Nowy trójmiejski festiwal
ciężkich brzmień. Tym razem tych ekstremalnych. Cel jest najprostszy z możliwych: ożywić
trójmiejską sceną metalową i zerwać z przekonaniem, że szeroko pojęty rock’n’roll
to już dawno wymarły gatunek. Pierwsza odsłona imprezy dowiodła, że jest zgoła
inaczej. Tego wieczoru w gdańskim Cockney’u zaprezentowały się trzy bardzo
różne grupy: Shiver, Shoot the Weakest oraz Hear the Hope…
Shivers |
Shivers (na zdjęciu Bartosz Gohlike) |
Jako pierwszy rozłożył się
Shivers, zespół o bardzo zróżnicowanej stylistyce grania i złożony z doświadczonych
muzyków. W ich muzyce można było usłyszeć nie tylko wpływy gęstego sludge
metalu i klasycznego death metalu, ale także post-metalowe pasaże, a nawet
grindcorowe ostre jak brzytwa wjazdy, zaznaczone zwłaszcza charakterystycznym
świńskim wokalem, który od czasu do czasu ubarwiał fragmenty utworów. Warto też
zauważyć, że pośród mocnego, bardzo głośnego i rzęsistego łojenia, dało się usłyszeć
strzępki melodyjności, a nawet przebłyski lekko djentowych zagrywek. Pozornie
te same zagrania i melodie w każdym utworze po kilku minutach przyjemnie
wgryzały się w łepetynę i dawały do zrozumienia, że nawet zgoła przykre dla
ucha granie, może mieć w sobie coś intrygującego i na tyle tajemniczego, żeby
odkryć tę muzę w swoim wnętrzu i dać się jej porwać. Pewnie jeszcze rok wcześniej
byłbym bezlitosny i nie owijałbym w bawełnę i krótko mówiąc, zjechałbym tę
grupę od podłogi do sufitu, ale cóż mam począć jeśli naprawdę mi się podobało?
Nawet przy niedociągnięciach wynikających z akustyki pubu było to porządne
granie, które pewnie jeszcze mocniej wkręci się przy planowanym nagraniu
stydyjnym.
Shoot the Weakest |
Shoot the Weakest |
Drugi z występujących zespołów,
czyli Shoot the Weakest to również skład złożony z doświadczonych i znanych z
trójmiejskich składów muzyków, w tym z Michała Kołczyńskiego, ex-basisty grupy
Hurricane oraz gitarzysty Bartosza Gohlike, który chwilę wcześniej grał z
Shiversami. O sobie mówią, że w ich muzyce słychać naleciałości death metalu,
grind czy hardcore’u. I w pełni się z tym zgodzę, z tą różnicą, że grind
zdecydowanie bardziej ustępował bardziej rozbudowanym metalowym formom, nawet
można by się na upartego pokusić, o stwierdzenie lekkiej progresywności
materiału, jego płynięcia w kilku momentach instrumentalnych. Na pewno należy zauważyć,
także większą przystępność ich grania w stosunku do Shivers, w kontekście przyzwyczajania
się do prezentowanej muzyki, jej wewnętrznego odkrywania. Będzie bliższa tym,
którzy na co dzień słuchają szeroko pojętej muzyki core’owej, choć
niekoniecznie przepadają za świniowaniem czy tępym jazgotem, jaki dość często
występuje w takim graniu. Podobnie też jak w przypadku poprzedniej kapeli, nie
dopisała do końca akustyka, znacznie lepiej sprawdziłaby się kapela w większym
pomieszczeniu i z lepszym nagłośnieniem. Tym bardziej tyczy się także
planowanego nagrania studyjnego, po którym spodziewam się potężnej dawki,
porządnego ciężkiego grania, takiego które dobrze jest puścić głośno i do
którego, co tu kryć, dobrze się skacze.
Hear the Hope |
Hear the Hope |
Trzeci, a zarazem ostatni tego
wieczora skład, który wystąpił to istniejący od niedawna Hear the Hope, bodajże
jedyna w Polsce, a na pewno w Trójmieście, grupa, która otwarcie przyznaje się
do flirtu z prężnie rozwijającą się za granicą sceną nurtu djent. Znacznie
niższe brzmienie i bardziej rozbudowane kompozycje, a przede wszystkim coraz
rzadsze w ciężkiej polskiej muzie: intrygujące i świetnie napisane polskie
teksty. Naturalnie, tych anglojęzycznych nie brakuje, ale znacznie bardziej
podobało mi się gdy słyszałem nasz język ojczysty. Im również nie do końca
sprzyjała akustyka, ale chyba najpełniej skorzystali z tego co było dostępne w
warunkach pubu. Brzmieli potężnie i najciekawiej z wszystkich kapel, znacznie
bardziej djentowo, aniżeli na wydanej dwa miesiące temu bardzo udanej
debiutanckiej epce. Pod sceną dało się nawet zauważyć większy ruch, jakieś
drobne przepychanki, zalążki poga. To chyba najlepsza nagroda dla produkujących
się na scenie muzyków, którzy w niedogodnych warunkach wyciskają z siebie i
swoich instrumentów siódme poty. Dodam też, że słysząc po raz pierwszy tę grupę
na żywo, można odnieść wrażenie owej nadziei z nazwy grupy, że ciężkie granie
może się dźwignąć także u nas i przy odrobinie szczęścia wyrzucić na świat
jeszcze kilka bardzo ciekawych, polskich grup, które mają duże szanse na to by
być rozpoznawalne poza granicami kraju.
Pierwsza odsłona Chlordcore Fest udała
się jeśli chodzi o zebranie trzech bardzo ciekawych i różnorodnych zespołów,
które choć nie odkrywają niczego nowego i nie podejdą każdemu, potrafią zagrać
dobry koncert i porwać swoim graniem, które mają na siebie pomysł i
konsekwentnie prują ze swoją muzą do przodu. Dopisała też publiczność, choć
jakiś wielkich tłumów nie było, niewątpliwie jednak wielbicieli ciężkich brzmień
przyciągnie na kolejne edycje. Nieco gorzej było z dźwiękiem i nagłośnieniem
kapel, nie było co prawda tragedii i na szczęście żaden wzmacniacz nie padł,
ale mimo wszystko przydałoby się brzmienie, które uwydatniłoby ukryty potencjał
(a i może piękno) takich kapel. Nie najlepiej było też z czasem rozkładania się
poszczególnych kapel i czasem oczekiwania aż zaczną grać, ale to akurat
najmniejszy szczegół, który można łatwo naprawić w przyszłości. Liczę, że na
tym koncercie się nie skończy: jest wiele świetnych grup, nie tylko w
Trójmieście, które mogłyby rozkręcić nie jedną mocną imprezę, a pod sceną
sporządzić właściwy klimat.
Zdjęcia własne.
Czytając Twoje wpisy na tym blogu nigdy nie przypuszczałabym, ze trójmiejska scena metalowa wymaga ozywienia. ;)
OdpowiedzUsuńByś się zdziwiła, ale tak - wymaga. Mimo, że ostatnio sporo się dzieje, a przez długi czas była stagnacja. W każdym razie to nie jest to, co było w zamierzchłych latach 90. ubiegłego wieku, których zgoła nie pamiętam muzycznie, bo wtedy jeszcze nie siedziałem w tym wszystkim tak bardzo jak teraz.
Usuń