Nawet Rogucki chciał sobie polatać! I zrobił to, ku uciesze fanów... |
To ich bodajże piąty występ w
Trójmieście w przeciągu ostatnich trzech miesięcy i pierwszy na jaki udało mi
się dotrzeć. A także drugi na jakim dane mi było być. Pierwszy był 12
października 2006 roku, czyli jakby nie patrzeć szmat czasu temu. Coma od tamtego
czasu zdążyła wydać cztery kolejne płyty studyjne i dwie koncertówki. Najnowszy
album studyjny, właśnie ów „czwarty”, czyli anglojęzyczna wersja zeszłorocznego
„Czerwonego”, zatytułowany „Don’t set your dogs on me” będzie miał premierę 8
lutego. Tymczasem koncert, który w czwartek dali w Uchu, był niesamowity. I to
dosłownie.
Z mojego pierwszego koncertu Comy
jeszcze w czasach liceum pamiętam niewiele i bynajmniej nie dlatego, że byłem
nawalony czy coś w tym guście. Bo tamtego dnia nie wypiłem ani kropelki, wtedy
to chyba wcale nawet jeszcze nie piłem. Pamiętam jedynie, że padał deszcz, a ja
ponoć śpiewałem, czy też raczej udawałem, że śpiewam razem z Roguckim. Minęło
od tamtego czasu niemal siedem lat, ja przestałem słuchać Comy tak namiętnie
jak wówczas, ale sentyment pozostał na tyle duży, że z zainteresowaniem śledzę
to, co się wokół nich dzieje. Sprawdzenie stanu aktualnego koncertowego Comy wydawało się
rzeczą naturalną, a jakoś długo się to nie udawało. Gdy się udało wyszedłem,
zresztą nie tylko ja, zadowolony i… spełniony. Chyba można to tak określić.
Set, który zaprezentowali tym
razem w gdyńskim Uchu był bowiem niemalże idealny, a na pewno przyprawiajacy o
ciarki na plecach. Przez niemal dwie godziny, wliczając w czas podwójny bis,
zagrali utwory z wszystkich swoich studyjnych, polskojęzycznych płyt oraz jeden
po angielsku, a mianowicie „Song 4 Boys”, czyli „Afgana” napisanego specjalnie
do serialu „Misja Afganistan”, w którym Rogucki zagrał, a który pojawi się na „Don’t
set your dogs on me”. Nie zabrakło więc utworów z „Pierwszego wyjścia z mroku”
takich jak numer tytułowy, „Spadam” na finał bisów i „Skaczemy”, z drugiej
płyty pod ciągle bardzo długim tytułem, z której zabrzmiał „System”, „Listopad”,
„Daleka droga do domu” oraz utwór łączony, czyli „Święta” i „Wojna” w jednym,
czy z „Hipertrofii” z której to zagrali dwa smakowite kąski, takie jak „Trujące
rośliny” i „Parapet”. Z „Czerwonego”, a z tego krążka było utworów najwięcej,
usłyszeliśmy „0Rh+” na wejście, następnie „Białe Krowy” i „Na pół”, a następnie
jeszcze „Angelę”, „Deszczową Piosenkę”, „Jutro” i zagrane na bis „Los, cebula i
krokodyle łzy”. Zabrakło mi do pełni szczęścia „Leszka Żukowskiego”, „Stu
tysięcy jednakowych miast”, „Zaprzepaszczonych…” oraz „Popołudnii bezkarnie
cytrynowych” i „Transfuzji”, ale nie można zbyt wiele wymagać, grali długo i co
najważniejsze zrobili to dobrze.
Ta fota byłaby idealna, gdyby w momencie kliknięcia nie wskoczyła w kadr łysa głowa pewnego chłopaka. Bywa... |
Cóż jeszcze? Dopisała
publiczność, zważywszy na fakt ostatniej częstotliwości koncertów Comy, liczba osób
zapewne przekroczyła 300, a znaczna ilość znajdowała się także na loży klubu, w
różnym wieku, z nastawieniem na pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków,
którzy na Comie zapewne się wychowali. Jednakże młodzieży w wieku licealnym,
jak i tej młodszej, lub trochę starszej również nie brakowało, a ta właśnie
część najintensywniej „skakała do góry i nie dawała plamy” i naturalnie,
pogowała. Dopisało brzmienie, które było pełne i intensywne, odpowiednio
chropawe i jednocześnie energetyczne. Kapitalnie spajało ono w spójną całość
utwory z wszystkich płyt Comy, dosłownie nie czuło się różnicy jaką można
wyczuć słuchając każdego albumu z osobna. Świetnie sprawdziły się też nowe
stroboskopy i oświetlenie sceny Ucha, które idealnie wpisały się w spektakl
Comy, a można go tak nazwać szczególnie przez wzgląd na Roguckiego, który dwoił
się i troił w niesamowity sposób. Wszędzie było go pełno, a jednocześnie ciągle
mało.
Podsumowując, stwierdzam, że Coma
im starsza tym lepsza. Po prostu czysta energia, z której możemy być dumni i
nie musimy się wstydzić. Nic dziwnego, że intensywnie koncertują i, że ruszają
na zagraniczny rynek z nowym albumem, bo „Excess”, choć ciekawy chyba do
najbardziej udanych nie należał. Jak powiedziała, obecna na koncercie znajoma: „Teraz jestem pewna, że Roguc chce na koncertach
wszystkich pozabijać”. I jej słowa właśnie chyba najpełniej oddają to, co działo się na
tym koncercie Comy.
oj, jesli nie zagrali "Leszka" to faktycznie pełni szczęścia nie było...
OdpowiedzUsuń