leprous, Tobiasa Ørnesa Andersena z Shining (tego Norweskiego oraz byłego muzyka grupy Leprous) oraz Jørgena Munkeby (również z Shining). Zainteresowani?


To, co wyróżnia twórczość Ihsahna spośród wielu grup parających się metalem progresywnym to bardzo szerokie spektrum gatunkowe i wachlarz stylistyczny, który łączy w bardzo klimatyczną całość. Niezależne czy mamy do czynienia z czymś mocno związanym ze sceną death czy black czy sięgając po elementy niemal ambientowe, elektroniczne czy mocno rozbudowane stricte progresywne pasaże.  Nie inaczej jest na najnowszym albumie, który już od pierwszego numeru wgniata w fotel. "Disassembled", bo taki nosi tytuł otwierający płytę kawałek przypomina uderzenie śnieżycy, która szaleje dookoła wędrowca próbując go przewalić w zaspy śniegu, ale ten dzielnie się jej opiera prąc na przód. Biały bezkres, narastające szaleństwo wędrowca i fantastycznie zbalansowane dźwięki - ostre jak brzytwa riffy, miękka ale szybka perkusja i świetne klawiszowe dodatki, growle mieszające się z czystymi, dość wysokimi wokalami miejscami przypominające te z Porcupine Tree czy solowej twórczości Stevena Wilsona. Piękno. Fantastyczny "Mass Darkness" jeszcze bardziej zagęszcza atmosferę panująca wokół. Niskie niemal djetnowe brzmienia kapitalnie łączą się z blackowym growlem i ponurą dość wolną niemal doomową oprawą, która nie stroni od melodyjnych rozpędzeń i rozwiązań jakich nie powstydziłby się nawet Devin Townsend. Tu, podobnie jak do przed chwilą wspomnianego Mistrza bardzo zbliżonych progresywnych eksperymentów, pasuje jedno słowo: hiperaktywność. 

Jeszcze bardziej udziela się ona w fantastycznym "My Heart Is of the North" , który pod względem stylistycznym zbliża się nieco do ostatnich dokonań Opeth, jednakże nie można mówić o jakimkolwiek kopiowaniu, bo Ihsahn nie bawi się w takie sztuczki, a jego szorstki blackowy wokal zdecydowanie stoi w opozycji do charakterystycznego głosu Aekerfeldta.O tejże, pod względem gatunkowym, świadczy też kapitalny "South Winds" czerpiący z tradycji wypracowanej choćby przez Mairlyna Masona - pulsująca elektronika, która po chwili ustępuje cięższym riffom (także tych nisko strojonych i pachnących djentowym graniem) i rozpędzonej perkusji. Po nim wpada kolejny znakomity utwór, cięższy i melodyjny, ale również nie stroniący od elektroniki, zwolnień, mrocznych blackowych wokali i łagodniejszych kontrastów, czy klimatu rodem z Leprous z którym przecież ma sporo wspólnego, "In the Vaults". Eksperymenty z dźwiękiem i stylami mają też miejsce w "Until I Too Dissolve". Tu z kolei fenomenalnie Ihsahn sięga po energetyczny rock, który porywa riffem prowadzącym i całościowym klimatem. Na nudę nie można także narzekać w fantastycznym, rozhisteryzowanym "Pressure" w którym nie tylko (jak zresztą na całej płycie) igra się z głównym bohaterem opowieści, ale także ze słuchaczem serwując mu coraz to bardziej pomysłowe rozwiązania.

Tempo i atmosfera nie siada nawet na moment, bo gdy wybrzmi finałowe rozpędzenie "Pressure" pojawia się "Frail", który wpierw oczarowuje akustycznym wstępem, a następnie w niesamowity sposób rozwija się ponownie mieszając muzykę elektroniczną z blackowym sosem. Przedostatni "Crooked Line Red" przynosi odrobinę wytchnienia wraz z jazzującymi harmoniami i partią saksofonu. Klimat znów przypomina trochę ten znany z solowych płyt Wilsona. Niechaj jednak nikogo ta sielankowość nie zmyli, bo w połowie znów robi się mroczno i nieco nieprzyjemnie, by po chwili znów wrócić do melancholijnych dźwięków saksofonu. Podstawową wersję płyty kończy przecudny "Celestial Violence", który wpierw wita smutną klawiszową melodią, znów trochę przywołując obecną inkarnację Opeth, by po chwili uderzyć w cięższe i mroczniejsze tony. Te jednak są jedynie kontrapunktem dla kolejnych fragmentów, które przypominać mogą też fenomenalnych Brytyjczyków z Haken i oczywiście dokonania Norweskiego Leprous. Łączenie stylistyk i kontrastów Ihsahnowi wychodzi bowiem nadzwyczajnie, w dodatku nie ma mowy o jakimkolwiek kopiowaniu, bo choć wyrobiony słuchacz wyłapie pewne elementy, to jednocześnie będzie miał pełną świadomość, że ma do czynienia z czymś wyjątkowym, w pełni przemyślanym, świeżym i przede wszystkim własnym. 

W wersji rozszerzonej końcówka tego ostatniego płynnie przechodzi w "Til Tor Ulven (Søppelsolen)", który wpierw otwiera smutna, deszczowa partia klawiszy, a następnie monolog naszego wędrowca (oczywiście wypowiadany w języku norweskim). Duszna, ambientowa, a zarazem bardzo filmowa atmosfera bardzo mi przypomina tutaj stylistykę wypracowaną przez Tamasa Katai i jegoThy Catafalque. Przełamanie następuje w drugiej połowie utworu, gdy robi się jeszcze mroczniej i gęściej za sprawą szybszych, minorowych tonów klawiszy. Jakże fantastycznie ten utwór płytę kończy i kontrastuje z ciężkimi gitarowymi brzmieniami, których na albumie przecież nie brakuje! Również w nim na sam koniec wchodzi kapitalny nisko strojony riff, który w przecudny sposób wieńczy całą historię arktycznego wędrowca i kolejne u Ihsahna pytania o egzystencję i sens człowieczeństwa.

Każda płyta Ihsahna to przeżycie oraz muzyczna uczta, w której nie brakuje eksperymentów i fantastycznych utworów, jednakże "Arktis." wydaje się być najbardziej spójnym ze wszystkich dotychczasowych. Różnorodność, a zarazem precyzja z jaką połączył i rozwinął dotychczasowe pomysły układają się tutaj w całość porywającą, nieoczywistą i pełną abstrakcji, która zniewala. To przypomnienie, że każdy z nas jest takim arktycznym wędrowcem, zarówno w naszych muzycznych poszukiwaniach, jak i naszym pełnym przeciwności i zasadzek życiu. To nie tylko kwintesencja twórczości Ihsahn, ale być może jego najdoskonalsze i najbardziej dojrzałe dzieło. To płyta, którą trzeba usłyszeć i cieszyć się każdym jej elementem, słuchać wielokrotnie i odkrywać na nowo. Ocena: 10/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz