wtorek, 29 stycznia 2013

Magnificent Muttley - Magnificent Muttley (2012)



Napisał: Marcin Wójcik
 
„Golizna, surowizna i halucynogeny” – tak pisał o nich Lupus dla WAFP, a ja postanowiłem napisać kilka własnych słów o tej płycie i podzielić się swoimi wrażeniami i odczuciami na naszych łamach. Wydany w listopadzie dwa tysiące dźwięcznego roku, nakładem wytwórni Karrot Komando pełnometrażowy debiut warszawskiej grupy Magnificent Muttley, naprawdę zachwyca, ale ma też poważny problem. Jaki? Przeczytajcie sami:    

Krążek zawiera trzynaście utworów standardowej długości. Styl prezentowany przez zespół to mieszanka rocka i funku. Całość charakteryzują klasycznie brzmiące gitary, proste, rockowe formy, nieskomplikowane riffy oraz pewnego rodzaju wisienka na szczycie, która bardzo przypadła mi do gustu – ciekawa, łamana rytmika kojarząca się z latami 60., czyli na przykład Cream, czy nasz polski Breakout.  Teksty zostały wyśpiewane czystym, męskim głosem, który w niektórych momentach przypomina wokale Red Hot Chili Peppers.  Ponadto na końcu niektórych numerów słychać takie smaczki, jak czyjś głos po zakończonym graniu, dźwięk odkładanych pałek perkusyjnych, czy sprzęgającą, tudzież bzyczącą gitarę. 

Utwór z numerem jeden to „Something is…”. Fajny, instrumentalny, zaimprowizowany wstępniak. Oryginalny pomysł, kojarzy się z rozpoczynaniem próby, chociażby przez kapelę, w której sam gram, bądź wstęp do setu koncertu, co też jest w zwyczaju niejednego bandu.  „One drop” charakteryzuje się ciekawym wstępem, mianowicie linia wokalu powielana jest przez gitarę. Brzmi to bardzo bluesowo, od razu słychać, że to patent zaczerpnięty z tego gatunku. Jak się później okazuje, cały utwór właśnie tak brzmi, choć czystym bluesem nie jest, pomimo dodanych, zaimprowizowanych solówek, które z resztą zostały zagrane bardzo dobrze. „Phenomalike” wpadający w ucho, partie gitary zagrane z użycie kaczki, szczególnie słychać to w długiej solówce, która przypomina mi styl mojego kolegi Filipa. Myślę, że i jemu przypadłby do gustu. Refreny, tak jak w „The Time” nasuwają skojarzenie z RHCP, o czym z resztą, wspominałem na początku.  „Still” ma bardzo ciekawą, poszatkowaną pauzami formę, w której przyjemnie brzmi gitara (na moje ucho Fender Telecaster) i fajnie pulsuje bas. Wokale spokojne,  wyśpiewane z lekką melancholią, jaką charakteryzuje się całość. Na początku i na końcu pojawia się ciekawa głębia, w którą zapada się cały dźwięk. Bardzo intrygujący zabieg, ten numer najbardziej przypadł mi do gustu.  Ostatni numer, „pechowa” trzynastka – „…Going To Happen”, jak można wnioskować po tytule, jest pewną kontynuacją myśli rozpoczętej utworem otwierającym album.  Utwór nie jest, jak pierwszy, instrumentalny. Pojawiają się oszczędne frazy wokalu, wręcz opowiedziane. W tle pojawiają się organy, (raczej są to hammondy) nadające nieco sakralnego klimatu. Historia opowiedziana w tekście jest niejasna, intrygująca, skłania do pochylenia się nad jego znaczeniem.

Zostając przy temacie tekstów: to kolejny album polskich wykonawców, który trafia w moje ręce i kolejne wyśpiewane w stu procentach po angielsku. Nasuwa się tu pewna refleksja. Co jest powodem tego, że odchodzi się od naszego ojczystego języka? Czy nie można tworzyć muzyki współgrającej z tekstem napisanym „po naszemu”? Nie do końca zgodzę się z tym, że język angielski w muzyce około rockowej brzmi lepiej niż polski. Można napisać dobry, śpiewny i zapadający w pamięć tekst, który będzie pasował do gatunku pochodzącego, bądź co bądź, z kultury anglosaskiej… Ongiś w Polsce grało się rock’n’rolla w amerykańskim czy brytyjskim stylu z polskim, dobrze brzmiącym tekstem i nie był to żaden powód do wstydu. Czy dziś mamy się  wstydzić ojczystego języka? W czym jest gorszy od innych, z angielskim włącznie? Pozostawiam to czytelnikom do refleksji, można o tym dużo pisać i dużo opowiadać.          
 
Ogółem materiał znajdujący się na longplayu jak najbardziej wpada w ucho. Przyjemnie się go słucha, chętnie wraca się do niektórych utworów. Został pomysłowo stworzony i dość świeżo podany, choć kompozycje brzmią klasycznie, co akurat nie jest żadną ujmą. 

Ocena: 8/10 

Albumu można w całości posłuchać na bandcampie grupy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz