Napisał: Marcin Wójcik
„Golizna, surowizna i halucynogeny” – tak pisał o
nich Lupus dla WAFP, a ja postanowiłem napisać kilka własnych słów o tej płycie i
podzielić się swoimi wrażeniami i odczuciami na naszych łamach. Wydany w
listopadzie dwa tysiące dźwięcznego roku, nakładem wytwórni Karrot Komando pełnometrażowy
debiut warszawskiej grupy Magnificent Muttley, naprawdę zachwyca, ale ma też
poważny problem. Jaki? Przeczytajcie sami:
Krążek zawiera trzynaście utworów standardowej długości. Styl prezentowany przez zespół to mieszanka rocka i funku. Całość charakteryzują klasycznie brzmiące gitary, proste, rockowe formy, nieskomplikowane riffy oraz pewnego rodzaju wisienka na szczycie, która bardzo przypadła mi do gustu – ciekawa, łamana rytmika kojarząca się z latami 60., czyli na przykład Cream, czy nasz polski Breakout. Teksty zostały wyśpiewane czystym, męskim głosem, który w niektórych momentach przypomina wokale Red Hot Chili Peppers. Ponadto na końcu niektórych numerów słychać takie smaczki, jak czyjś głos po zakończonym graniu, dźwięk odkładanych pałek perkusyjnych, czy sprzęgającą, tudzież bzyczącą gitarę.
Utwór z numerem jeden to „Something is…”. Fajny, instrumentalny, zaimprowizowany
wstępniak. Oryginalny pomysł, kojarzy się z rozpoczynaniem próby, chociażby
przez kapelę, w której sam gram, bądź wstęp do setu koncertu, co też jest w
zwyczaju niejednego bandu. „One drop”
charakteryzuje się ciekawym wstępem, mianowicie linia wokalu powielana jest
przez gitarę. Brzmi to bardzo bluesowo, od razu słychać, że to patent
zaczerpnięty z tego gatunku. Jak się później okazuje, cały utwór właśnie tak
brzmi, choć czystym bluesem nie jest, pomimo dodanych, zaimprowizowanych
solówek, które z resztą zostały zagrane bardzo dobrze. „Phenomalike” wpadający w ucho, partie gitary zagrane z użycie kaczki,
szczególnie słychać to w długiej solówce, która przypomina mi styl mojego
kolegi Filipa. Myślę, że i jemu przypadłby do gustu. Refreny, tak jak w „The
Time” nasuwają skojarzenie z RHCP, o czym z resztą, wspominałem na początku. „Still” ma bardzo ciekawą, poszatkowaną
pauzami formę, w której przyjemnie brzmi gitara (na moje ucho Fender
Telecaster) i fajnie pulsuje bas. Wokale spokojne, wyśpiewane z lekką melancholią, jaką
charakteryzuje się całość. Na początku i na końcu pojawia się ciekawa głębia, w
którą zapada się cały dźwięk. Bardzo intrygujący zabieg, ten numer najbardziej
przypadł mi do gustu. Ostatni numer, „pechowa” trzynastka – „…Going To Happen”, jak można wnioskować
po tytule, jest pewną kontynuacją myśli rozpoczętej utworem otwierającym
album. Utwór nie jest, jak pierwszy,
instrumentalny. Pojawiają się oszczędne frazy wokalu, wręcz opowiedziane. W tle
pojawiają się organy, (raczej są to hammondy) nadające nieco sakralnego
klimatu. Historia opowiedziana w tekście jest niejasna, intrygująca, skłania do
pochylenia się nad jego znaczeniem.
Zostając przy temacie tekstów: to kolejny album polskich wykonawców, który trafia
w moje ręce i kolejne wyśpiewane w stu procentach po angielsku. Nasuwa się tu pewna
refleksja. Co jest powodem tego, że odchodzi się od naszego ojczystego języka?
Czy nie można tworzyć muzyki współgrającej z tekstem napisanym „po naszemu”?
Nie do końca zgodzę się z tym, że język angielski w muzyce około rockowej brzmi
lepiej niż polski. Można napisać dobry, śpiewny i zapadający w pamięć tekst, który
będzie pasował do gatunku pochodzącego, bądź co bądź, z kultury anglosaskiej…
Ongiś w Polsce grało się rock’n’rolla w amerykańskim czy brytyjskim stylu z
polskim, dobrze brzmiącym tekstem i nie był to żaden powód do wstydu. Czy dziś
mamy się wstydzić ojczystego języka? W
czym jest gorszy od innych, z angielskim włącznie? Pozostawiam to czytelnikom
do refleksji, można o tym dużo pisać i dużo opowiadać.
Ogółem materiał znajdujący się na longplayu jak najbardziej wpada w ucho.
Przyjemnie się go słucha, chętnie wraca się do niektórych utworów. Został
pomysłowo stworzony i dość świeżo podany, choć kompozycje brzmią klasycznie, co
akurat nie jest żadną ujmą.
Ocena: 8/10
Albumu można w całości posłuchać na bandcampie grupy.
Ocena: 8/10
Albumu można w całości posłuchać na bandcampie grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz